Logo Przewdonik Katolicki

Misje: odwrócona perspektywa

Weronika Frąckiewicz
fot. fb/domy serca

Wsłuchanie się w drugiego człowieka to wymiana słów, która obok rozumu, porusza też serca. I nie ma zasadniczej różnicy, czy rozmowa taka ma miejsce na kubańskiej wsi, w afrykańskiej dżungli, czy na rzymskim synodzie

Afrykańska dżungla. Młody ksiądz, przedziera się pickupem przez błotnistą po porze deszczowej ziemię. Kilka miesięcy temu przyjechał z Polski, a że ma talent do języków, zdążył nauczyć się już języka, którym mówi plemię zamieszkujące te tereny. Nagle wyrasta przed nim człowiek. Misjonarz zatrzymuje się i proponuje podwiezienie. Zdziwiony mężczyzna przyjmuje ofertę. Początkowo nieufny, szybko daje się wciągnąć w konwersację. Pod koniec drogi zwierza się Polakowi: zdziwiłem się, że mówisz tak jak my. Bardzo często uczycie się tylko języka urzędowego naszego kraju, aby szybko nam przekazać to, z czym do nas przyjechaliście. A prawda jest taka, że nie zaczniemy was naprawdę słuchać, póki wy nie usłyszycie nas. Mówimy do was przez naszą kulturę, przez naszą tradycję, przez to jacy jesteśmy.

Historię tę usłyszałam parę lat temu. Byłam wtedy w Kamerunie. Kończył się prawie dwuletni czas mojego wolontariatu misyjnego: pół roku w Kamerunie, reszta na Kubie. Wcześniej myślałam, że każdy wyjazd na misje jest dobry i potrzebny, a zyskuje swą wartość już z samego faktu zaistnienia. Dwuletnie doświadczenie i refleksja, pozwoliły mi dostrzec, że obraz ten jest dużo bardziej skomplikowany niż fotografie, które przychodzą do nas zza Oceanu. Bez próby poznania i zrozumienia ,,innego” niemożliwe jest bycie razem.
 
Nigdy nie potępiać
Na Kubie komunizm prawie zupełnie wyparł religijność. Wiara w Boga została ograniczona do małych wspólnot parafialnych i kuluarowych rozmów. Życie wartościami chrześcijańskimi i głębokie przeżywanie relacji z Bogiem jest w powijakach. Absurdem byłoby porównywanie poziomu zaangażowania religijnego, sposobu przeżywania relacji z Bogiem, a nawet wdrażania wartości w życie Kubańczyków do tego, w czym wzrastałam w Polsce.
Pewnego razu odbieram telefon. Dzwoni przyjaciółka domu, w którym mieszkam. Kobieta jest dość mocno zaangażowana w lokalny Kościół. Nie znam  jeszcze na tyle dobrze hiszpańskiego, żeby umieć czytać między wierszami. Opowiada o córce, która miała zabieg, a który wywołał liczne komplikacje. Prosi o modlitwę. Jestem oburzona, kiedy dowiaduję się, że tak naprawdę jej córka dokonała aborcji. Jeszcze bardziej boli fakt, że kobieta nie traktuje tego jak czegoś złego. Kiedy emocje opadają, próbuję zrozumieć. Nie chcę, żeby zabrzmiało to jak usprawiedliwienie aborcji. Wiem, że muszę spojrzeć szerzej i wyjść poza krąg własnego doświadczenia. Muszę to zrobić, żeby wraz z potępieniem czynu nie odrzucić człowieka. Na Kubie aborcja jest legalna, a wręcz zalecana. Traktuje się ją jak zabieg usunięcia zęba. Poziom zaopatrzenia medycznego jest kiepski, dostęp do leków bardzo ograniczony, ale dostępności do aborcji nie ogranicza nic. W takich właśnie warunkach poznałam kobietę, która mówiąc o dokonanych aborcjach przyznała: ,,Osiemnastkę dzieci posłałam do nieba”. Na tym drastycznym przykładzie zrozumiałam, że ludzie tam potrzebują czasu, aby na nowo poustawiać granice między dobrem a złem. Samo mówienie im, że coś jest złe, nie pomoże. Potrzebują również tego, ale w podobnym, jeśli nie większym stopniu, muszą być wysłuchani i przyjęci.
 
 Poligamia (nie)dozwolona
O. Piotr Nawrot werbista, od  lat 90. mieszka w Boliwii. Uważa, że we wszelkich naszych działaniach w przestrzeni innych kultur należy właściwie rozłożyć punkty ciężkości: trzeba służyć, a nie dominować. – Wyjechałem na misję, aby stać się jednym z nich. Kościół znany w Polsce czy w Europie, w Ameryce Południowej nie miałby najmniejszego sensu. Istotą misji jest odczytanie Ewangelii razem z kulturą, do której jest się posłanym. Aby naprawdę służyć, trzeba pracować z przeświadczeniem, że głównym podmiotem działalności  jest lokalna społeczność. Ja jestem pewnym odniesieniem, nadzoruję działania. Zdecydowanie natomiast nie jestem tym, który ma patent na prawdę, na modlitwę, na właściwą relację z Bogiem. Jeżeli czytam z ludźmi Ewangelię i każdy odkrywa w niej coś dla siebie, to moje spostrzeżenia nie muszą być trafniejsze od tych, o których oni mówią. Nie negocjujemy doktryny, ale to nie znaczy, że sposób przeżywania Ewangelii nie musi być wpisany w krąg kulturowy – wyjaśnia o. Piotr.
Kamerun, pogrzeb katechisty w jednej ze wsi. Katechista pełni funkcję  nauczyciela religii, ale jest także tym, który pomaga księdzu np. podczas liturgii. Po mowach pożegnalnych okazuje się, że mężczyznę przyszły pożegnać dwie kobiety, obydwie to jego żony. Ludzie są skonfundowani, nikt nie wie, jak się zachować. Ksiądz o jego wielożeństwie nie wiedział, reszta wiernych traktowała to jak tajemnicę poliszynela. W Kamerunie poligamia jest legalna. Zanim więc ludzie żyjący w tamtym kręgu kulturowym zrozumieją, że to nie służy ich dobru, ani nie jest zgodne z Ewangelią, muszą wiele przemyśleć. A to wymaga czasu. To są procesy, które przebiegają na wielu poziomach, od przewartościowania doświadczeń i zwyczajów osobistych po systemy społeczne i tradycje kulturowe. To wszystko składa się na sposób myślenia i postępowania. Ograniczenie się do przekazu doktryny zbyt wiele nie zmienia.
 
Zrozumieć synod
W tym kontekście warto przyjrzeć się pracom Synodu dla Amazonii. W większości prawicowych mediów w Polsce trwa bowiem dyskusja na ten temat. Mówi się wprost o protestantyzacji Kościoła, którą mogą wywołać postanowienia posynodalne. Niewiele natomiast jest w nich analiz poważnych, odnoszących się do tego, co rzeczywiście jest dla tego synodu kluczowe. Chęć pouczenia z góry tamtych ludzi, jak mają myśleć i postępować, bierze często górę nad chęcią wsłuchania i zrozumienia ich kultury. Tak można było odczytywać chociażby niektóre opinie, które odnosiły się do prac przygotowawczych. Oczekiwano od Kościoła, aby nie słuchał, ale od razu chciał mówić. Lęki związane z niektórymi postulatami rozpalają głowy, zamykając tym samym możliwość dojścia do głosu innych punktów widzenia.
Dlatego przygotowując synod, papież Franciszek w pierwszej kolejności zapytał południowoamerykańskich biskupów, czym żyją tamtejsi ludzie. Wstępne założenia dla obrad synodalnych nie miały więc charakteru spontanicznego, nie były też pomysłem europjeskich hierarchów, co się często temu synodowi zarzuca. Przez kilka lat trwały przygotowania zarówno ze strony latynoamerykańskich świeckich, jak i duchowieństwa. W takim świetle należy więc postrzegać dyskusje, które mają miejsce w Rzymie, bo są one efektem wieloletniej pracy tysięcy osób z tamtej strony świata. A jest to także ich sposób na dzielenie się i otwarcie przed Zachodem, na pokazanie tego, co najgłebiej porusza ich serca.
 
Odwrócona perspektywa
Żeby zrozumieć, jaką postawę wobec Amazonii przyjął papież Franciszek, podam przykład odwracający perspektywę. Przyjechały z Kolumbii i Argentyny na misje. Żyją  w Warszawie, w międzynarodowej wspólnocie Domy Serca. Jak same przyznają, przyjechały tutaj, aby dawać Polakom swoją obecność. – Charyzmatem naszej wspólnoty jest współczucie i pocieszenie, a to realizuje się poprzez najzwyklejszą obecność. Nie robimy tutaj wielkich akcji ewangelizacyjnych, nikogo nie próbujemy nawracać. Po prostu jesteśmy w polskiej codzienności – wyjaśnia Vicky.
Zostawiając swoje kraje, obie liczyły się z tym, że rzeczywistość, w której przyjdzie im żyć, będzie odmienna od tej, którą znają. Na co dzień dostrzegają wiele różnic pomiędzy naszymi kulturami. W Kolumbii jest duża bieda materialna, ale ludzie są zawsze gotowi sobie pomagać. Jeśli któraś z rodzin ma worek cukru, a jej sąsiad nie ma, to bez zastanowienia odda mu połowę. – W Polsce bardziej niż ubóstwo materialne, dotyka mnie ubóstwo na innym poziomie. Obserwuję bardzo dużą  samotność w waszym społeczeństwie. Każdy się martwi tylko o swoje prywatne dobro albo o dobro ludzi ze swojego najbliższego otoczenia. Cierpienie innego nie jest tak ważne jak jego własne – zauważa Carolina. – To są rzeczy, które są dla mnie dziwne. Staram się jednak akceptować to, co jest inne. Odkryłam piękno w tym, co zdawało się być początkowo bardzo trudne. Nie wszystko robię tak jak wy, nie wtopiłam w waszą rzeczywistość, nie wszystko jest mi obojętne. Jestem z innego kraju, mam  inny sposób patrzenia na życie. Wiem jednak, że skoro wy macie takie bogactwo do wniesienia w moje życie,  to ja mogę wnieść swoje bogactwo w wasze – przyznaje Carolina.
 
O nas też inni pytają
– Rzeczy, do których my w Europie przywykliśmy, w Ameryce Południowej byłyby nie do zaakceptowania – twierdzi o. Piotr Nawrot. – Pamiętam, jak pokazywałem zdjęcia autobusów miejskich z Polski. Ludzie w Boliwii pytali, co oznaczają znaczki nad siedzeniami. Kiedy wyjaśniłem im, że to miejsca przeznaczone dla niepełnosprawnych, dla matek z dziećmi i dla osób starszych, byli zaskoczeni. W ich kulturze naturalne jest, że wszystkie miejsca z zasady przeznaczone są dla tych, którzy są słabsi. Niczego nie trzeba zaznaczać – opowiada o. Piotr.
Różnimy się także na poziomie przeżywania wiary. Mimo że Kościół jest powszechny, każdy kraj odciska na nim swoją twarz. – W Kolumbii odczuwałam mocno, że to Kościół wychodzi na spotkanie ludziom, a nie czeka aż ludzie przyjdą do parafii. To mnie ogromnie porusza, bo księża naprawdę szukają tam każdej owcy, która się zagubiła. W Kolumbii duchowni pracują w trudnych i bardzo ubogich warunkach – opowiada Carolina. – Polacy natomiast mają wiarę silnie związaną z powinnością. Czują, że muszą przede wszystkim przestrzegać zasad. Często słyszę, że to trzeba spełnić, a tamto wypełnić. Mam też wrażenie, że w Polsce jest specyficzny stosunek do księży: ksiądz zdaje się być na piedestale, a cała reszta wiernych jakby była jemu poddana. To jest jednak ogólny obraz i oczywiście są wyjątki – dodaje Vicky.
 
---
Europejczycy, których spotkałam w trakcie pobytów na misjach, dzielili się na dwie grupy: tych, którzy chcieli najpierw słuchać i tych, którzy chcieli być słuchani. Podział prosty, niemalże zerojedynkowy. Wyjeżdżając na misje, miałam wdrukowany bardzo idealistyczny obraz misjonarza i jego pracy. Na długo przed wyjazdem nad moim łóżkiem powiesiłam obrazek wycięty z gazetki misyjnej. Wyobrażałam sobie, że misjonarz głosi słowo, które ma  moc i to jest jego podstawowe zadanie. Będąc na misjach, zrozumiałam, że nie da się głosić Ewangelii bez wcześniejszego słuchania. Dobra Nowina jest żywa i aktualna w konkretnym miejscu i czasie – i w każdym miejscu i czasie. Jeśli głoszący nie weźmie pod uwagę kontekstu społecznego i perspektywy myślenia tamtych ludzi, nie osiągnie zbyt wiele. Wsłuchanie się w drugiego człowieka pozwala mu natomiast uniknąć ryzyka, że wymaiana słów pozostanie tylko na płaszczyźnie rozumu. Potrzebna jest taka komunikacja serca, i to nie tylko wtedy, gdy Ewangelię głosi się na misjach. Może właśnie dlatego ostatnim zmysłem, który wyłącza się u umierającego człowieka jest właśnie słuch.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki