Logo Przewdonik Katolicki

Lumpeks to rodzaj gry

Hubert Ossowski
fot. Lidia Piasecka

Mamy coraz więcej pieniędzy, a mimo to w sklepach z używaną odzieżą jest coraz więcej klientów. Zaglądają do nich wszyscy, niezależnie od statusu materialnego, bo dziś są one synonimem odpowiedzialności i zaradności.

Na dworze jest nieprzyjemnie. Wieje wiatr, czuć chłód. Najlepiej byłoby zostać w domu, ale nie można. To ostatnia okazja, by przebrać ubrania przed kolejną dostawą towaru. Jeśli nie teraz, to już nigdy. Sklep z używaną odzieżą, do którego idę, mieści się w osiedlowym blaszaku. Jest tu specjalistyczna przychodnia lekarska i masa innych sklepików. Wchodzę.
Za kasą wisi cennik: „Poniedziałek – 60 zł/kg; wtorek – 50 zł/kg; środa – 40 zł/kg; czwartek – 30 zł/kg; piątek – 20 zł/kg; sobota – 15 zł/kg”. Do kasy ciągnie się długa na kilkanaście osób kolejka. Każdy zadowolony, każdy posiada swój łup. Pozostałe osoby w skupieniu nadal przeczesują powierzchnię sklepu. Widocznie nie chcą naruszyć ciszy, która panuje w tym królestwie wieszaków i ubrań we wszystkich możliwych wzorach i kolorach.
– Najgorsza jest rozpacz, kiedy trafiasz na rzecz swoich marzeń i nie możesz jej kupić, bo jest o pół centymetra za mała – mówi Kamila. – Nic już z tym nie zrobisz. Wiesz, że nie możesz poprosić o inny rozmiar. Nauczyłam się mówić sobie, że widocznie ta rzecz nie była mi pisana.
 
Alternatywa
W lumpeksie najważniejsza jest rzecz. Właściwie to setki, tysiące rzeczy. Ubrania, pluszowe zabawki czy przedmioty do wyposażenia domu odzyskują tu życie. Recykling nadaje im nowy status użyteczności. Coś, co zostało odrzucone przez pierwotnego właściciela, ma szansę zyskać nową wartość w oczach nowego nabywcy. Dana rzecz musi po prostu trafić we właściwe ręce.
Sprzedaż przedmiotów z drugiej ręki (ang. second hand) nie jest niczym nowym. Już przed rewolucją przemysłową kupowanie używanych materiałów czy odzieży było popularnym zjawiskiem, nie tylko wśród biedoty. Rozwój uprzemysłowienia – i wynikająca z niego zwiększająca się ilość dostępnych dóbr – sprawił, że nabywanie używanych przedmiotów stało się domeną warstw uboższych.
Pierwsze sklepy z używaną odzieżą – zbliżone w formie do tych współczesnych – zaczęły się pojawiać w latach 60. XX w. w Europie Zachodniej, głównie w Niemczech. Ich celem była sprzedaż taniej odzieży, pochodzącej ze zbiórek charytatywnych lub darowizn. Jej nabywcami były osoby niezamożne.
Moda na lumpeksy trafiła do Polski w latach 80. Polacy szukali w nich ucieczki od niskiej dostępności ubrań na rynku i ich niskiej jakości. Odzież w tamtych czasach pochodziła najczęściej z darów charytatywnych zza żelaznej kurtyny, paczek od rodziny z zagranicy lub z komisów odzieżowych. – Rozkwit tego typu sklepów nastąpił po 1989 r. – mówi dr Marta Skowrońska z Wydziału Socjologii UAM. – Lumpeksy były sklepami gorszego sortu dla potrzebujących. Z biegiem czasu zaczęło się to zmieniać. Wkroczyli do nich artyści i osoby reprezentujące awangardowy tryb życia. Zmieniły się też same sklepy. Zaczęto dbać o to, żeby ubrania były ładnie eksponowane. Second hand stał się przestrzenią na marginesie, w której osoby o różnych statusie społecznym zaczęły szukać wyróżnika i oryginalności.
 
Polowanie i gra
Kamila jest klientką sklepów z używaną odzieżą od ponad 20 lat. Wszystko zaczęło się w liceum. Obok szkoły mieścił się sporawy lumpeks, do którego biegała w czasie przerw. – Chodziłam do klasy z dziewczyną, która w tamtych czasach wyznaczała trendy – mówi. – Nauczyła nas, jak wyszukiwać rzeczy w lumpeksie. Kiedyś ubrania były wyłożone na hałdach i znalezienie czegoś było trudne. Wtedy najlepszą metodą jest wyszukiwanie w tym kłębowisku po tkaninie: dobry materiał, jakość i kolor, to wyciągam. Nie można było przewidzieć tego, co tym razem się wyciągnie.
Gdy wchodzi się do sklepu, w którym jest milion rzeczy i wszystkie prawie za darmo, niezbędna jest strategia. – Można iść po konkretną rzecz albo masz więcej czasu i przeczesujesz wszystko – dodaje Kamila. – To nie jest zwykły sklep, w którym poprosisz o inny rozmiar, jeśli nie ma twojego. To kwestia polowania, a lumpeks to rodzaj gry. Nigdy nie wiesz, kiedy ci się poszczęści. Przyjdziesz dziesięć razy i niczego nie dostaniesz, a pójdziesz raz i wrócisz z pełnymi siatami.
Dwadzieścia lat zakupów to szmat czasu. Kamili trudno wskazać zakup, z którego jest najbardziej dumna. Odwiedziła różne sklepy z używaną odzieżą. Była w Londynie, Barcelonie, Rzymie, Edynburgu czy Glasgow. – Słowo „lumpeks” nadal jest słowem pejoratywnym, które nie zostało odczarowane. Dzisiaj te sklepy zaczynają nazywać się inaczej. Zmienia się też profil klienta. Do second handu zaglądają osoby biedne, ale też takie, które stać na wszystko.
 
Kolor, materiał, jakość
Daria chodzi do lumpeksów od kilkunastu lat, za pierwszym razem była uczennicą gimnazjum. To było jeszcze wtedy, gdy zakupom towarzyszył wstyd. Ale ciekawość okazała się silniejsza. Zaczęło się od siostry, która przynosiła do domu masę ubrań. Niedługo później Daria poszła w jej ślady. Biorąc ciuchy do ręki, zwracała uwagę na kolor, rodzaj materiału i rozmiar. Na polowaniu liczyła się spostrzegawczość i orientacja; trzeba było wiedzieć, gdzie ludzie chodzą. Zakupy w lumpeksie stały się zwyczajem. Po kilku latach Daria zatrudniła się w podobnym sklepie. Akurat znajomy otwierał second hand – szukał zaufanej osoby.
– Największa zaleta pracy w lumpeksie to dostęp do towaru – mówi Daria. – Masz zniżki i pierwszeństwo w przebraniu rzeczy. Możesz coś kupić zaraz po dostawie. Dostaniesz ciuchy, które są tanie i w dobrej jakości. Co więcej, są wyjątkowe, bo nie spotkasz drugiej osoby w takim samym ubraniu.
 
Markowe zakupy
Magdalena nie pamięta, kiedy pierwszy raz poszła do lumpeksu. Pamięta jedynie, że na pewno były to zakupy robione razem z mamą. Z czasem zaczęła sama odwiedzać sklepy z używaną odzieżą, zazwyczaj raz w tygodniu. Nie zawsze wybiera tu coś dla siebie, często zaopatruje w ubrania swoich bliskich lub znajomych. – Gdy kupię naprawdę wartościową rzecz za nieduże pieniądze, mam poczucie wygranej – mówi. – Zazwyczaj jest to oryginalny ciuch jakiegoś projektanta z bardzo dobrej tkaniny. Ostatnie, co przychodzi mi do głowy, to absolutnie piękna bluzka Liu Jo za dosłownie 10 zł. Normalnie w sklepie kosztuje 299 zł.
Hugo Boss, Louis Vuitton, Dolce&Gabbana czy Burberry to tylko niektóre marki, które można znaleźć na wieszakach w lumpeksie. Prawdziwe perełki i łup, dla którego warto zajrzeć do sklepu. – Jeden z moich najlepszych zakupów to marynarka Hugo Bossa – odpowiada Daria. – W lumpeksie możesz dostać ubrania, na które normalnie nie byłoby cię stać, za grosze. Takich złotych strzałów miałam mnóstwo. Praktycznie co jakiś czas można upolować coś markowego. Trzeba tylko mieć trochę szczęścia i wiedzieć, gdzie szukać. Można też się naciąć na podróbkę. Wtedy trzeba patrzeć na metkę, choć i ona mnie czasem zwiodła.
 
Odpowiedzialność
O popularności sklepów z używaną odzieżą świadczy ich lokalizacja. Już nie mieszczą się w piwnicach czy w brudnych bramach. Dzisiaj ich miejsca to główne ulice miast i wielkie przestrzenie sklepowe. – Uważam, że dobry lumpeks jest biznesem życia – mówi Kamila. – Rynek odzieżowy w Polsce jest fatalny. Sklepy z górnej półki dla wielu osób są nieosiągalne finansowo. Second hand to gwarancja dobrej jakości i niskiej ceny. Kupujesz coś za 3 zł i wiesz, że dostajesz dobry towar, który nie zniszczy się po pierwszym praniu.
Pójście do lumpeksu przestało być stygmatyzujące, a jego klientami są dziś osoby z różnych klas społecznych. – Zaczęto dostrzegać w second handach wartość – dodaje dr Marta Skowrońska. – W ostatnich latach ta wartość została wzmocniona dzięki kwestiom etyki i ekologii. Wydobywa się rzeczy ze śmietnika i nadaje się im wartość. Zakupy w lumpeksie stały się etyczne. Wzrasta świadomość, że biznes modowy jest jednym z najbardziej zanieczyszczających środowisko, a materiały, które nosimy, są naszpikowane chemią. To niszowa kwestia i dotyka osób odpowiedzialnych, które nie chcą generować kolejnych śmieci.
– Jeśli kupujesz używany ciuch, to nie musisz kupować nowego – dodaje Kamila. – Im mniej będziemy kupować nowych ubrań, tym mniej trzeba będzie ich produkować. Produkcja odzieży jest podobnym zabójstwem dla środowiska co produkcja mięsa. Osoba chodząca do lumpeksu to osoba odpowiedzialna i zaradna. Zaradna dlatego, że nie sztuką jest wydać dużo pieniędzy. Sztuką jest wydać ich jak najmniej. To szacunek do siebie samego i zarabianych pieniędzy.
 
Przyjemność i wyjątkowość
Za zakupami w second handach przemawiają względy ekonomiczne, etyczne i ekologiczne,  ważny jest i wspomniany argument jakościowy. Ale lumpeksy zapewniają też adrenalinę dzięki elementowi polowania i rywalizacji. Trzeba wykazać się sprytem, by wyjść ze sklepu jako zwycięzca. To zwycięstwo smakuje, bo prawdopodobnie nikt inny nie otrzyma identycznej nagrody.  
– Zakupy w lumpeksie zapewniają mi przyjemność – dodaje Kamila. – Odczuwam też poczucie wyjątkowości. Dzisiaj ludziom imponuje to, gdy ktoś potrafi się dobrze ubrać za niewielkie pieniądze. To wzbudza szacunek, że potrafisz upolować coś ekstra. Ktoś widzi cię w pięknym płaszczu, który okazuje się towarem z lumpeksu. Posiadanie czegoś mniejszym kosztem wzbudza pewien rodzaj zazdrości.
W sklepie, w którym znajduje się multum rzeczy, niezbędne jest zachowanie umiaru. – To jeden z negatywnych aspektów tych zakupów – kontynuuje Kamila. – Można kupić za dużo i bez sensu. Konieczna jest wewnętrzna kontrola, bo łatwo wpaść w pułapkę. Kupujesz coś, bo jest tanie, a nie dlatego, że jest ci potrzebne. Mam taką zasadę, że usuwam z domu coś, gdy kupuję kolejną rzecz. Jeśli kupię nowy sweter, to muszę pozbyć się starego.
 
Za grosze i blisko
– Wciąż przybywa lumpeksów – zauważa Daria. – W moim mieście jest ich coraz więcej. Takie zakupy nie są szybsze, bo żeby znaleźć naprawdę coś ciekawego, trzeba trochę czasu poświęcić. Gdy pracowałam w sklepie, każdego dnia na jego otwarcie czekały dwie, trzy panie. Zawsze ktoś przychodził do sklepu.
Nie bez znaczenia jest dostępność lumpeksów. Zakupy są łatwe i nie wymagają całodziennej podróży na drugi koniec miasta. Najłatwiej kupować w nim po sąsiedzku. – W moim lumpeksie jest wielu obcokrajowców – mówi Kamila. – Przychodzi też dziewczyna z muzułmańską chustą. Jest wielu Ukraińców. Przychodzą mężczyźni, którzy wyglądają jak biznesmeni, i eleganckie panie. Przychodzą też rodziny wielodzietne. Wszystkich łączy świadomość, że można mieć coś za grosze i to jeszcze tak blisko.
 
Rytuał
Zarabiamy coraz więcej. Coraz większą wagę przywiązujemy też do wyglądu. Dzięki lumpeksom za relatywnie niską kwotę możemy eksperymentować z ubiorem. – Pewnie nie jestem jedyna, ale źle się czuję, gdy wsiadam do tramwaju i widzę inne kobiety, które mają taką samą torbę – mówi Kamila. – Lumpeks pozwala się wyróżnić. Człowiek jest taką istotą, która lubi posiadać. Poza ludźmi, którzy muszą się dowartościować na poziomie finansowym, większość woli kupić coś tańszego. Woli wydać 5 niż 95 zł. Na tej zasadzie działają lumpeksy. Pozwalają kupić coś niezbędnego w niskiej cenie, w końcu wszyscy chcemy zaoszczędzić jak najwięcej się da. Między innymi po to chodzę do lumpeksu. To mój cotygodniowy rytuał.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki