Kilkanaście minut jazdy od centrum miasta. Sporych rozmiarów budynek z charakterystyczną wieżą i siedmioma czerwonymi bramami wyjazdowymi. To właśnie za nimi stoją gotowe do wyjazdu wozy strażackie. Przyjmuje się, że od momentu zgłoszenia wezwania strażacy mają maksymalnie kilkadziesiąt sekund na opuszczenie budynku. Dzięki temu na miejscu zdarzenia są pierwsi.
Wyjazd
Moment zgłoszenia akcji. Komunikat, zapowiedź – na elektronicznej tablicy z numerami wozów zapalają się odpowiednie cyfry. Następuje podanie miejsca akcji; w przypadku próbnego zgłoszenia był to czteropiętrowy dom rodzinny. We wszystkich pomieszczeniach zaczyna mrugać światło.
Każda jednostka ma swój teren chroniony, którego granice związane są z czasem dojazdu. Nie może on przekraczać 15 minut. – Wyjazd następuje w ciągu maksymalnie kilkudziesięciu sekund. Tyle potrzeba, żeby zbiec, ubrać się i wyjechać – opowiada młodszy brygadier Adam Gimzicki, dowódca jednej ze zmian. – W aucie zapadają pierwsze decyzje oraz pomysły na akcję: choćby to, z jakiego sprzętu należy skorzystać. Następuje też wstępny podział ról.
Zastęp gaśniczy składa się z sześciu osób w dwóch samochodach: dowódcy, kierowcy i czterech ratowników, z których jeden pełni rolę tzw. przodownika roty. Pierwsza rota to grupa, która działa bezpośrednio w warunkach pożarowych. Wchodzą do miejsca pożaru na samym początku.
Stres i adrenalina
– W momencie zgłoszenia pojawia się zawsze adrenalina i stres, ale motywujący. To pierwszy impuls, że jest wyjazd i łapiemy się na tym, że nawet w domu, gdy przejedzie auto rzucające światło, to przez ułamek sekundy czujemy się postawieni na baczność – opowiada mł. bryg. Gimzicki.
Dużą rolę odgrywa jednak doświadczenie, dzięki któremu strażacy mogą pewne rzeczy przemyśleć i ułożyć sobie w głowie, będąc jeszcze w drodze na miejsce wezwania. – Inaczej jedzie się do pierwszej akcji, a zupełnie inaczej mając za sobą kilkanaście lat pracy, podczas których człowiek różnych rzeczy się naoglądał. Oczywiście zdarzają się też sytuacje, na które nie da się w żaden sposób przygotować – dopowiada. – Mowa o zdarzeniach, których ofiarami są dzieci. Przeżywa się to później. Nieważne, czy ktoś ma za sobą trzy lata służby czy dwadzieścia.
Podczas akcji trzeba się liczyć z niebezpieczeństwem. Nie wygląda to jak na filmach, gdzie bohater z łatwością wchodzi do płonącego budynku i wyciąga znajdującą się w nim osobę. – Nie mamy praktycznie żadnej widoczności. Widzimy tylko to, co jest na wyciągnięcie ręki. Idealnie jest, jeśli uda nam się dostać blisko źródła ognia. Zwykle jest to działanie na wyczucie – opowiada mł. bryg. Gimzicki. – Tylko głupiec by się nie bał. Strach musi być. Nie wyobrażam sobie bez niego jechać na akcję.
Nauka dla kadetów
Większość interwencji kończy się podsumowaniem, podczas którego jest czas, by przeanalizować, co w czasie działań wyszło dobrze, ale także, żeby porozmawiać o tym, co można jeszcze poprawić. Jest to ważne zwłaszcza w przypadku specyficznej jednostki, która działa przy Szkole Aspirantów Państwowej Straży Pożarnej.
W szkole do pracy strażaka przygotowuje się blisko 100 kadetów; w ramach zajęć prowadzone są wykłady, szkolenia oraz ćwiczenia, kadeci uczestniczą też aktywnie w akcjach strażackich. Absolwenci innych kierunków podczas akcji delegowani są do właściwych im zadań: na przykład osoba po pielęgniarstwie odpowiedzialna będzie za przeprowadzenie kwalifikowanej pierwszej pomocy.
Inna specyfika
– Statystycznie wyjeżdżamy trzy razy dziennie, ale to wszystko zależy od okresu. Są dni, kiedy mamy po kilka, kilkanaście zgłoszeń i są takie, kiedy nic się nie dzieje – opowiada mł. bryg. Gimzicki. Zmieniła się też specyfika pracy strażaków. Ponad 70 proc. zgłoszeń to miejscowe zagrożenia, które nie mieszczą się w definicji pożaru, a więc wypadki drogowe, zagrożenia i katastrofy budowlane, ratownictwo chemiczne, ekologiczne, techniczne i medyczne. Do tego dochodzi też pomoc czysto fizyczna oraz ratownictwo wysokościowe. Również wszelkiego rodzaju grupy poszukiwawcze i ratownicze.
Liczba zgłoszeń zależy od specyfiki rejonu. Wraz ze zmianą pór roku zmienia się charakter zgłoszeń. Podczas zimy są to najczęściej wypadki drogowe oraz podejrzenia i zatrucia dwutlenkiem węgla. Gdy robi się cieplej, pojawiają się trawy i wszelkiego typu następstwa wywołane jej podpaleniem, choćby pożary budynków.
Straż pożarna podejmuje działania samodzielnie, a także we współpracy z innymi służbami. – Często jesteśmy dysponowani jako pierwsi do otwarcia mieszkań, kiedy coś się stanie mieszkającym w nim osobom starszym.
Do samego końca
W porównaniu z ratownictwem medycznym liczba wyjazdów strażaków jest dużo mniejsza. Rzadko kiedy akcja kończy się po 10 czy 15 minutach. Strażacy meldują się na miejscu zgłoszenia pierwsi, a odjeżdżają z niego ostatni. Czas spędzany na akcjach jest dłuższy, niż ma to miejsce w przypadku innych służb.
– Często myśli się, że strażak to facet z dużym brzuchem i wąsem i jego jedynym zadaniem jest przyjechać i ugasić pożar, a poza tym niczym się nie zajmuje. Wcale tak nie jest, bo oprócz tego, że jesteśmy w gotowości przez 24 godziny, to mamy jeszcze szkolenia, ćwiczenia i sprawdziany – tłumaczy mł. bryg. Gimzicki.
Ważna praktyka
Strażacy do wykonania mają określone ćwiczenia, których liczba ustalana jest przez wyższe kierownictwo. Do dowódców danych jednostek należy wybór samych ćwiczeń, ich tematyki oraz dnia przeprowadzenia. Każdy miesiąc oznacza inny rodzaj aktywności. – W styczniu mieliśmy zajęcia na obiekcie, działania na akwenach wodnych w warunkach zimowych, a więc wyjazd na stawy, jezioro czy rzekę – opowiada mł. bryg. Gimzicki.
Każda zmiana zaczyna się o godzinie siódmej rano. Następuje przegląd sprzętu i uzbrojenia oraz zmiana służby. Później rozpoczynają się wspomniane ćwiczenia. Są one najczęściej oparte na specyfice rejonu działania danej jednostki. – Niedaleko mamy poligon, gdzie przeprowadzamy np. symulację zdarzenia drogowego, podczas którego doszło do najechania osoby przez samochód – tłumaczy. – Podnosimy samochód, kładziemy manekina i przygniatamy go autem. Następnie przy pomocy różnych narzędzi i technik należy wyjąć osobę poszkodowaną spod samochodu i zaopatrzyć.
Przykładem innego ćwiczenia jest tzw. komora rozgorzeniowa, która służy do symulacji zjawisk, jakie zachodzą w pomieszczeniach podczas pożaru. Poprzez odpowiedni dopływ powietrza uzyskuje się temperaturę, która umożliwia obserwację pirolizy spalania. W taki sposób można zobaczyć nie tylko spalanie się samego produktu, ale też gazów palnych. – To są zjawiska typowo pożarowe. W komorze łatwo zrobić proste doświadczenie związane z temperaturą. Gdy zdejmie się rękawicę, można poczuć kilkadziesiąt stopni różnicy na przestrzeni raptem kilkunastu, kilkudziesięciu centymetrów. Daje to wyobrażenie tego, czego można spodziewać się później.
Nie ma miejsca na błędy
Ćwiczenia są niezwykle ważne w pracy strażaków. To od nich zależy późniejsze sprawne działanie podczas akcji. – Nie możemy sobie pozwolić na błędy, zwłaszcza eliminujące – tłumaczy mł. bryg. Gimzicki. – Jeśli robimy ćwiczenie i okazuje się, że coś nie wychodzi lub wstępne założenie nie zostało zrealizowane, wówczas następuje przerwa, podczas której jest moment na wytłumaczenie pewnych rzeczy i zwrócenie uwagi na to, co było złe.
Ćwiczenia są po to, by zapamiętać popełnione podczas nich błędy. One nie mają prawa pojawić się już podczas prawdziwej akcji. Jest to ważne, by symulację zderzyć z rzeczywistością. Nigdy nie wiadomo, kiedy sytuacja występująca w planie ćwiczeniowym będzie miała miejsce w rzeczywistości. – Musi być praktyka, w przeciwnym wypadku za rok czy za dziesięć lat nikt tego już nie będzie pamiętać.
Nie tylko klepanie się po plecach
Strażacy na służbie są co trzeci dzień. Trwa ona całą dobę. – Można powiedzieć, że jedna trzecia naszego zawodowego życia odbywa się w tym gronie. Traktujemy siebie jak rodzinę i nie wyobrażam sobie, żeby było inaczej – opowiada mł. bryg. Gimzicki. Pojawiają się też drobne sprzeczki i kłótnie. – Kiedy zamyka się mężczyzn na 24 godziny, to nie zawsze jest to klepanie się po plecach. Pojawiają się jakieś niedociągnięcia, ale nigdy nie może to być ostateczne.
W jednostce panują warunki jak w domu. Znajduje się tam stołówka, w której strażacy mogą przygotowywać posiłki. Jest świetlica, w której przechowuje się materiały szkoleniowe, a także łóżka, na których mogą się wyciągnąć lub poczytać książkę. – O śnie nie ma mowy, raczej jest to czuwanie. Musimy być ciągle w gotowości.
Prowadzony jest też stały nasłuch na to, co dzieje się w sąsiednich oddziałach. Wszystko po to, by w razie potrzeby wspomóc kolegów po fachu. – Śledzimy wtedy sytuację. Jak słyszę, że w sąsiednim rejonie coś się dzieje, to nie będę szykować sobie kolacji. W każdej chwili możemy być wezwani do pomocy.
Dobrym słowem
Wezwanie do zdarzenia – pożar na terenach działkowych. Gdy strażacy przyjeżdżają na miejsce, okazuje się, że zgłoszenie dotyczyło ogniska, które rozpalili bezdomni na swoim koczowisku. Teren jest całkiem zadbany, wysprzątany. Obrazki znajdujące się w pomieszczeniu są równo, wręcz symetrycznie, ułożone na ścianie.
Strażakom nie pozostaje nic innego jak upewnić się, że bezdomnym zamieszkującym miejsce niczego nie brakuje. Przekazują im zgrzewkę wody mineralnej. Nie ugasili tego dnia pożaru, nie byli wezwani do wypadku drogowego; można pomyśleć, że ta interwencja nie przyniosła szczególnie wiele dobrego. – Mamy nieść dobro, a ono nie zawsze przybiera formę wyjęcia kogoś z auta czy ugaszenia pożaru. Mamy pomagać też zwykłym ludziom. Czasami po prostu dobrym słowem.