Wysoki, szczupły mężczyzna, z charakterystycznym wąsikiem. Pod owym wąsikiem niezwykły uśmiech – taki, dzięki któremu sami chcemy się uśmiechnąć. Do tego niesamowity błysk w oku i głęboki głos. Taką właśnie postać oglądaliśmy, podziwialiśmy i bez przesady możemy powiedzieć – kochaliśmy – za tysiące programów telewizyjnych, kabaretowych i wybitnych ról w komediach teatralnych. Słuchając jego ostatnich wywiadów, byłem przekonany, że był spełnionym artystą, a przede wszystkim człowiekiem.
Pionier
Gdy artysta przez tyle lat dociera do milionów odbiorców, można zapomnieć, z czego wynika jego fenomen. Chciałbym więc zwrócić uwagę na fakt, że Jan Kobuszewski był właściwie pierwszym twórcą programów rozrywkowych w polskiej telewizji. I to jakich! Gdy przejrzałem kilkanaście nagrań w internecie, pod każdym z nich przeczytałem dziesiątki pozytywnych komentarzy, zwracających uwagę, że dziś nikt już nie robi tak mądrej i zabawnej telewizji. Dwóch Janów: Kobuszewski i Kociniak prowadziło pierwszy program satyryczny Wielokropek (od 1963 r.). Elementy rewii, świetne piosenki, zabawne skecze – można było skorzystać z faktu, że jest się pierwszym i zrobić program poprawny, jednak był on dopracowany w każdym calu, zaś prowadzący byli wyznacznikiem jakości tego satyrycznego show. Ponoć narazili się oni samemu Gomułce, bo każdy odcinek zaczynali radosnym hasłem „Telewidzu, obudź się!”, a jeden z nich nadawany był po przemówieniu towarzysza Wiesława. Ta anegdotka niech uzmysłowi nam jedynie, jak bardzo satyra, w tak inteligentnym wykonaniu, była ważna w dusznych czasach postalinowskiego komunizmu. Kobuszewski odgrywał również tytułową rolę w pierwszym polskim serialu telewizyjnym. Był on, a jakże sensacyjno-komediowy, i opowiadał perypetie dziennikarki Barbary i fotoreportera Jana Buszewskiego. Później doskonale pamiętamy: Wojnę domową, Czterdziestolatka czy Alternatywy 4.
Śmiech z cierpienia i pracy
Skąd w jednym człowieku tyle komediowego potencjału? Urodził się w 1934 r., na własne oczy widział powstanie warszawskie, o którym opowiadał niechętnie. Mówił tylko o wrażeniu, jakie na nim wywarło, i o utraconym dzieciństwie. Po wojnie ukończył szkołę średnią i usiłował dostać się do PWST, najpierw bez powodzenia, następnie udowadniając swoją pracowitość, bo w kolejnym roku gdy podchodził do egzaminów, był już absolwentem Szkoły Dramatu Teatru Lalek. Ponad dwa tysiące programów telewizyjnych, liczne występy kabaretowe, gra na deskach teatru – Kobuszewski był po prostu tytanem pracy. Początkowo aktor dramatyczny, gdy zaproponowano mu role komediowe i satyryczne, nie był pewien, czy chce zajmować się rozrywką. Jednak sprawdził się doskonale: pamiętamy skecze z jego udziałem w kabaretach Dudek (stąd kultowy numer Ucz się, Jasiu), Olgi Lipińskiej i Starszych Panów. Polecam wrócić do genialnych Bajek dla dorosłych – opowiastek emitowanych w latach 70., z przewrotnymi morałami, których był narratorem. Był jednym z ulubionych aktorów Stanisława Barei, w epizodach zobaczymy go w każdym jego filmie czy serialach. Nawet wtedy, gdy pod koniec lat 90. wykryto u niego raka jelita grubego, po operacji wrócił do grania. Ze sceny zszedł dopiero w 2013 r.
Zgadzam się z często powracającym porównaniem, że Jan Kobuszewski mógł być naszym polskim Louisem de Funès. Zabrakło może jakiegoś monumentalnego dzieła, pełnometrażowego sukcesu, który wyniósłby go do roli takiej ikony. Przez lata bowiem był aktorem epizodycznym, charakterystycznym, ale tak bardzo, że zapadał głęboko w pamięć. Z francuskim komikiem łączy go także stosunek do wiary: nie ukrywał jej, ale też nią nie epatował. Ktoś by powiedział – jego życie polegało na bawieniu ludzi. Jednak tak jak Jasiowi ze swojego najsłynniejszego skeczu kazał zaznaczać wężykiem dowcip, tak trzeba powiedzieć, że bawienie Kobuszewskiego było mądre, wzruszające, zawsze w granicach dobrego smaku. I przy tej smutnej okazji zapiszmy sobie wężykiem, że do tego mądrego humoru trzeba wrócić.