To, co się dzieje wśród polityków w kwestii naprawy sytuacji w ochronie zdrowia, to propaganda. Obojętnie, kto rządzi, podkreśla, że naprawa sytuacji i wdrożenie zmian jest priorytetem – mówi Krzysztof Bukiel, przewodniczący Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy. Jak zaznacza, od polityków należy wymagać, aby sytuacją w ochronie zdrowia zajęli się „w sposób merytoryczny”. – Każda z ekip rządzących, niezależnie, czy poprzednio to była Platforma Obywatelska, czy teraz Prawo i Sprawiedliwość, ochroną zdrowia zajmowała się powierzchownie. Za czasów PO mieliśmy „pakiet onkologiczny”, którym można było się chwalić, obecnie mamy likwidację kolejki do zaćmy i (być może) obiecane 6 proc. PKB na zdrowie do 2024 r. To wszystko – wyjaśnia.
Kto nas będzie leczył?
Problemów do rozwiązania jest całe mnóstwo. Przede wszystkim brakuje rąk do pracy: nie ma pielęgniarek, lekarzy, ratowników medycznych. Z roku na rok sytuacja staje się coraz gorsza. Dane Centralnego Rejestru Pielęgniarek i Położnych podają, że w 2018 r. w Polsce zarejestrowanych było 280 tys. pielęgniarek. Średnia wieku w tym zawodzie wynosi 50 lat. W 2022 r. blisko 40 tys. z nich otrzyma prawa emerytalne. Dziś 72 proc. polskich szpitali poszukuje właśnie pielęgniarek, 68 proc. – lekarzy, a 13 proc. – położnych. Przede wszystkim brakuje lekarzy specjalistów: pediatrów (23 proc.), anestezjologów (21 proc.), ginekologów (10 proc.), neurologów (8 proc.) i pulmonologów (7 proc.). Dziś statystycznie na jednego mieszkańca w Polsce przypada 2,3 lekarza. To jeden z najniższych wskaźników w Europie. Większość spośród około 135 tys. lekarzy jest w przedziale 51–55 lat, a to oznacza, że za dziesięć lat, gdy część z nich przejdzie na emeryturę, sytuacja będzie jeszcze gorsza.
Działaniem, które ma zachęcić młodych ludzi do studiowania m.in. na kierunku pielęgniarstwo i położnictwo, jest niedawna nowelizacja ustawy, dzięki której można będzie podjąć naukę także w trybie niestacjonarnym. Studia będą miały dokładnie taki sam program, jak te w trybie dziennym. Ponadto dzięki podjętej nowelizacji każda z pielęgniarek będzie mogła wykorzystać także sześć dni pełnopłatnego urlopu szkoleniowego, który jest przeznaczony na dalsze kształcenie zawodowe.
O dramatycznym braku personelu medycznego wiedzą już chyba wszyscy i na ile mogą, starają się przyciągnąć potrzebnych im pracowników. Kilka dni temu władze Częstochowy ogłosiły, że na wsparcie finansowe może liczyć każdy student szóstego roku medycyny, który przez kolejne trzy lata będzie pracować w jednej z placówek samorządu. Dodatkowo młodym lekarzom proponuje się dopłaty do kursów i szkoleń specjalizacyjnych czy mieszkań w systemie TBS. Z kolei prywatne podmioty medyczne coraz częściej oferują jednorazowy zastrzyk gotówki każdemu, kto skutecznie przekona znajomego lekarza lub pielęgniarkę do podjęcia pracy w ich placówkach.
– Lekarze nie chcą pracować w Polsce, bo mają świadomość, że oprócz codziennej pracy po osiem godzin, muszą dyżurować 8–10 razy w miesiącu. Takie sytuacje prowadzą do wielu patologii – tłumaczy Bukiel. – Z jednej strony mamy koszmarnie przepracowanych lekarzy, którzy umierają na dyżurach. Z drugiej są tacy, którzy wiedząc, że nie ma innych specjalistów, wymuszają na dyrektorach szpitali nieproporcjonalnie wysokie stawki za dyżury. Trzeba powiedzieć wprost, że to ogromne nadużycia – dodaje.
Agresja, przemoc, poniżanie
Problem wynagrodzeń dotyka także środowisko ratowników medycznych. Coraz częściej szpitalne oddziały ratunkowe zgłaszają brak zespołów wyjazdowych. Ambulanse, bardzo często już wiekowe i wymagające nieustannych napraw, stoją w stacjach pogotowia, bo nie ma kim obsadzić dyżurów. Na internetowych stronach SOR-ów ciągle pojawiają się ogłoszenia o miejscach pracy. Stawki, jakie proponuje się ratownikom medycznym, zaczynają się od 25 zł netto za godzinę. Należy dodać, że najchętniej widziani są ci, którzy prowadzą własną działalność. Z dyskryminacją dotyczącą zatrudnienia spotykają się kobiety, które w pogotowiu można spotkać znacznie rzadziej, zwłaszcza te zatrudnione na umowę o pracę. Dzieje się tak, ponieważ pracodawcy boją się, że kobieta zajdzie w ciążę i trzeba będzie opłacać niejako „martwy” etat. Dodatkowo przepisy BHP określają, że kobieta nie może dźwigać więcej niż 20 kg (doraźnie) lub 12 kg podczas pracy stałej. Obecność kobiet wymaga zatem zespołu składającego się z trzech osób, a nie z dwóch. To sprawia, że koszty utrzymania SOR-ów znów rosną.
Poza tym nie ma tygodnia, w którym media nie informowałyby o atakach pacjentów na zespoły ratownictwa medycznego. Krzyki, pobicia, oplucia, obrzucanie wyzwiskami – to codzienność wielu osób pracujących w karetkach, na pierwszej linii frontu walki o ludzkie życie. Na szczęście coraz częściej ratownicy bronią się, zakładając sprawy w sądzie. Mówią, że ich zawód nie jest szanowany, zarówno przez system, jak i przez pacjentów. Pracują po 300–400 godzin miesięcznie, często na 36- lub 48-godzinnych dyżurach. Po roku pracy karmią się jeszcze pasją do ratowania życia, po pięciu – przeżywają kryzys. W końcu wyjeżdżają – do Anglii, Norwegii, Szwecji, Czech czy Niemiec. Stamtąd wołają: „W końcu żyjemy godnie. Tutaj nie wolno pracować więcej, niż 12 godzin dziennie. Przyjeżdżajcie”.
Dzwonisz na 112? Zastanów się dwa razy
Kolejną plagą, z którą nie radzi sobie system ochrony zdrowia, są bezzasadne wezwania pogotowia oraz niepotrzebne wizyty na SOR-ach. W sytuacji gdy brakuje ludzi do pracy, każdy niepotrzebny telefon i wezwanie do np. trwającego kilka miesięcy bólu, z którym może sobie poradzić lekarz podstawowej opieki zdrowotnej, może sprawić, że ktoś, kto rzeczywiście potrzebuje natychmiastowej pomocy, nie doczeka przyjazdu karetki i po prostu umrze. Ratownicy medyczni (i nie tylko) coraz częściej postulują, aby nieuzasadnione wezwania były karane finansowo. Alarmują także, że bardzo często ambulans traktowany jest jak taksówka, a przyjazd na SOR jako okazja do zrobienia sobie badań bez oczekiwania w kilkumiesięcznych kolejkach.
Dopłaty do wizyt?
O ile społeczeństwo raczej nie ma problemu z tym, aby zgodzić się na kary za niepotrzebne wezwania czy niestawianie się na wizyty u lekarzy specjalistów, o tyle coraz częściej podnoszony pomysł współpłacenia za wizyty spotyka się z ogromnym oporem. – Musimy jednak zrównoważyć nakłady za świadczenia gwarantowane i rozważyć to, żeby pacjent, oprócz składki zdrowotnej, płacił także za część świadczeń – mówi przewodniczący OZZL. Jak wyjaśnia, ci, których na to stać, i tak ubezpieczają się prywatnie, bo nie chcą czekać w kolejkach. Te zaś są (z nielicznymi wyjątkami) coraz dłuższe, co sprawia, że wielu pacjentów umiera, nim doczeka wizyty u specjalisty. – Są też tacy, którzy rejestrują się do lekarza zupełnie niepotrzebnie, w ten sposób sztucznie wydłużając i tak długą już kolejkę – dodaje. Ponadto, jak zauważa Bukiel, należy zadbać o to, aby lekarze nie mnożyli bezkarnie skierowań na niepotrzebne badania i wizyty. W tym obszarze ważnym krokiem jest postępująca informatyzacja systemu i korzystanie z telemedycyny. Wprowadzenie nowych, elektronicznych rozwiązań może pomóc m.in. w rozładowaniu kolejek. Dzięki temu część gabinetów mogłaby przyjąć więcej pacjentów, jednak ci nie wiedzą, w którym miejscu kolejki są najkrótsze. Możliwość podglądu w sieci na pewno ułatwiłoby dotarcie do tych miejsc, w których oczekiwanie na świadczenie jest najkrótsze.
Zapotrzebowanie na usługi medyczne będzie coraz większe. Żyjemy coraz dłużej, medycyna się rozwija, rośnie dostęp do wysokospecjalistycznych terapii, otwarte granice poszerzają możliwości leczenia. Nie można jednak udawać, że obecny kształt ochrony zdrowia nadąża za wymaganiami, jakie stawia rzeczywistość. System już dawno złapał zadyszkę, która może niedługo przerodzić się w jego ostatnie tchnienie.
W LICZBACH
2,3 lekarza
przypada na jednego Polaka. To jeden z najniższych wskaźników w Europie
50 lat
to średni wiek pielęgniarki
68 proc. szpitali
poszukuje dziś lekarzy
300–400 godzin
pracują miesięcznie ratownicy medyczni