Amerykanie prowadzący skrupulatne badania w zakresie zdrowia psychicznego społeczeństwa przytaczają alarmujące dane. Między rokiem 2009 a 2017 liczba uczniów szkół średnich z myślami samobójczymi wzrosła o 25 proc. Lata 200–-2014 to 37-procentowy wzrost liczby nastolatków, u których zdiagnozowano depresję kliniczną. W górę idzie też liczba prób samobójczych. Jedno z badań wykazało, że liczba prób otrucia się u 12-latek wzrosła w ostatnich latach aż o 268 proc.
Można pocieszać się, że Stany Zjednoczone to specyficzny kraj, jednak i polskie statystyki gromadzone przez Komendę Główną Policji mówią o wzroście liczby prób samobójczych u nastolatków.
Wiem, co robię w internecie
Z czego to wynika? Fundacja Dajemy Dzieciom Siłę, prowadząca telefon zaufania dla dzieci i młodzieży donosi, że większość korzystających z niego młodych cierpi na brak dobrej relacji z rodzicami. Nie oczekują przy tym, by rodzice rozwiązywali ich problemy, ale by zwyczajnie ich wysłuchali ze zrozumieniem i współczuciem.
Na kiepskie relacje z rodzicami składa się z kolei wiele czynników, jedne z najważniejszych to zapracowanie i zwyczajny brak czasu oraz plaga rozwodów. Nawet tam, gdzie rodzice starają się przeprowadzić rozwód w sposób najmniej szkodliwy dla dziecka, odbija się to na zdrowiu psychicznym młodych. Niestety badań to potwierdzających mamy aż za dużo.
Jednak czy to jedyne problemy? Jak zauważamy, coraz większą rolę odgrywa w życiu dzieci świat wirtualny. A ten zawiera wiele pułapek. Rodzice je spostrzegają, lecz często czują się bezradni. To obcy świat. Próby nawiązania rozmowy o zagrożeniach kończą się z reguły zlekceważeniem ich obaw przez dziecko: „bez sensu siejesz panikę, nie znasz się, to po prostu styl życia, wiem, co robię w internecie”. Wydaje się zatem, że pomocne byłoby lepsze poznanie wirtualnego świata dziecka – z wszystkimi jego zaletami i wadami.
Badania prowadzone przez Fundację Edukacji Zdrowotnej i Psychoterapii pokazują, że podstawową przyczyną, dla której kochający, zaangażowani rodzice nie starają się zapoznać z wirtualnym światem dziecka jest właśnie brak czasu.
Błędne koło
Mamy w tej chwili do czynienia z błędnym kołem. Zapracowany rodzic nie ma czasu na dłuższe rozmowy z dziećmi, one z kolei coraz więcej czasu spędzają w rzeczywistości wirtualnej. Rodzice tego świata nie rozumieją, ale nie mają czasu, by go poznać. W rezultacie dzieci coraz dłużej przebywają przed ekranem. Zabijając czas, ale też rozmawiając z ludźmi, którzy ich rozumieją.
Badania nad wpływem mediów na dzieci i młodzież na razie raczkują, jednak zebrane do tej pory dane mówią o niepokojących korelacjach. Amerykańskie badania nastolatków ukazują negatywny, statystycznie istotny związek między czasem spędzanym przed ekranem a depresyjnością i myślami samobójczymi. Dotyka to zwłaszcza dziewczyn. Jean Twenge z zespołem w niedawnych badaniach (2017) stwierdzili, że młodzież spędzająca przed ekranem ponad siedem godzin dziennie jest narażona na depresję dwukrotnie częściej niż ich koledzy korzystający zaledwie godzinę dziennie z mediów (smartfon, komputer, telewizor).
Być może młodzież depresyjna szuka pociechy, wsparcia, podniesienia nastroju w internecie, stąd ta zależność. Jednak widać wyraźny trend: im więcej młodych posiada smartfon, tym większa depresyjność w populacji. Choć zagadnienie to wymaga dodatkowych studiów, można zakładać, że media i internet potęgują zaburzenia.
Przyczyna i skutek
Kolejny problem polega na tym, że komunikacja zapośredniczona – SMS, mejl, komunikatory – jest upośledzona. Łatwiej o niezrozumienie, trudniej nawiązać rzeczywistą więź (w powstawaniu której tak ważne są komunikaty niewerbalne). A to wzmacnia depresję i myśli samobójcze. Przykład? Rozmawiałam niedawno z wolontariuszami telefonu zaufania. Od pewnego czasu wprowadzili też możliwość komunikacji za pomocą mejla. Jest to opcja preferowana przez młodzież. Jednak mejle okazały się mało skuteczną formą pomocy. Wymiana nawet kilkudziesięciu wiadomości nie poprawia znacząco stanu szukającego pomocy, a czasem nawet ostatni mejl mówi o decyzji podjęcia próby samobójczej. Skutecznej. O porażce tej opowiadała osoba z wieloletnim doświadczeniem, której w rozmowach telefonicznych udało się odwieść od myśli o samobójstwie wielu ludzi. Jak widać, istnieje zasadnicza różnica między prawdziwą rozmową a wymianą pisanych informacji.
Prowadząc zajęcia z młodzieżą, pytamy, dlaczego sięgają po smartfon. Kontakt ze znajomymi, słuchanie muzyki, oglądanie youtuberów to dominujące powody, równie często pojawia się jednak odpowiedź „z nudów”. I to wydaje się kolejnym błędnym kołem. Nastolatek bez pasji, bez hobby zabija czas grami, filmikami, memami, pozbawionymi głębszej myśli wymianami zdań. Świat wirtualny ma spory potencjał uzależniający, a przez to „zabijanie czasu” staje się nałogiem. Gdy pojawiają się pytania o sens życia, coraz więcej nastolatków deklaruje, że nie wie, po co żyje. Nic ich nie interesuje, a w życiu dominuje apatia. Znów: nie wiadomo, co jest przyczyną, co skutkiem – czy depresyjna młodzież ucieka w świat wirtualny, czy ktoś zwyczajnie nudzący się znajduje łatwą rozrywkę, która wciąga na tyle i izoluje od świata rzeczywistego, że w rezultacie pojawia się depresja. Na pewno jest to błędne koło wzajemnego wzmacniania problemów.
20 godzin dla pasji
Jakie można zaproponować rozwiązania? Tak naprawdę klasyczne – rozmawiajmy z dziećmi o świecie wirtualnym, interesujmy się nim. A poza tym pomagajmy im znajdywać hobby w świecie rzeczywistym i je rozwijać. Czytam właśnie ciekawą książkę The First 20 Hours: How to Learn Anything… Fast! (Pierwsze 20 godzin, jak nauczyć się robić dowolną rzecz… szybko) Josha Kaufmana. Autor pokazuje, że wystarczy 20 godzin intensywnych ćwiczeń (oczywiście nie jednym ciągiem, a rozłożonych w czasie), by nauczyć się dowolnej umiejętności w stopniu wystarczającym, by zaczęła sprawiać przyjemność. Dotyczy to np. nauki języka, malowania, rzeźby, projektowania strony internetowej, jazdy na łyżwach, tańca… Praca ta oczywiście wymaga zorganizowania, jednak istotą jest właśnie wytrwanie w postanowieniu i praktyce przez wspomniane 20 godzin. Warto spróbować tej metody, bo przy podejmowaniu nowych zadań wiele osób poddaje się zbyt szybko. Jeśli coś nie przychodzi od razu z łatwością, stwierdzają, że po prostu nie mają talentu i dalszy wysiłek jest bez sensu. Kaufman udowadnia, że się mylą.
Zasady, które podaje autor są proste: przeanalizuj umiejętność, którą chcesz opanować, zastanów się, z jakich prostych elementów (kroków) się składa, zaplanuj z góry, kiedy i jak długo (np. po godzinie) będziesz ćwiczył, i trzymaj się planu. Nie próbuj łapać pięciu srok za ogon – praktykuj tylko jedną nową umiejętność naraz! Ćwicz te kluczowe proste składowe, eliminując wszelkie rozpraszacze. Powiedzmy, że ktoś postanowił nauczyć się rysunku komiksowego. Powinien wybrać określony styl, sprawdzić, jakie figury (elementy) składają się na podstawowe postacie, zidentyfikować charakterystyczne dla tego stylu zdobienia, a potem ćwiczyć, ćwiczyć i ćwiczyć. Wpierw pojedyncze elementy, potem całe kompozycje. Kaufman zapewnia, że choć oczywiście nikt nie zostanie w 20 godzin mistrzem jakiejś umiejętności, jednak przekroczy „próg bólu”, czyli zacznie zauważać, że umiejętność ta przychodzi mu z pewną łatwością, że trochę się zautomatyzowała, a rezultat jest wystarczająco dobry.
Metoda ta wydaje mi się o tyle warta polecenia, że na przykład w czasie wakacji każde dziecko jest w stanie wygospodarować np. po dwie godziny dziennie przez dziesięć dni, by zdobyć nową umiejętność. Kto wie, może przerodzi się to w hobby, czy nawet pasję, która realizowana w świecie rzeczywistym zapobiega sięganiu do świata wirtualnego z nudów, dla zabicia czasu.