Napisałem, że wygląda to dramatycznie, ale proponuję, by na te liczby spojrzeć nieco spokojniej, bo w odniesieniu do misji Kościoła nie mają one decydującego znaczenia. Owszem, dla całego Kościoła, od biskupów począwszy, powinno to być ostrzeżenie przed próbami bagatelizowania zjawiska pedofilii wśród duchownych. Kościół nie działa dla poparcia w sondażach, niemniej jego społeczny wizerunek jest ważny, bowiem trudno mówić o Ewangelii, nie stosując ewangelicznego: „tak, tak – nie, nie”.
Kościół to nie partia polityczna, która musi łasić się do obecnych i potencjalnych zwolenników za pomocą wymyślnych trików marketingu politycznego. Kościół powołany jest do tego, by głosić prawdę „w porę i nie w porę”, zasiewać Ewangelię i spokojnie czekać na żniwo. Nieważne, czy będzie natychmiastowe – ważne, by było obfite. Oczywiście, świadom grzechów tworzących go ludzi, winien przy tym dążyć do świętości, by to, co głosi, miało moc świadectwa.
Przypominam o tych absolutnie oczywistych rzeczach, bo mam wrażenie, że niektóre głośne przykłady kontestacji Kościoła wynikają z niezrozumienia jego istoty, świadczącego o głębokiej dość ignorancji w tym zakresie. Zdumiała mnie na przykład postawa pewnego uznanego pisarza (nieważne nazwisko, lecz zjawisko), który – rozczarowany postawą polskich biskupów wobec problemu pedofilii i „rosnącej agresji Kościoła” – ogłosił akt apostazji. A więc, wyrzekł się wiary zawiedziony postawą duchowieństwa. Ciekawi mnie, na czym zasadzał swoje bycie w Kościele, czym było dla niego chrześcijaństwo? Ale jeszcze trudniej mi jest pojąć publiczne dywagacje zasłużonego skądinąd katolickiego publicysty, który – wstrząsany dylematami godnymi greckiej tragedii – ogłosił, że jednak w Kościele zostaje...
Ależ, panowie! Kościół nie jest stowarzyszeniem, partią polityczną czy związkiem zawodowym. Nie jest własnością biskupów i księży. Jest czymś zupełnie innym, o czym przecież wiecie. Ktoś zupełnie Inny jest jego Właścicielem, z czego też zdajecie sobie sprawę. Obecny kryzys w Kościele (ale przecież nie kryzys Kościoła) nie powinien być dla chrześcijanina powodem do publicznych dąsów na biskupów, do roztrząsania o tym w „być czy nie być”, ani też tym bardziej do porzucania wiary. Przede wszystkim powinien być okazją do gorliwej modlitwy w intencji tej bosko-ludzkiej instytucji.
Nie, nie chciałbym, żeby świeccy byli bezkrytyczni wobec Kościoła i biskupów (pamiętam słowa Franciszka o tym, że czasami pasterze winni iść za ludem). Chciałbym po prostu, by – zwłaszcza w godzinach próby – także świeccy pamiętali, co jest istotą Kościoła i nie podpowiadali innym dróg na skróty.