Logo Przewdonik Katolicki

Co dalej z kryzysem powołań?

Monika Białkowska i ks. prof. dr hab. Henryk Seweryniak
fot. Freepik/Robert Woźniak i Agnieszka Robakowska

Monika Białkowska: Jeszcze dwa lata temu po konferencji rektorów seminariów duchownych słyszeliśmy zaklinanie rzeczywistości, że skądże, żadnego kryzysu powołań nie ma, może kleryków jest mniej, ale to tylko demografia. W tym roku już nikt się w taką dyplomację nie bawił – wiemy, że jest kiepsko. Po raz pierwszy też od wielu lat nie podano oficjalnej liczby kleryków przyjętych do seminariów w Polsce.

Ks. Henryk Seweryniak: My, starsi księża w seminariach żyjemy w poczuciu kryzysu, nawet wielkiego kryzysu. Kiedy ja wstępowałem do naszego seminarium, było nas kleryków dziewięćdziesięciu dziewięciu. Potem, w szczytowych latach pontyfikatu Jana Pawła II ta liczba dochodziła do stu osiemdziesięciu. W tej chwili nie ma ich nawet trzydziestu. To jest tragiczne.
 
MB.: Nigdzie nie jest już tak jak dawniej, ale może po prostu jest inaczej? Jestem daleko od życia seminaryjnego, obserwuję w zasadzie tyle, ile widzieć może przeciętny wierny z diecezji. Ale to, co widzę, wcale nie jest tragiczne. Seminarium przestało być zamknięte na świat. Klerycy zaczęli być obecni w życiu Kościoła w diecezji. Dawniej jak ktoś wstępował do seminarium, znikał w tajemniczym świecie na sześć lat, w skrajnych przypadkach nawet po śmierci Jana Pawła II nie było mowy, żeby poszli się modlić z ludźmi w katedrze. Teraz kleryków widać. Są obecni też w internecie.
 
HS.: Strony i profile na portalach społecznościowych to już chyba wszystkie seminaria prowadzą…
 
MB.: Pytanie o to, jak to robią? Bo są takie, które prowadzi sam rektor, wrzucając jakąś informację raz na trzy miesiące. A są takie, gdzie klerycy nagrywają komentarze do niedzielnej Ewangelii, rekolekcje w Wielkim Poście czy Adwencie. Nie wiem, pewnie ktoś nad tym czuwa, ale to jest wyraźnie ich przestrzeń.
 
HS.: Dobre to chociaż jest?
 
MB.: Zależy, kto pyta. Nie podejrzewam, żeby dwudziestolatek tylko dlatego, że drugi rok filozofię studiuje (bo teologii jako takiej jeszcze nawet nie zaczął) był w stanie powiedzieć coś, co mnie zwali na kolana. Ale on tego nie robi dla mnie. On to robi dla swoich rówieśników albo dla chłopaków o parę lat młodszych, którzy za chwilę będą zdawać maturę i może też myśleć o seminarium? W ten sposób wysyłają sygnał, że powołanie to jest coś twórczego, że seminarium nikogo nie pożera, że to jest kawał ciekawego świata. Nasi w zasadzie na bieżąco pokazują seminaryjne wydarzenia, spotkania, wyjazdy. Oprócz tego w programie formacji na stałe mają już wpisane regularne prace w hospicjum, w więzieniu, w domu pomocy społecznej, w domu dla księży emerytów. I formatorzy bardzo świadomie wysyłają ich tam bez Najświętszego Sakramentu – żeby się nie chowali za Panem Jezusem, żeby stanęli z ludźmi jak równy z równym, weszli w relacje i pomogli we wszystkim, w czym tylko człowiek człowiekowi może pomóc. Rozmawiałam z nimi, widziałam, jak dużo im to daje, jak otwiera, przełamuje lęki.
 
HS.: Ja to bym bardzo chciał tu jednak zwrócić uwagę również na punkty teologiczne, a nie tylko te ludzkie. Przede wszystkim powinniśmy unikać mówienia, że nie ma powołań. Pan Bóg stale ludzi powołuje i mało prawdopodobne, żeby do kapłaństwa powoływać nagle przestał. Problem jest raczej w tym, że to Boże wołanie jest albo niesłyszane, albo nierozumiane, albo odrzucane.
 
MB.: A może rzeczywiście przestał? Może chce nas czegoś nauczyć, może w ten sposób przebudować trochę Kościół?
 
HS.: Jest w Polsce taki kanonista, który głosi wręcz, że powołań mamy ciągle za dużo. I może jest w tym trochę prawdy, bo przed wojną wielka diecezja mazowiecka miała ich naprawdę niewiele. Arcybiskup Nowowiejski święcił w Płocku po czterech, może pięciu, a i biskup był znakomity, i duszpasterstwo świetne. Ale czy w tym powinniśmy szukać pociechy? Sam nie wiem… Na razie żyjemy jednak w poczuciu kryzysu, księża naprawdę się tym przejmują, w wielu diecezjach podejmują post, odmawiają specjalne modlitwy w tej intencji.
 
MB.: Nasi w tym roku po dojściu na Jasną Górę poszli dalej, sami księża i klerycy – do Łagiewnik. Też w tej intencji.
 
HS.: Dla nas niezwykły był ubiegły rok, ogłoszony Rokiem św. Stanisława Kostki. Dedykowaliśmy mu tę szczególną intencję, właśnie o powołania. I właśnie w tym roku zamiast czterech czy pięciu kandydatów jak zwykle, nagle mieliśmy dwunastu! Na dodatek to bardzo oryginalny rocznik, ale świetnie się utrzymuje. Może to cud św. Stanisława?
 
MB.: Dlatego rozumiem Księdza troskę i poczucie życia w kryzysie powołań, ale dla mnie ów kryzys jest łatwiej rozpoznawalny na późniejszym etapie, na parafiach. Tam już coraz wyraźniej widać, że księży zaczyna brakować, że wikariusz odchodzi i nie ma kolejnego na jego miejsce, że parafie są łączone pod jednym proboszczem. Kiedy widzę, że kolejny ksiądz umarł, wiem, że znów będzie problem, że nie ma kogo posyłać.
 
HS.: Ale to się będzie też wiązało z rachunkiem sumienia o to, jak te siły kapłańskie organizujemy? I może Pan Bóg nas trochę ogranicza, żebyśmy zaczęli to robić bardziej racjonalnie? Na razie kiepsko nam to wychodzi. Księża pracują w dziesiątkach miejsc, w których święcenia nie są konieczne – a tam, gdzie są konieczne, księży nie ma. Czy naprawdę ksiądz musi być dyrektorem każdej kościelnej instytucji? Czy ksiądz musi być ekonomem? Czy księża muszą być wykładowcami w seminariach, skoro jest tylu wykształconych świeckich, w tym kobiet, które bardzo by się w seminariach przydały? Może ta sytuacja ma się stać dla nas znakiem czasu i zmotywować nas do zmiany w tych kwestiach?
 
MB.: Przecież ksiądz wie, że to pokłosie dawnych lat i wciąż jakiś brak zaufania…
 
HS.: I to się wiąże z tym, czego się boję. Myślałem, że w młodszym pokoleniu będzie z tym mniejszy problem, ale wciąż jest. Chodzi o klerykalizm. Oni wiedzą, że idą do trudnej roboty. Wiedzą, że trzeba nowej ewangelizacji, że trzeba świadectwa życia. Ale – nie wiem, jak to powiedzieć, żeby źle nie zabrzmiało – często są zwyczajnie mało zdolni. Jakby w tę swoją przyszłą kapłańską robotę nie włączali intelektu. Nie lubią nawiązać do kultury, do książki, do jakiegoś wydarzenia…
 
MB.: Ale to nie jest problem kleryków. To jest problem całego pokolenia. I to nie jest ich wina, ale systemu edukacji.
 
HS.: No to powiedzmy: szkoło kochana, litości! Ale też widzę potem obłóczyny. Celebrują to wkładanie sutanny w otoczeniu rodziny, znajomych, a jak często ją potem włożą?
 
MB.: U nas nie celebrują z rodziną. Obłóczyny są we wspólnocie seminaryjnej, przyjeżdżają tylko księża. To chyba mniej pompuje ewentualne klerykalne zapędy. Ci, którzy wkładają sutannę, są przyjęci do grupy jako najmłodsi. Nie są tymi „wybranymi”, „szczególnymi”, ale dołączają do wielu. Trochę inna perspektywa.
 
HS.: Bo my nie mamy dzieci, więc ci, którzy dołączają do nas, są dla nas ważni. To dla nas ktoś, kto przejmie po nas tę robotę. Podczas święceń już wyraźnie to widać, że się cieszą nie tylko neoprezbiterzy, że to święto też dla starych księży. Byle tylko ci nowi byli. I może te sutanny jednak później im dawać? Bo na początku trzeciego roku to za wcześnie, zdecydowanie za wcześnie!

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki