Logo Przewdonik Katolicki

O możliwych pożytkach z kryzysu

Tomasz Królak
fot. Magdalena Książek

Do polskich seminariów wstąpiło w tym roku ponad 498 kandydatów do kapłaństwa – o 20 procent mniej niż w roku ubiegłym. Warto zapytać, co to poważne tąpnięcie mówi o naszym Kościele, ale też jaki może być efekt tego zjawiska w bliższej i nieco dalszej przyszłości. Trudno bowiem tłumaczyć to zjawisko wyłącznie demografią: w latach 80. liczba powołań rosła mimo spadku demograficznego.

Trzeba uświadomić sobie, w jakim takim klimacie wzrastało pokolenie dzisiejszych polskich 20-latków. Choć należy pamiętać też o zjawisku późniejszych powołań. Ich rodzice, zafascynowani wolnością i możliwością bogacenia się, nie wytrzymywali presji nowych czasów. Zachłyśnięci nowymi perspektywami, niedostępnymi w doskonale pamiętanej epoce PRL-u, abdykowali z funkcji rodzicielskich, uciekali w pracę, wybierali miraże szybkiej kariery. Jak na takiej glebie mogła zakiełkować i wyrosnąć myśl o powołaniu? Choć, zapewne, i w takich okolicznościach wykuł się niejeden ci – i to piękny – kapłański życiorys. Tak było, jest i zapewne będzie, bo prawdziwe powołanie nie jest rzecz ludzką...

Biskupi często powtarzają, że dom jest pierwszym seminarium. I tak przez całe lata bywało. Ale czy tak jest dziś, kiedy – co wynika z badań i obserwacji – przekaz wiary w polskich rodzinach wyraźnie szwankuje, zaś pomiędzy religijnością polskiej młodzieży a pokoleniem rodziców jest największa różnica religijności w skali świata? Smutny i ciekawy to paradoks, że w czasach komuny funkcja rodziny jako pierwszego seminarium realizowana była zdecydowanie owocniej. Postępujący proces dysfunkcji rodziny skutecznie zredukował jej potencjał i to nie tylko w „zakresie” pomocy w ukształtowaniu się powołania, ale też, jak się wydaje, w dobrych wychowania dzieci, po prostu.

A jednak myślę, może nieco naiwnie, że ten spadek oznacza, iż w naszym myśleniu o powołaniach z marzeń i modlitw o „liczne” przestawimy się na „dobre”. Gołym okiem widać, że decyzja o wstąpieniu do seminarium wymaga dziś większego hartu ducha niż – znowu paradoksalnie – w komunie, z definicji przecież Kościołowi wrogiej. Ale być może ta bardziej wymagająca droga do kapłaństwa wzmocni radykalizm ewangelicznego świadectwa i skuteczność duchowej posługi?
Nie załamujmy rąk, że spadla liczba tych, którzy chcą być księżmi, starajmy się – każdy wedle swych możliwości i zdolności – przede wszystkim o dobrych kapłanów. Ostatecznie zaś, jeśli deficyt księży będzie się Polsce dawać we znaki (na razie bądźmy spokojni), przybędą do nas księża z zagranicy. Choćby z Afryki – co od lat przewidują tamtejsi biskupi, przerażeni dryfującą religijnie i moralnie Europą.

Kościół w Polsce potrzebuje przede wszystkim wiarygodnych apostołów Boga, Jego czytelnych znaków. Ludzi takich jak Korniłowicz, Zieja, Popiełuszko czy Pasierb. Myślę, że wielu z nas przechowuje takie nazwiska w swojej pamięci, bo na polskiej ziemi tacy byli – i są! I właśnie to, by żyli wśród nas wielcy przewodnicy do Boga, powinno być naszą największą troską. A nie złudne liczby.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki