Traktowani często jak ci, którzy przeszli na ciemną stronę mocy. Lepiej im nie ufać, bo już sporo w życiu narozrabiali. Co prawda odsiedzieli swoje, ale kto wie, co jeszcze strzeli im do głowy. Byli więźniowie nie mają w naszym społeczeństwie dobrego PR-u. Nierzadko przez całe życie ciągnie się za nimi opinia wyrzutków społecznych. Skaza na życiorysie sprawia, że powrót do normalnego życia w społeczeństwie staje się praktycznie niemożliwy. Resocjalizacja w polskim wymiarze sprawiedliwości odgrywa marginalną rolę. Najlepiej obrazują to smutne statystyki mówiące, że sześciu na dziesięciu byłych więźniów wraca z powrotem za kratki. Spośród 68 uczestników biorących udział w programie Nowa Droga działającym od 2013 r. tylko sześcioro wróciło na drogę przestępstwa. Jacek Matuszczak, towarzyszący byłym więźniom w czasie drogi, uważa, że każdy z więźniów to trochę odpowiedzialność całego społeczeństwa: ktoś mu sprzedał narkotyki, alkohol, ktoś go wyrzucił z domu. – Za ludzi, który są w wiezieniu, też my jesteśmy odpowiedzialni, to się nie bierze z powietrza – przekonuje Jacek. Ks. Mieczysław Puzewicz, członek Rady Głównej do Spraw Społecznej Readaptacji i Pomocy Skazanym przy Ministerstwie Sprawiedliwości, współtwórca i główny koordynator programu Nowa Droga, uważa, że w Polsce systemy penitencjarny i resocjalizacyjny mocno niedomagają.– W naszym kraju nie ma skutecznego systemu readaptacji społecznej. W Polsce więzień opuszcza zakład karny i jest pozostawiony sam sobie. W więzieniu brakuje mu tylko wolności: ma jedzenie, ma nocleg, względny komfort. Po wyjściu z więzienia pozostaje mu często tylko wolność. To jest syndrom wielokrotnego, spotęgowanego wykluczenia, bez domu, bez pieniędzy, często bez rodziny – twierdzi ks. Puzewicz.
Opiekun stoi z boku
Jacek od wielu lat pielgrzymuje wraz ze swoją żoną Darwiną. Na pieszo odwiedzili wiele sanktuariów na całym świecie. Byli m.in. w Rwandzie, na Kubie we Włoszech, a także na marszu dla Aleppo. Pielgrzymują dla pokoju. Sześć lat temu Jacek postanowił przekuć swoją pasję wędrownika na zupełnie inny pomysł: towarzysząc byłym więźniom w drodze, będzie pomagał im wracać do społeczeństwa. To jego praca, ale i misja. – Odczuwam dużą satysfakcję z faktu, że ktoś z moją pomocą chce zmienić swoje życie, a do tego wędrowanie sprawia mi niemałą przyjemność – mówi.
Jednocześnie Jacek zdaje sobie sprawę, że nie o niego w tym wędrowaniu chodzi. – Opiekun powinien stać z boku i kiedy zajdzie potrzeba, pomóc, a to droga ma zmienić człowieka.
W naturalny sposób w trakcie wędrowania tworzą się relacje – z jednymi mniejsze, z innymi mocniejsze. – Po drodze tworzy się więź. Moje doświadczenie pokazuje, że po dwóch tygodniach wspólnego wędrowania zawsze znajdzie się jakaś nić porozumienia, choćby najmniejsza – tłumaczy Jacek.
Jego wykształcenie nie ma nic wspólnego z resocjalizacją ani psychologią. – Nie czytam literatury tematycznej ani w żaden naukowy sposób nie przygotowuję się do mojej roli. To droga zmienia i trzeba wyjść poza schematy książkowe – uważa.
Na początku program zakładał miesięczną trasę z Lublina do Zgorzelca, teraz z różnych powodów czas się skrócił do dwóch tygodni. Idą samotnie we dwoje, były więzień z opiekunem, z Lublina do Krakowa. Jacek trasę zna jak własną kieszeń, choć podopieczny zawsze jest nowy. Nocują w tych samych miejscach. Noclegi zostały przygotowane już wcześniej. Ks. Mieczysław wspomina, jak na początku pracy przy projekcie załatwiał noclegi gdzieś na Kielecczyźnie. – Szukałem noclegu na kolejny dzień wędrowania. Dojechałem autem do pewnej parafii. Pamiętam, że padał intensywny deszcz. Stojąc w progu, wyjaśniłem miejscowemu proboszczowi, dla kogo szukam noclegów. Nie ukrywał swojego wzburzenia: Co, więźniowie?! To ja jeszcze ogłoszę w parafii, żeby tu się was wszyscy strzegli. Na horyzoncie zobaczyłem wieżę innego kościoła. Podjechałem tam, a proboszcz powiedział: to ja mam tutaj takie dwa pokoiki gościnne z łazienką, wystarczy?
Siostry od herbaty
Program skierowany jest do zakładów karnych w całej Polsce. Może zgłosić się każdy, kto nie ukończył 29. roku życia, był raz karany i nie ma wyższego wykształcenia. Okres, który upłynął od odbycia kary, nie powinien przekraczać dwóch lat – informuje Karolina Wychowaniak, koordynatorka rekrutacji programu Nowa Droga.
Michał spędził w więzieniu dwa lata. Do programu Nowa Droga, będąc jeszcze w więzieniu, się nie dostał. Postanowił, że jak wyjdzie, od razu się zgłosi, chciał zobaczyć, czy wytrzyma. Od wyjścia zza krat do pójścia w drogę upłynął miesiąc. To był dla niego bardzo trudny czas. – Pierwszy miesiąc po wyjściu praktycznie nie żyłem. Miałem straszną chandrę. Ludzi, z którymi wcześniej miałem jakieś relacje, nie widziałem od dwóch lat. Można powiedzieć, że potraciłem wszystkie kontakty, moi znajomi byli już na zupełnie innym etapie. Miałem uczucie, że jestem pozostawiony sam sobie: niby są ludzie dookoła, ale to nie robi mi żadnej różnicy. Jakbym był na tym świecie zupełnie sam. Dopiero Nowa Droga wprowadziła mnie w świat z powrotem, otwarła mi horyzonty na życie – wyznaje Michał. Kryzysowy był drugi i trzeci dzień wędrowania. Trzeciego dnia miał takie zakwasy, że bolało go praktycznie wszystko. – Po wyjściu z więzienia miałem tragiczną kondycję. Postanowiłem, że przed drogą trochę pobiegam, żeby jakoś się rozruszać. Tak naprawdę założyłem sobie, że przejdę tę drogę i już. Nie mogło się nie udać – wspomina Michał. Pamięta także chwile zwątpienia, jak np. spuchła mu noga, ale to wszystko było niczym do założonego celu. Postanowił, że swojego przewodnika nie będzie zamęczał tym, jak się fizycznie czuje. – Od początku powiedziałem panu Jackowi, że nie będę stwarzał mu problemów i że nie musi się o mnie martwić w żaden sposób. Tak było od początku do końca. Ani razu nie powiedziałem mu, że coś mnie boli – dodaje chłopak. Do dzisiaj z przewodnikiem ma dobry kontakt, czasem do siebie dzwonią. To Michał polecił projekt Nowa Droga chłopakowi, z którym siedział w jednej celi. Tamten właśnie zaczął wędrówkę. Przed oczyma staje mu wiele fragmentów z drogi: ludzie, krajobrazy, zabytki. Najbardziej jednak zapadły mu w pamięć proste gesty, świadczące o tym, że ktoś się o niego zatroszczył. – Któregoś dnia dotarliśmy na nocleg do sióstr – opowiada. – Byliśmy cali przemoczeni, bo padał deszcz ze śniegiem. Siostry nie pytając o nic, zaczęły mówić, żebyśmy zdjęli mokre ciuchy, bo się przeziębimy. Nie zdążyliśmy dobrze się rozebrać, a na stole już stała gorąca herbatka z miodem i cytryną. To było bardzo miłe – wspomina Michał. Odkąd przeszedł drogę, czuje się dużo silniejszy. W ramach projektu Nowa Droga dostał mieszkanie, za które przez trzy miesiące nie musi płacić. Teraz jego głównym celem jest stanąć na nogi, a ludzie z Nowej Drogi, jak sam przyznaje, bardzo mu w tym pomagają. Niedawno zapisał się na kurs prawa jazdy. Chce także się doszkalać. Na razie pracuje na stażu w drukarni, ale planuje zrobić kursy, które pozwolą mu znaleźć stałą pracę. – Mam zaplanowane trzy kursy na koparko-ładowarkę, wózki widłowe i na magazyniera – wymienia Michał.
Trzeźwe myślenie
Kamil właśnie jest w drodze, do celu zostało mu zaledwie kilka dni. W więzieniu spędził cztery i pół roku: rozbój, paserka, wyłudzenia. Wyszedł na zwolnienie warunkowe. Po trzech miesiącach pobytu na wolności zdecydował, że chce spróbować zacząć wszystko od nowa. – Teraz wiem, że chcę się zmienić dla siebie. Nie żeby komuś coś udowodnić, ale właśnie sobie – dodaje Kamil. Etapy wędrowania poświęca na przemyślenia. Robi plany, jak będzie wyglądało jego życie, kiedy wróci. – Boję się trochę życia, jak to wszystko się ułoży. Już teraz staram się, żeby to życie zmienić i Nowa Droga bardzo mi w tym pomaga. Wiem, że nie mogę wrócić do picia, bo to mnie zgubiło – dodaje. Wie, że tak samo jak do alkoholu, nie może wrócić do swojego dawnego miejsca zamieszania. – Nie chcę mieszkać tam, gdzie mieszkałem, bo mam złe wspomnienia. Nawet teraz wieczorem, jak mogę rozmawiać przez telefon, dzwonią do mnie kumple i wszyscy są pijani. Dlaczego nikt nie może zadzwonić na trzeźwo? – zastanawia się Kamil. Ze strony rodziny także nie ma dużego wsparcia. Uważają, że sobie coś wymyślił, że na pewno mu znowu nie wyjdzie. Zanim trafił do więzienia, parę miesięcy spędził w areszcie śledczym. Po wyjściu wrócił do swojej miejscowości i dawnego towarzystwa i znowu zaczęło się picie: pierwsze przestępstwo, drugie przestępstwo i skończyło się zakładem karnym. Kamil jest przekonany, że gdy wróci alkohol, wrócą przestępstwa. Z przewodnikiem całkiem dobrze się dogadują. Jedyne, co Kamilowi trochę przeszkadza, to różnica wieku. – O tym, co mi leży na sercu czy jakichś moich problemach, mogę z nim porozmawiać. Doradzi, zrozumie. Ale tak normalnie to nie za bardzo jest o czym. Za duża różnica wieku jest między nami – stwierdza chłopak. Kamilowi bardzo podoba się sama trasa, ogląda z zaciekawieniem wszystko, co mijają. – Ja mam 25 lat i zdałem sobie sprawę, że nigdy nie byłem w Sandomierzu – śmieje się Kamil.
Warunkowa droga
Nowa Droga została mu zaproponowana w więzieniu jako projekt resocjalizacyjny, jako krok do zwolnienia warunkowego. Tęsknił za rodziną, tęsknił za żoną, chciał wyjść na wolność. W więzieniu spędził rok i trzy miesiące i wiedział, że nie ma nic do stracenia. – Zobaczyłem w tym programie nadzieję, że jeżeli się zgłoszę i mnie wybiorą, nie będę musiał odsiadywać dużej części kary. Ja cierpiałem tam, moja rodzina cierpiała na zewnątrz. Marzyłem o wolności. Dobre sprawowanie w więzieniu działało na moją korzyść – wspomina Rafał. Trzy dni po wyjściu z więzienia był już w drodze do Zgorzelca. Pierwsze dwa tygodnie wędrowania wspomina jak udrękę. – To była masakra. Stopy, mimo że chodziłem po korytarzu i spacerniaku, nie były przygotowane na taki wysiłek, więc puchły. Mięśnie też nie dawały rady. Przez pierwsze trzy dni miałem taki kryzys, że myślałem że wrócę – opowiada.
Dużą rolę w przezwyciężeniu kryzysu odegrał opiekun, a także psycholog zaangażowany w program. – Po dwóch tygodniach katorgi z każdym dniem było coraz lepiej. Wiedziałem, że teraz to tylko z górki. Później wraz z opiekunem wyliczaliśmy tempo, ile kilometrów na godzinę robimy, za ile czasu będziemy i jak długą przerwę możemy zrobić. Swojemu opiekunowi jest wdzięczny za to, że poświęcił dla niego swój czas ale nie chce z nim utrzymywać kontaktu. Rafał śmieje się, że w ich relacji były krew, pot i łzy. – Były dni, że przybijaliśmy sobie piątkę na zakończenie, ale też takie, że ostro się kłóciliśmy. Dziś chcę pamiętać to, że wtedy mnie wspierał. Przecież nie trzeba wszystkich lubić – dodaje Rafał. Z resztą ekipy, zwłaszcza z psycholog Karoliną, pozostaje w kontakcie do dziś, mimo że minęły ponad dwa lata od jego udziału w projekcie. – Wiem, że to są ludzie, na których mogę liczyć. Zadzwonię o jakiejkolwiek godzinie dnia czy nocy i zawsze odbiorą telefon, pomogą – mówi. Po skończonej wędrówce Rafał wrócił do Lublina, do żony. Jeszcze przez dwa lata był pod opieką kuratora. Dziś po pobycie w więzieniu i warunkowym zwolnieniu zostały tylko wspomnienia. – Jeszcze trochę i przedawni mi się wyrok. Dla każdego, kto ma szansę urwać cokolwiek z wyroku i nie chce już iść tą samą ścieżką co dotychczas, nie ma w tej chwili w Polsce chyba lepszej możliwości. Teraz mogę powiedzieć wśród znajomych, że z kolegą mieliśmy plan, przeszliśmy 900 kilometrów, bo chcieliśmy. Ja mogę się tym chwalić, nie wdając się w niepotrzebne szczegóły.
Naturalnym prawem, a zarazem szansą każdego człowieka jest zmiana. Zmieniamy swój wygląd, charakter. Pracujemy nad tym, czego w sobie nie lubimy, chcemy się rozwijać. Są też takie osoby, które do zmiany dochodzą dłuższą, nierzadko nową drogą. Jako społeczeństwo mamy szansę nie tylko im nie przeszkadzać, ale jeszcze im w tym pomóc. Czasem wystarczy tylko wyjść ze sfery własnego komfortu.
Imiona chłopaków biorących udział w projekcie zostały zmienione.