Służbę pełnią przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, po czym przysługuje im czterdzieści osiem godzin odpoczynku. Jednak w razie nagłej potrzeby wszyscy zobowiązani są do stawienia się w jednostce aż do skoszarowania włącznie. - My nie pracujemy, my służymy. Nie patrzymy ani na godzinę, ani na czas, tylko po prostu ratujemy ludzi i ich mienie - mówi krótko młodszy brygadier Leszek Węckowski, strażak z Komendy Wojewódzkiej Państwowej Straży Pożarnej w Wielkopolsce. Wszędzie jest podobnie, nie tylko w Polsce, ale i na świecie. O strażakach zawsze mówi się jak najlepiej. Dlaczego? Dlatego, że pomagają innym i nie robią tego w imię fortuny. Młody strażak w czasie trzyletniego okresu próbnego może liczyć w Polsce na niespełna 1000 złotych brutto.
Zawodowych strażaków w Polsce służy 29 tysięcy, w tym dwa tysiące kobiet. Za to w Ochotniczej Straży Pożarnej możemy doliczyć się 700 tysięcy członków. Oczywiście nie wszyscy czynnie służą, bo w stowarzyszeniu, jakim jest OSP, wielu ludzi pełni różne funkcje, do honorowych włącznie. Tak czy inaczej, udział strażaków "ochotników" w akacjach systematycznie się zwiększał na przestrzeni ostatnich lat do przeszło 30 procent ogółu interwencji.
W Krajowym Systemie Ratowniczo-Gaśniczym obok 508 jednostek Państwowej Straży Pożarnej funkcjonuje 3325 jednostek OSP.
- Trzeba tutaj podkreślić, że te przeszło trzy tysiące najlepszych jednostek OSP praktycznie nie ustępuje jednostkom zawodowym. Są odpowiednio przeszkoleni i wyposażeni w sprzęt, który gwarantuje pełną przydatność w wykonywaniu powierzonych im zadań - zapewnia Witold Maziarz, rzecznik Komendy Głównej PSP w Warszawie.
Ludzie od wszystkiego
Zajęcia strażakom nie brakuje, bo w ubiegłym roku wzięli udział w czterystu tysiącach interwencji. To oczywiście nie tylko pożary, bo od 1992 roku Straż Pożarna stała się też główną służbą odpowiedzialną za ratownictwo techniczne i chemiczne.
Do końca nie wiadomo, do jakich czynności należy zaliczyć ściąganie kotów z drzew, czy usuwanie gniazd pszczół, os i szerszeni, co w pewnych porach roku stanowi wcale niemały odsetek wezwań.
Strażacy ratują nas z tak wielu opresji, że podstawowe wyobrażenie, że ci panowie przy użyciu wody walczą z ogniem, jest już tylko w połowie prawdziwe.
Walczą także z samą wodą w czasie powodzi, czy jedynie ulewy, skutkami wichur i huraganów, ale także z nadmiernymi opadami śniegu. Są natychmiast do dyspozycji nie tylko podczas ogromnych naturalnych kataklizmów, ale także wielu jedynie lokalnych katastrof mogących zaszkodzić środowisku - usuwają skutki skażeń chemicznych i radiologicznych. Wzywani są niemal do każdego poważniejszego wypadku, od katastrof lotniczych i kolejowych zaczynając, a na wypadkach drogowych kończąc. Zajmują się także ratownictwem wodnym - na, jak i pod powierzchnią wody - ale także pracami na wysokościach. Nie raz zegary na wysokich kościelnych wieżach musieli zabezpieczać właśnie strażacy. Usuwają też skutki katastrof budowlanych, a przede wszystkim w nieludzkim tempie starają się odnaleźć żywe ofiary zasypane pod gruzami. W całej tej pracy jest jeszcze jedna ważna kwestia - są wykwalifikowanymi ratownikami, udzielana przez nich pierwsza pomoc nie raz pozwala ocalić nam to, co najważniejsze - życie.
Zajęć im nie brakuje i wydaje się, że każdy czułby się lepiej, gdyby chociaż prywatnie miał za sąsiada strażaka. To oczywiście niemożliwe, bo na przykład w Wielkopolsce na tysiąc mieszkańców przypada 0,67 zawodowego strażaka.
Ogniowe porządki
Ogień w historii ludzkości zawsze odgrywał pierwszoplanową rolę. Tak samo pozwolił nam wyjść z jaskiń, jak stał się też na długie wieki symbolem zniszczenia. Pożary nie były przecież jedynie wynikiem nieszczęśliwych wypadków, a ulubionym narzędziem wielu armii. Niezależnie od intencji skutek zawsze był podobny - pożoga często trawiła nie tylko osobisty dobytek, ale także dorobek wielu pokoleń, pomniki kultury i najwspanialsze budowle. W Europie, tak samo jak w Polsce, jeszcze dwa, trzy wieki temu wiele zabudowań powstawało z drewna, więc ogień rozprzestrzeniał się błyskawicznie, trawiąc niejednokrotnie całe osady.
Dosyć wcześnie, bo już w średniowieczu, władze miejskie wprowadzały tak zwane porządki ogniowe. W Polsce największe polskie miasta zrobiły to już w XIV wieku. Z upływem lat porządki ogniowe wprowadzane w polskich miastach regulowały wiele spraw, jak na przykład zaopatrzenie miasta w wodę, sposób alarmowania, przebieg akcji gaśniczej, wyposażenie w sprzęt, a nawet tworzyły coś na kształt współczesnych norm budowlanych odnośnie ogniotrwałego budownictwa. Pewne zakłady rzemieślnicze, jak na przykład wytwórnie świec czy gorzelnie i browary, na skutek zakazu królewskiego musiały być przenoszone poza granice miast. Twórcą pierwszego w Polsce kompleksowego i obowiązującego we wszystkich jego dobrach prawa pożarniczego był niejaki książę Karol Radziwiłł. Każde miasto, każda wieś zobowiązana była do posiadania stosownego sprzętu gaśniczego, który w razie pożaru dzielony był wśród chłopów. Ci z kolei byli podzieleni na dziesięcioosobowe oddziały z przywódcą. W miastach sikawki ciągnięte przez konie posiadały już stałą obsługę. Co ciekawsze, ci, którzy pierwsi docierali na miejsce pożaru, byli nagradzani, a ci, którzy nie dotarli tam wcale, byli surowo karani.
Już nie wszyscy strażakami
W XVIII wieku wydawano coraz bardziej szczegółowe i ogólnie obowiązujące porządki ogniowe, jednak nadal ciężar walki z pożarem spoczywał zasadniczo na chłopach i mieszczanach, którzy w większości nie byli przecież odpowiednio przeszkoleni. Zabory niewątpliwie utrudniły rozwój polskich organizacji pożarniczych, ale już w XVIII i XIX wieku powstawały oddziały policji i straży ogniowej. W XIX wieku także znacznie rozwinęły się stowarzyszenia mające na celu podnoszenie kwalifikacji i ujednolicanie zasad działania straży ogniowych, a najsilniejsze z nich, jak na przykład Związek Floriański, wydawały nawet fachową prasę. Druga połowa XIX wieku to także początki powstania straży ochotniczych.
Jednak na zorganizowaną według tych samych zasad straż pożarną musieliśmy poczekać do odzyskania niepodległości. W 1921 roku w Warszawie odbył się Zjazd Strażactwa Polskiego, w którym udział wzięli przedstawiciele 742 straży. Dopiero wtedy utworzono Główny Związek Straży Pożarnych Rzeczpospolitej Polskiej, który zajął się budową jednolitej sieci straży na terenie całej Polski.
Jedyni tacy mnisi
Nieco później powstała jednostka Ochotniczej Straży Pożarnej w Niepokalanowie, za to dziś jest jedyną taką w Polsce, a najprawdopodobniej i na świecie. Święty Maksymilian Kolbe w 1928 roku ochronę przeciwpożarowa obiektów w Niepokalanowie powierzył bratu Salezemu Mikołajczykowi, który jeszcze przed wstąpieniem do zakonu franciszkanów był członkiem OSP. Brat tego samego roku zaczął gromadzić podręczny sprzęt pożarniczy. W roku 1931 do szkolenia strażaków-amatorów przysłano instruktora. Na kurs zgłosiło się 50 braci ochotników i już w 1932 roku zarejestrowano oficjalnie OSP w Niepokalanowie. Początkową nieufność znosiła wprawa i profesjonalizm strażaków-zakonników, a dzisiaj są niezwykle cenionym oddziałem włączonym w skład Krajowego Systemu Ratowniczo Gaśniczego. Wyposażeni w dwa strażackie samochody i specjalistyczny sprzęt w niczym nie ustępują wielu zawodowym ekipom.
Przede wszystkim dlatego, że są to chyba najszybsi zakonnicy na świecie.
- Mieszkamy przecież na stałe w jednym miejscu, każdy z nas ma radiotelefon, więc w dwie minuty po zgłoszeniu jesteśmy gotowi do wyjazdu - zapewnia brat Janusz Kulak, prezes OSP w Niepokalanowie.
W swojej okolicy są najlepsi i wzbudzają podwójne zaufanie - jako mnisi i strażacy. Za patronów mają przecież nie tylko św. Floriana, ale i św. Maksymiliana i samą Matkę Boską.
Zawsze od Floriana
Jednostki straży pożarnej w Polsce, wiele towarzystw strażackich czy nawet reasekuracyjnych często w nazwie obierały sobie za patrona św. Floriana. Był to zresztą jeden z najbardziej znanych, szczególnie w Europie Środkowej, świętych. Wizerunek rzymskiego żołnierza ze skopkiem wypełnionym wodą, nie tylko jest prawie każdemu znany, ale także mało kto ma wątpliwości co do tego - czyj to patron. Zresztą nie tylko strażaków i kominiarzy, ale także wielu zawodów związanych w jakiś sposób z ogniem. Święty Florian również był męczennikiem za wiarę - jako rzymski oficer był chrześcijaninem za czasów cesarza Dioklecjana, który wszczął okrutne prześladowanie chrześcijan. Florian ruszył do Lorch koło Wiednia, by wesprzeć czterdziestu innych prześladowanych za wiarę legionistów. Rzymski namiestnik prowincji aresztował go i w najokrutniejszy sposób groźbami i torturami starał się zmusić Floriana do odstępstwa od wiary. Bezowocne wysiłki namiestnika skończyły się na wrzuceniu Floriana z kamieniem u szyi do miejscowej rzeki. Razem z nim zginęło owych czterdziestu żołnierzy. Czwartego maja tego roku obchodziliśmy już 1700. rocznicę jego śmierci.
Święty Florian na przestrzeni dziejów zwyciężył swoich oprawców i został patronem tych, którzy w imię miłości Boga i bliźniego nie cofną się przed zaryzykowaniem własnego życia. Czy dzisiaj jest on nam tak samo potrzebny?
Bez wiary nie dałbym rady
Maciej Schroeder, przez wiele lat strażak, teraz generał w stanie spoczynku, dowodzi, że ratowanie ludzkiego życia to coś więcej niż tylko zawód. Będąc już na emeryturze, zdecydował się na opracowanie książki pod tytułem "100 pytań do kapelanów straży pożarnej". Książki, którą jeszcze raz chciał pomóc i ratownikom, i ratowanym.
W zakończeniu czytamy: "Prawie trzydziestoletnie moje doświadczenie w ratownictwie, poczynione obserwacje i analizy tamtych sytuacji dziś z całą pewnością pozwalają mi głosić tezę, że ratownikowi potrzebna jest wiara w Boga (…). Bez wiary nie da sobie rady jako adept sztuki ratowniczej, woluntariusz, ratownik i dowódca czynny, jak i potem jako emeryt, rencista czy umierający bohater akcji. Nie poradzi sobie ze sobą, z otoczeniem, a zwłaszcza nie będzie wszechstronnym ratownikiem dla ofiar i ocalałych, i ich najbliższych. Łzy płynące z oczu ratownika i łzy płynące na ręce ratownika bez wiary w Boga są nie do zniesienia. A w sytuacjach ekstremalnych jest jeszcze gorzej".
W takim świetle na pewno rośnie rola kapelanów Straży Pożarnej, którzy powinni nieść wiarę i ratowanym, i ratującym. Od powrotu kapelanów w szeregi strażaków minęło 12 lat, ale nadal trwają poszukiwania jak najlepszego modelu tej służby. Potrzebujących przecież nie brakuje, a automat zgłoszeniowy sygnał o interwencji rozsyła nie tylko do wszystkich jednostek, ale także na komórki kapłanów. Ci, jeśli zdążą, czasem są bardziej potrzebni niż nawet najszybsi ratownicy.
Krótka modlitwa za samochodem
brat Janusz Kulak prezes OSP w Niepokalanowie
- Praca w straży jest w pewnym sensie związana z życiem w zakonie. W jednym i drugim przypadku wymagane jest jakieś poświęcenie. W ochotniczej straży człowiek przecież poświęca swój czas na akcje, szkolenia. Drugie niewątpliwe podobieństwo to niesienie pomocy drugiemu człowiekowi. Wyjeżdżamy do wypadków, pożarów, różnych innych zdarzeń i staramy się wesprzeć ludzi w trudnych sytuacjach. Można też zauważyć, że wzywa się nas chociażby do przypadków utonięć, kiedy trzeba wydobyć z wody ciało człowieka, wyglądające naprawdę niedobrze. Dla nas jako zakonników jest to przecież posłannictwo - "umarłych pogrzebać" - więc wydajemy się do takich przypadków szczególnie powołani.
Mimo że każda sytuacja jest inna, nie jest obojętne to, że pomoc niesie się z ewangelicznym podejściem. Zresztą, po każdej akcji zbieramy się na chwilę za samochodem i odmawiamy krótką modlitwę.
Bryg. Witold Maziarz rzecznik prasowy KGPSP w Warszawie
- Chętnych do pracy w straży nie brakuje. Aby zostać strażakiem, można skorzystać z dwóch określonych dróg, spełniając jednocześnie bardzo rygorystyczne wymagania. Praktycznie na dziesięciu kandydatów ośmiu odpada podczas wstępnych ocen predyspozycji i kwalifikacji. Strażakiem można zostać, kończąc jedną z dwóch szkół aspirantów w Krakowie lub Poznaniu, szkołę oficerską w Warszawie lub Centralną Szkołę PSP w Częstochowie. Druga droga to zgłoszenie się do najbliższej komendy Państwowej Straży Pożarnej, gdzie pod opieką doświadczonych dowódców pracuje się i szkoli przez trzyletni okres próbny. Jeśli jednak okaże się, że kandydat nie radzi sobie z pracą w ekstremalnych warunkach, może zostać zwolniony ze służby. Dopiero po tym czasie zostaje się zawodowym strażakiem z prawem do wykonywania zawodu. Liczba etatów w straży jest stała i bywa, że na miejsce niektórzy oczekują latami.
- W chwili obecnej jesteśmy już w Unii, ale my byliśmy tam już od kilku lat. Nie tylko dlatego, że utrzymujemy międzynarodowe kontakty, ale także dlatego, że nie musimy się wstydzić ani naszego wyszkolenia, ani naszego sprzętu i często uczestniczymy w akcjach ratowniczych poza granicami Polski. Kiedy Niemcy poprosili nas o pomoc podczas ostatniej u nich powodzi, to po dwunastu godzinach już staliśmy u nich na granicy. Byli bardzo zdziwieni, że tak szybko - mówi mł. bryg. Leszek Węckowski, rzecznik prasowy KW PSP w Wielkopolsce