Logo Przewdonik Katolicki

Escape room bez przepisów

Monika Białkowska
FOT. MARCIN BIELECKI/PAP

Z Bartoszem Rumianowskim, współtwórcą escape roomu, rozmawia Monika Białkowska

Biorę pierwsze z brzegu komentarze: „Jak można coś takiego organizować dla dzieciaków?”, „Kto przy zdrowych zmysłach daje się zamknąć?”, „Wymyślają głupoty”. Minister spraw wewnętrznych i administracji Joachim Brudziński również pisze o szczególnym narażeniu życia dzieci. Czy escape room to bezpieczne miejsce?
– Trudno się słucha takich wypowiedzi, bo wynika z nich przede wszystkim to, jak małą wiedzę mają ludzie na temat tej rozrywki. To na pewno nie jest zabawa stricte dla dzieci, bo w 98 proc. przypadków wstęp do escape roomu mają osoby pełnoletnie, ewentualnie od 16. roku życia, m.in. dlatego, że w rozwiązanie kolejnych zagadek trzeba włożyć dużo wysiłku intelektualnego. Pokoje typowo dla dzieci to raptem kilka sztuk w całej Polsce. Escape roomy są dla dzieci po prostu za trudne.
A poczucie bezpieczeństwa? Znam branżę z dwóch stron i niejeden raz korzystałem z tego typu rozrywki jako gracz. Nigdy nie miałem choćby cienia wątpliwości, czy znajduję się w miejscu bezpiecznym ani obawy, że ryzykuję życiem czy zdrowiem.
 
Wróćmy zatem do podstaw. Co to jest escape room?
– To gra, w której grupa osób ma do rozwiązania konkretne zagadki albo wypełnienie misji. Można ją porównać do komputerowej gry przygodowej, tyle że zamiast siedzieć w samotności przed komputerem, wychodzimy razem z przyjaciółmi, w konkretnym miejscu rozwiązujemy zadania i wspólnie przeżywamy emocje. Ideą jest główkowanie i współpraca, a do tego dobry czas spędzony z innymi. Poziom trudności może być różny, ale escape room wymaga myślenia i używania wszystkich zmysłów, więc po godzinie człowiek wychodzi zmęczony. W tej chwili nawet firmy rekrutujące pracowników korzystają z takich usług: graczami są kandydaci na stanowiska, a rekruterzy obserwują ich zmagania. W ten sposób są w stanie ocenić inteligencję, umiejętność pracy w grupie, sposoby radzenia sobie ze stresem. Na tej podstawie podejmują decyzję o zatrudnieniu.
To naprawdę nie jest pusta rozrywka, salon gier, w którym bezmyślnie klepie się w klawiaturę, ale intelektualne wyzwanie.
 
Mimo wszystko po wydarzeniach z Koszalinie escape room kojarzyć się będzie mało sympatycznie: ciemno, zimno, stary garaż…
– Escape roomy powstają najczęściej w kamienicach, w których jest większa przestrzeń, niż w blokach. Wyższe pomieszczenia również dają więcej możliwości ich zaaranżowania.
 
Ale w kamienicy również nie da się zrobić wyjścia ewakuacyjnego…
– Z klasy szkolnej też takiego dodatkowego wyjścia nie ma, z osiedlowego sklepiku nie ma i od fryzjera też nie. Strażacy sugerują nam, żeby po prostu główne wyjście oznaczać równocześnie jako ewakuacyjne. Chodzi przede wszystkim o to, żeby z każdego pomieszczenia grupa mogła sama i w dowolnym momencie wyjść. Dlatego w każdym pokoju musi być skrzynka bezpieczeństwa. U nas wisi ona zaraz przy wejściu do pokoju, w widocznym miejscu. W środku jest klucz. Oczywiście grę cały czas obserwuje za pomocą kamery mistrz gry, który ją prowadzi i w każdej chwili może kogoś wypuścić. Zakładając skrajny przypadek, że na przykład ktoś zasłabnie, grupa ma zawsze możliwość samodzielnego opuszczenia pomieszczenia.
 
Czy kamery to jest standard w escape roomach?
– Myślę, że dziś już tak. Trzy lata temu, kiedy escape roomy dopiero kiełkowały, byłem w Słupsku, gdzie mistrz gry komunikował się z nami za pomocą walkie-talkie i pytał, na jakim etapie jesteśmy. To już wtedy było słabe rozwiązanie. Wszystkie inne miejsca, które widziałem, miały kamery. Zwykle są one na podczerwień, sterowalne, można regulować je w różnych płaszczyznach i przybliżać obraz. Dzięki temu mamy dokładny podgląd na to, co dzieje się w pokoju.
 
Jakie wymagania musieliście spełnić, żeby założyć escape room?
– Najpierw chcieliśmy, żeby to lokal spełniał nasze oczekiwania, był odpowiednio duży, tani i w dobrej lokalizacji. Norm, które my powinniśmy spełnić, nie było. Na wewnętrznym forum dla właścicieli tego typu działalności często ludzie się o to dopytywali, ale prawo nie nadążyło za życiem, przepisów nie było. Wiem, że niektórzy właściciele pytali o to wprost strażaków – i również słyszeli, że straż nie wie. Nikt nie zauważał problemu i nic nie robił, żeby takie przepisy stworzyć, traktowano nas jak każdą inną działalność gospodarczą. Teraz w ciągu kilku dni, w biegu i na konferencjach prasowych próbuje się nadrobić lata zaniedbań. Owszem, przechodzimy standardowo odbiór wentylacji i instalacji, ale tak jest co roku w każdym budynku. Nic poza tym.
 
Czytam tytuły w mediach: „W łódzkim we wszystkich 19 miejscach stwierdzono nieprawidłowości, w wielkopolskim w 13 z 16 skontrolowanych. W innych województwach sytuacja nie jest lepsza”. To chyba znaczy, że jest źle?
– Nieprawidłowości mają różną wagę. To nie jest jak w Koszalinie, że butla z gazem stoi gdzieś w pokoju. To może być na przykład brak strzałki nad wyjściem. Właściciel idzie do sklepu, kupuje strzałkę, wiesza i po kwadransie wszystko jest OK. Ale z protokołów wynika, jak jest fatalnie.
Dla nas jednak problemem nie jest powieszenie strzałki, bo to chętnie zrobimy, ale to, że nikt wcześniej nie określił dokładnych wymogów bezpieczeństwa dla tego typu działalności. Nie było wytycznych, do których mieliśmy się stosować, poza tymi ogólnymi, jak wielkość gaśnicy na liczbę metrów kwadratowych. Mamy wrażenie, że sami strażacy nie do końca wiedzą, jak te kontrole mają przeprowadzać, że sami się uczą. Wiemy, że w kilku miejscach podczas kontroli zapisali, że trzeba założyć oświetlenie awaryjne z podtrzymaniem (jak w szpitalu!), a po kilku godzinach dzwonili, że jednak tego nie wymagają. Kontaktujemy się między sobą i widzimy, że coś, co w jednym miejscu uznane jest za uchybienie, w drugim nawet nie było przez strażaków skontrolowane. Tu chcą lamp, w innym miejscu tylko naklejek, w jeszcze innym mówią, że wszystko jest OK. Dobrze, że sugerują i kontrolują, nie odbieramy ich jak wrogów tylko sprzymierzeńców. Ale chcielibyśmy wiedzieć i mieć czarno na białym, czego się od nas wymaga. Dopiero wtedy kontrole będą miały sens.
 
Boicie się, że to Wy jako branża poniesiecie zbiorową odpowiedzialność za brak prawnych uregulowań?
– Większość z nas nie spała przez ostatnie noce. Wszyscy przeżywamy to, co się stało. Dlatego też zależy nam na współpracy. Ale też zdajemy sobie sprawę, że jeśli ktoś zechce wprowadzić takie obostrzenia, jak choćby w salach kinowych, gdzie musi być system samogaszenia, system samopowiadamiania służb, to będzie to koniec escape roomów, bo nikogo nie stać na takie koszty. Branża zostanie wycięta w pień.
 
Mieszkanie, w mieszkaniu pokój, w pokoju trzy-cztery osoby rozwiązują zagadkę. Trudno to uznać za sytuację śmiertelnie niebezpieczną. Większość życia spędzamy w podobnych warunkach. Może zamiast systemu samogaszenia wystarczy po prostu nie zamykać drzwi? Przecież to tylko gra…
– Oczywiście, że można, gra jest jakąś umową. Nikt nie mówi, że klucz w zamku musi być przekręcony. To naprawdę jest rozrywka dla dorosłych ludzi i zwłaszcza tam, gdzie w grze chodzi o wykonanie misji, otwarte drzwi mogą działać jak zamknięte.
 
A gdyby jednak chciała przyjść grupa nastolatków i spróbować zmierzyć się z Waszymi zadaniami – czy rodzice mogą wcześniej skontrolować Wasz escape room?
– Oczywiście! Nie ma z tym najmniejszego problemu. Można przyjść, porozmawiać, zajrzeć do pokoju i sprawdzić, czy wszystko jest bezpieczne.
 
Bartosz Rumianowski
Jest współtwórcą poznańskiego escape roomu zakluczeni.pl i stałym bywalcem dziesiątek innych podobnych miejsc w całej Polsce

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki