W 2011 r. policja wszczęła 216 970 postępowań w sprawie kradzieży. Jak wylicza podinspektor Grażyna Puchalska z Komendy Głównej Policji, straty z tego tytułu oscylują wokół 1,02 mld zł. Policja w swoich kartotekach ma 55 344 podejrzanych. Ponad 83 proc. to pełnoletni. W areszcie siedzi tylko 937 z nich. Siedzi też Arek, choć on policyjną statystykę zasilił dużo wcześniej. Pierwszy raz w roku 2006. Wtedy stwierdzonych kradzieży było 280 709.
Trzy wyroki
– Na początku były drobne kradzieże. Potem włamania z kradzieżami. Kradłem wszelkiego rodzaju metale, które trafiały do skupów. Zarabiałem na tym do kilkuset złotych – mówi. Złapali go. Miał wtedy 21 lat. Odsiadkę zaczął w Zakładzie Karnym we Włocławku, później w Koronowie, gdzie zjechał na sprawę. Potem był znów Włocławek, Inowrocław, aż wylądował tu, w Bydgoszczy, w celi nr 21 Zakładu Otwartego Aresztu Śledczego. – Teraz siedzę już półtora roku, a zostały mi jeszcze trzy lata. To mój trzeci wyrok. O warunkowe zwolnienie mogę się ubiegać pod koniec 2013 – tłumaczy. Po odsiadce w 2006 r. na wolności wytrzymał dwa miesiące. – Pieniędzy było mało, więc zacząłem kraść części maszyn i samochodów oraz elektronarzędzia z garaży różnych firm, które potem trafiały do paserów – niechętnie wraca do tego, co było.
Dla mamy
Włamywał się często. Na początku kradł, by pomóc mamie Basi. – Moja mama to bardzo dobra i kochana kobieta. Zawsze troszczyła się o mnie i braci. Odkąd zabrakło taty, ledwo wiązała koniec z końcem. Wciąż brakowało jej pieniędzy – w źrenicach jak ćmy wokół lampy krążą bezwiednie łzy.
Z ojcem Stefanem nie miał dobrych relacji. Z czasem się jednak unormowały. Kiedy się powiesił, matka została nie tylko z Arkiem, ale i Michałem, Damianem i Jackiem. – Dwóch jest małych: 11 i 12 lat. Trzeci ma dziś 21 lat. Jestem najstarszy, więc to ja jestem odpowiedzialny za rodzinę – ucina.
Już jako nastolatek uczył się budowlanki. Pod okiem surowego ojca – niewykwalifikowanej „złotej rączki”. Po jego śmierci pracował. Pieniędzy z budowy nie wystarczało. Zamiast drugiego etatu postanowił kraść.
Matura na wolności
Z więzienia we Włocławku wyszedł po dwóch latach. W 2008 roku. Na wolności wytrzymał rok. W tym czasie policyjne statystyki wskazywały 214 414 (w 2008 r.) i 211 691 (w 2009 r.) stwierdzonych kradzieży. Kradzieży z włamaniem wykryto wtedy odpowiednio 124 066 i 135 383.
Po śmierci ojca przestał się uczyć. Po trzech miesiącach zrezygnował z zawodówki. Dziś kolegę z aresztu prosi o… wytłumaczenie matematycznego równania. Rozpoczął pierwszy semestr w liceum ogólnokształcącym. Za kratami, przez internet. Ale maturę w 2014 r. chce zdać już na wolności. – Z tą matematyką faktycznie mam największe problemy. Ale jakoś daję radę. Dostaję gotowy materiał i muszę go przerobić. Nie mam nauczycieli. Jest tu kolega po maturze, który mi tłumaczy – mówi. To druga jego szkoła, odkąd siedzi w więzieniu. Pierwszą – zawodówkę skończył jeszcze w Zakładzie Karnym we Włocławku.
Firma albo bruk
– Mam specjalizację zbrojarz betoniarz. Na wolności bardzo mi się przyda – zapewnia. Tym bardziej że po wyjściu ma już plan. – Mam znajomego, który ma firmę budowlaną. Z Marianem siedziałem w Inowrocławiu. On tam bardzo mi pomagał. Po wyjściu skojarzyłem go z mamą. Nie myślałem, że coś z tego będzie. Od czerwca są razem. A jak dzwonię do sąsiadki, to ta mówi: „Twoja mama to inna kobieta, rozpromieniona, radosna taka”. To mnie cieszy – przez skupioną twarz przebija się niewielki uśmiech. Z Marianem zawarli układ: zatrudni Arka, a potem zrobi go współwłaścicielem firmy. – Najpierw będę miał małe robótki. Z czasem coraz większe. Chce ściągać domy drewniane z Białorusi. Na to potrzeba czasu i pieniędzy. Jak zacznie, to on będzie za granicą, a ja w Polsce – oczy nabierają blasku. A jak nie wyjdzie? – Mogę kłaść kostkę brukową, bo to umiem robić.
By nie napluł w twarz
Ostatni wyrok to nie tylko efekt kradzieży. Arek wziął winę za wspólnika. Przyjaciela. Tak mu się wtedy zdawało. Dziś o koledze od włamów mówi niechętnie. – Miałem wybór: albo on, albo ja. Na ostatnim warunkowym wrócili koledzy. Zacząłem znów kraść. Pojawił się alkohol, by było łatwiej – relacjonuje. Już wtedy jednak spotkał w swoim życiu Boga, więc przystopował. Po kilku dniach zaczęła go szukać policja. Miał wybór: albo wróci na „odróbki” przy sprzątaniu zadanym przez kuratora, albo będzie się ukrywał. Wrócił. – Wiedziałem, że kara i tak mnie nie minie. Więc mnie złapali – mówi bez żalu. Żal słychać jednak, gdy mówi o wspólniku, za którego wziął część wyroku. – Nie wydałem go, by po wyjściu on nie napluł mi w twarz – rzuca dosadnie. Za lojalność nie doczekał się wdzięczności: „Siedząc we Włocławku, zjechałem na sprawę do Koronowa. Widzę go na „peronce”. Pytam: co się stało? On: sprzedali mnie! Mówię: miałeś mi pomagać! A on: za pół roku wyjdę, to ci pomogę. Wyszedł i nawet nie spytał co u mnie”.
Góra Tabor
Zakład Karny we Włocławku będzie wspominał zawsze. Nie dlatego, że skończył zawodówkę, że wspólnik oblał test z przyjaźni, ale przez ojca Damiana od braci pocieszycieli. To dzięki niemu przyszedł po wielu latach na Mszę. – Zacząłem się więcej modlić. Tak naprawdę. Uwierzyłem w Boga. Pomyślałem o bierzmowaniu – takim świadomym, moim – w jego głosie rodzi się ekscytacja. Arek choć ochrzczony, do kościoła chodził jak wielu. Bo wymaga tradycja, bo babcia mówi, że tak trzeba. Dopiero w więzieniu poznał smak wiary. Mimo upadków, jak ten po wyjściu na przepustkę i dalsze kradzieże, wciąż tkwi przy Bogu. – Przez modlitwę udało mi się przejrzeć na oczy, nazwać zło złem, odciąć się od ciągnących na dno kolegów – przekonuje. Jego głęboką duchowość widzi też Anna Stranz, prezes bydgoskiego Stowarzyszenia „Bractwo Więzienne”. – Na naszych spotkaniach zasadniczo wszyscy osadzeni są skupieni i dobrze się zachowują, obojętnie, z jakim depozytem wiary i doświadczeń duchowych przychodzą. Jednak w indywidualnej rozmowie widać, że ten chłopak ma głębię. Nie robi niczego powierzchownie. On naprawdę kocha Boga i chce mu być posłusznym. Nawet w tych warunkach ma swoją górę Tabor – podziwia Arka pani Anna.
„Lecę” Pompejańską
Kiedyś niepokorny, wybuchowy, dziś skromny, jakby ciągle skupiony. Z dawnego Arka pozostała tylko miłość do matki i braci, no i szczerość. W więzieniu prócz Boga odkrył… duchowość maryjną. Pani Anna wspomina czas, gdy mówiła o potędze modlitwy różańcowej: „Opowiadałam wtedy o bł. Bartłomieju Longo i Nowennie Pompejańskiej. Po ulotkę o nowennie od sióstr loretanek rękę wyciągnął Arek. Po miesiącu pytam go: Arek odmawiasz systematycznie Różaniec? On trochę zdziwiony rzuca: No ja cały czas <<lecę>> Nowennę Pompejańską. To było najlepsze świadectwo, jakie słyszałam”. Pani prezes wspomina też spotkanie bractwa z Bogdanem Chęsym, którego córka jest karmelitanką w Karagandzie. – Nasz gość rozdawał książkę Dar mojej Matki, zachęcał przy tym do przyjęcia szkaplerza – wraca do tamtych dni – Po kilku tygodniach, gdy inni dopytywali się o warunki przyjęcia szkaplerza, tylko Arek stwierdził, że by go przyjąć, trzeba dokładnie przestudiować tę książeczkę.
Pani Ania widząc Arka z różańcem, jest spokojna o jego przyszłość na wolności. Arek w 2013 rok też patrzy z nadzieją. Wtedy skończy się jego pokuta i zacznie test z wypełniania siódmego przykazania dekalogu.