Od roku 1989 słowo „przedsiębiorczość” było odmieniane przez wszystkie przypadki. To właśnie dzięki niej mieliśmy w kilkadziesiąt lat dogonić Niemcy i stać się zamożną gospodarką europejską. Uwolniona dzięki rynkowym reformom z lat 90. przedsiębiorczość Polaków miała być kołem zamachowym polskiej modernizacji, stając się wręcz najważniejszą cnotą w III RP. Obywatele, którzy zostali w tyle w czasach transformacji, po prostu nie byli wystarczająco przedsiębiorczy, za to ci, którzy dostali się na szczyt, wykazali się nią pierwszorzędnie. Inne cnoty społeczne, takie jak współpraca, odpowiedzialność czy solidarność, po 1989 r. zostały odstawione na drugi plan, jeśli w ogóle nie do lamusa.
Trudno się dziwić, że w takiej atmosferze Polska szybko stała się krajem przedsiębiorców. Polacy bardzo chętnie zakładają firmy, a praca „na swoim” jest synonimem życiowej zaradności. W przedsiębiorczości już dawno przegoniliśmy kraje Europy Zachodniej. Po 30 latach III RP możemy już stwierdzić, że ma to swoje plusy i minusy, choć o tych drugich niemalże się nie mówi.
Polska firmami stoi
Choć większość wskaźników ekonomiczno-społecznych pokazuje jak na dłoni, że wciąż jesteśmy uboższym kuzynem naszych partnerów z tzw. starej Unii Europejskiej, to istnieją dwa obszary, w których bijemy ich na głowę. Mowa o liczbie samochodów na tysiąc mieszkańców oraz liczbie działających w kraju przedsiębiorstw. Według OECD (Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju; skupia 36 wysoko rozwiniętych państw świata) w 2016 r. w samym sektorze wytwórczym działało nad Wisłą 196 tys. firm. W dwukrotnie większych Niemczech było ich 201 tys., a w Hiszpanii 167 tys., choć jej mieszkańców jest jakieś 10 mln więcej. W sektorze wytwórczym mamy niecałe dwa razy mniej firm niż USA, choć Stany Zjednoczone mają 9 razy więcej ludności niż Polska. Inaczej mówiąc: pod względem liczby przedsiębiorstw nie może się z nami równać nawet świątynia kapitalizmu, jaką są USA. Już to porównanie pokazuje, że nie liczy się ilość, ale jakość, a sam poziom przedsiębiorczości nie mówi wiele o zamożności kraju. Dość powiedzieć, że bezkonkurencyjna w tym zakresie jest Afryka Subsaharyjska – w niektórych krajach tego regionu niemal wszyscy aktywni zawodowo obywatele są kwalifikowani jako przedsiębiorcy.
Ten olbrzymi poziom przedsiębiorczości nad Wisłą jest efektem przede wszystkim niezwykle dużej liczby najmniejszych firm, tj. zatrudniających maksymalnie 9 pracowników. Tych jest w Polsce o 50 tys. więcej niż w Niemczech i tylko o podobną liczbę mniej niż w USA. Niestety, największych firm, to znaczy zatrudniających powyżej 250 osób, mamy już 2,5 razy mniej niż za Odrą i 3,5 razy mniej niż za oceanem. Mikroprzedsiębiorstwa stanowią prawie 90 proc. wszystkich firm działających w naszym kraju, choć wypracowują jedynie jedną trzecią naszego PKB. Nic dziwnego, w kraju, w którym bycie przedsiębiorcą jest nie tylko formą aktywności zawodowej, ale też symbolem prestiżu, konkurencja jest olbrzymia, a upadające podmioty są szybko zastępowanie przez nowe, które siłą rzeczy muszą zaczynać niemalże od zera. Taka sytuacja z jednej strony jest dobra dla konsumentów, gdyż mogą przebierać w ofertach, ale z drugiej nie sprzyja zagranicznej konkurencyjności gospodarki, gdyż małe podmioty nie mają szans w rywalizacji z zamożnymi gigantami.
Jeszcze innym wymiarem przedsiębiorczości jest skala samozatrudnienia. W Polsce firmy masowo zakładają także ci, którzy nie mają zamiaru nikogo zatrudniać, nawet w przyszłości. Wielu specjalistów, szczególnie z branży informatycznej, rezygnuje z etatu i woli działać na własną rękę, wykonując zlecenia dla różnych podmiotów. Przy czym tych podmiotów nie musi być wcale wiele – mogą być dwa lub nawet jeden. Tu dochodzi też aspekt „wyrzucania” niektórych pracowników na samozatrudnienie przez ich pracodawców. Obecnie takich głośnych przypadków jest zdecydowanie mniej, ale jeszcze kilka lat temu zdarzały się one nawet w sektorze publicznym – mowa chociażby o pielęgniarkach czy osobach sprzątających budynki użyteczności publicznej (sądy, urzędy, uczelnie) poprzez firmy zewnętrzne. Aż 20 proc. aktywnych zawodowo Polek i Polaków pracuje na samozatrudnieniu – w UE więcej jest tylko we Włoszech i w Grecji. Co ciekawe, oba te kraje przechodzą obecnie bardzo duże kłopoty gospodarcze. Tymczasem w zamożnych gospodarkach Europy Zachodniej samozatrudnieni stanowią jedynie około 10 proc. aktywnych zawodowo – dokładnie tak jest Niemczech.
Domena czterdziestolatków
Dokładniejszy obraz polskich przedsiębiorców daje raport „Przedsiębiorca odczarowany” wydany przez Polską Radę Biznesu (PRB). Według PRB w Polsce we wszystkich sektorach działa 662 tys. przedsiębiorców, za których autorzy raportu uznali osoby będące głównymi właścicielami podmiotów gospodarczych, które zatrudniają przynajmniej jedną osobę. Wszyscy oni w 2017 r. prowadzili 884 tys. firm różnego rodzaju, a więc część z nich prowadziła więcej niż jedną. Tu warto jednak pamiętać, że zakładanie kilku podmiotów nie musi się wiązać z działalnością na kilku polach, ale też z optymalizacją podatków i kosztów poprzez wykorzystanie zalet różnego rodzaju spółek. Zdecydowanie najwięcej firm działa w mazowieckim (112 tys.) oraz śląskim (82 tys.). Na przeciwległym końcu znalazły się m.in. podlaskie (19 tys.) i lubuskie (15 tys.).
Polscy przedsiębiorcy celują w zakładanie firm w kilku sektorach. Zdecydowanie najpopularniejszym jest handel, w którym działa aż 27 proc. firm z rdzennym polskim rodowodem. Bardzo popularne jest również budownictwo (17 proc.) oraz przetwórstwo przemysłowe (14 proc.). W pozostałych branżach odsetek firm jest już poniżej 10 proc. W branży informatycznej, o której wiele się mówi w kontekście modernizacji i start-upów (małe firmy z dużym potencjałem wzrostu), działa jedynie niecałe 2 proc. podmiotów kierowanych przez polskich przedsiębiorców. Wynika z tego, że polscy przedsiębiorcy nie są specjalnie oryginalni i wciąż najpopularniejszym pomysłem na firmę jest otworzenie sklepu lub knajpy, ewentualnie zostanie podwykonawcą na jednej z licznych w Polsce robót budowlanych. Także firmy działające w przemyśle to głównie dostawcy półproduktów dla zachodnich koncernów produkcyjnych obecnych nad Wisłą. Szczególnie widać to w branży motoryzacyjnej – wielkie zakłady niemieckich czy włoskich koncernów motoryzacyjnych są zwykle otoczone dużo mniejszymi halami polskich podwykonawców, dla których duży zagraniczny zakład bywa głównym kontrahentem.
Przekrój społeczny polskich przedsiębiorców pokrywa się z tym, o czym pisaliśmy dwa tygodnie temu w artykule o klasie średniej („Przewodnik” 21/2019) – najprostszą drogę do sukcesu miało w III RP tzw. pokolenie X, które w dorosłość wchodziło w latach 90. Przeciętny wiek polskiego przedsiębiorcy to 45 lat, a grupami wiekowymi, które zdecydowanie wśród nich dominują, to 40–44 lata oraz 35–39 lat – osoby z tej drugiej grupy wybiły się na drugie miejsce wśród przedsiębiorców w bieżącej dekadzie, co pokazuje, że w 2010 r. zaczęła się druga fala zakładania nowych firm przez Polaków. 29 proc. polskich przedsiębiorców to kobiety, co jest wynikiem o 2 pkt. proc. lepszym niż średnia UE. Polska klasa przedsiębiorców jest też nieco lepiej wykształcona od przeciętnej unijnej – 40 proc. ma wykształcenie wyższe, a 59 proc. średnie (w UE to odpowiednio 39 i 43 proc.). Nic jednak w tym dziwnego, pod względem formalnego poziomu wykształcenia Polska jako całość również wyróżnia się w Europie.
Warunek bogactwa
Polscy przedsiębiorcy deklarują, że przepracowują 47 godzin tygodniowo, czyli o 7 więcej niż pracownicy. 13 proc. z nich regularnie pracuje w niedziele, przy 3 proc. pracowników. Jednak czas pracy przedsiębiorcy jest zdecydowanie mniej jasno określony – nie musi on siedzieć w firmie sztywno „od–do”, może sobie pozwolić na załatwienie spraw osobistych w wolnej chwili. Wiele ich obowiązków zawodowych to spotkania biznesowe (zdecydowanie największa grupa z nich zajmuje się zarządzaniem firmą, a nie wykonywaniem podstawowych zadań), których charakter nie jest zwykle jedynie zawodowy. Trudno też, by właściciel firmy nie odebrał telefonu w niedzielę czy nie załatwił prostej sprawy dla kontrahenta, co przecież nie musi oznaczać, że całą niedzielę spędza w pracy. Nie znaczy to więc wcale, że pracownicy mają więcej wolnego czasu od przedsiębiorców – po prostu dla tych drugich czas wolny i czas pracy są dużo mniej oddzielone od siebie.
Jakkolwiek nie wszyscy przedsiębiorcy są bogaczami, to najbogatsi Polacy najczęściej są przedsiębiorcami. To właśnie spośród właścicieli firm rekrutują się najzamożniejsi obywatele naszego kraju. We wszystkich decylowych grupach dochodowych (decyl to 10 proc.) przedsiębiorcy stanowią zdecydowaną mniejszość poza dziesiątym decylem, w którym stanowią oni połowę, choć jeszcze w dziewiątym decylu stanowią mniej niż 20 proc. Mówiąc prościej: co drugi Polak należący do 10 proc. najbogatszych to przedsiębiorca. Jeszcze wyraźniej widać to w górnym jednym procencie najbogatszych: trzech na czterech Polaków, którzy należą do tego grona, to przedsiębiorcy. Oczywiście założenie firmy nie zapewnia automatycznie awansu do grupy najbogatszych, jednak jest ono niemal niezbędne, by mieć w ogóle taką szansę. Ta jedna czwarta górnego jednego procenta, która nie prowadzi firmy, to w zdecydowanej większości najwyżsi przedstawiciele władz publicznych.
Liczba przedsiębiorców w Polsce jest tak duża nie tylko z powodu wyniesienia przedsiębiorczości do rangi cnoty kardynalnej. Bardzo wielu dobrze zarabiających Polaków decyduje się na założenie firmy, gdyż opodatkowanie przedsiębiorstw jest zdecydowanie najbardziej preferencyjne spośród wszystkich form aktywności zawodowej. Szczególnie dla tych, którzy potrafią wygenerować wysoki dochód. Prowadzący działalność gospodarczą mogą nie tylko skorzystać z liniowego podatku dochodowego o stawce 19 proc., dzięki czemu unikają drugiego progu, gdy zarabiają powyżej 85 tys. zł rocznie. Przede wszystkim mają oni ryczałtowe składki ZUS na poziomie 1300 zł, które dla części najmniej zarabiających przedsiębiorców są dużym obciążeniem, jednak ci lepiej zarabiający, nie mówiąc o najbogatszych, nawet specjalnie ich nie odczuwają. Co więcej, ryczałt sprawia, że im więcej się zarabia, tym składki stanowią mniejszy odsetek dochodu. Pracownicy takiego komfortu nie mają.
Współpraca zamiast przedsiębiorczości
Wbrew stereotypowemu przeświadczeniu, w najbogatszych krajach świata gospodarka wcale nie jest oparta na mnogości przedsiębiorstw. Wręcz przeciwnie, w prężnych gospodarkach wzrost napędzają przede wszystkim duże podmioty, których jest niewiele, ale generują bardzo dużą wartość dodaną. W USA, Norwegii czy Danii odsetek samozatrudnionych jest kilkuprocentowy, tymczasem trudno powiedzieć, by kraje te cierpiały z powodu braku przedsiębiorczości. Bogate gospodarki północy Europy, z Niemcami i Holandią włącznie, oparte są na dużych koncernach, które mają więcej zasobów, by prowadzić odważne inwestycje, konkurować z najlepszymi i wydawać środki na badania. Najzamożniejsze narody Europy są zamożne nie z powodu niezwykłej przedsiębiorczości, ale dzięki ich doskonałej organizacji, rozwiniętej kulturze zarządzania i mechanizmom współpracy.
To zdolność do kooperacji jest kluczowym czynnikiem gospodarczego powodzenia, a nie przedsiębiorczość, która jest przydatna, ale na niższych poziomach rozwoju. W XXI wieku wielkie osiągnięcia są efektem harmonijnej współpracy tysięcy i więcej osób, a nie geniuszu poszczególnych jednostek. To właśnie skłonność do kooperacji powinna stać się nową cnotą na nadchodzące czasy, jeśli chcemy dokonać kolejnego skoku cywilizacyjnego. Miejsce indywidualnej zaradności musi zająć zdolność zaawansowanej współpracy. Kooperacja powinna odzyskać należne jej kluczowe miejsce w hierarchii cnót społecznych. Zamiast epatować przykładami sukcesu poszczególnych jednostek, lepiej wskazywać wzory sukcesów całych wspólnot i społeczeństw, których przykładów nie brakuje. Na XXI wiek musimy wypracować nową narrację, w której wspólne osiągnięcia są ważniejsze niż osobista zaradność i indywidualny sukces.