Logo Przewdonik Katolicki

Ludzie z sadu migdałowego

Monika Białkowska
FOT. ARCHIWUM PRYWATNE. Z rodzinnego domu pozostała s. Hatune miłość do drzew owocowych

Jaką drogę przechodzą ci, o których tak prosto mówimy: „chrześcijańscy uchodźcy”?

Można powiedzieć: Turcy w Niemczech. Może powiedzieć: chrześcijańska zakonnica, która uciekła z rodzinnej wioski, żeby teraz ocalać życie innym. W pierwszym przypadku czujemy strach. W drugim przypadku czujemy podziw i sympatię. W jednym i drugim mówimy o tej samej osobie: o siostrze Hatune Dogan, syryjskiej zakonnicy, która dziś wykupuje chrześcijańskie niewolnice z rąk ISIS. Z siostrą Hatune rozmawialiśmy kilka tygodni temu. Historia jej ucieczki może pokazać, że strach rodzi się ze słów. Człowiek spotkany w swojej historii przestaje być straszny.
 
Smak dzieciństwa
Pierwszy raz w życiu jem coś takiego: mały batonik z orzechów włoskich, zatopionych w masie żelowej, przypominającej twardą gumę do żucia – Tu nie ma ani odrobiny cukru – tłumaczy s. Hatune. – Gęsta galaretka jest z winogron, może leżeć nawet kilka lat. Takie słodycze jadło się w naszym rodzinnym domu. Do dziś przypominają mi dzieciństwo.
Rodzinny dom s. Hatune znajdował się w małej wsi Zaz, ukrytej między górami, kilkanaście kilometrów od starożytnej Antiochii. To teren Turcji, ale mieszkańcy wsi nazywali siebie Syryjczykami. Żeby było trudniej, nie mieli nic wspólnego z dzisiejszą Syrią. Ich tożsamość określała przynależność do Kościoła syryjsko-ortodoksyjnego, który łączność z Rzymem utracił przed soborem chalcedońskim w 451 r. Byli chrześcijanami. Żyli, bo okolicznym muzułmanom nie chciało się wypuszczać daleko w góry. Do czasu. Dziś można pisać o nich w czasie przeszłym. Część ludzi zdołała uciec. Część zginęła. Siostra Hatune mieszka w Niemczech i stamtąd pomaga prześladowanym chrześcijanom. W miejscu dawnego migdałowego ogrodu, założonego przez jej ojca, jest tylko sucha, spalona słońcem ziemia. To właśnie stąd, jak z tysięcy innych podobnych miejsc, biorą się chrześcijańscy uchodźcy.
 
Gościnność według Abrahama
Ojciec s. Hatune miał migdałowy sad, ale głównym źródłem utrzymania rodziny były winnice. Z winogron produkował 300 litrów wina rocznie. Oprócz tego robił sok i syrop, i rodzynki, i ciasteczka z winem: takie, jakich mogę spróbować, coś w rodzaju winnej gumy do żucia. Zwłaszcza kiedy owoce dojrzewały, winnic trzeba było pilnować nocami przed złodziejami z sąsiednich wsi. Był wrzesień 1984 r. Tej nocy Hatune nie poszła z ojcem pilnować winnic: przyjechała akurat jej siostra z mężem, więc w domu było święto. Ojciec zabił z tej okazji dwie kury.
– Ojcu było trudno zostawić gości i iść. Nasz dom był zawsze otwarty dla gości. Wszyscy rozumieliśmy, że z przybyszem trzeba podzielić się chlebem, owocami i winem, że trzeba zaopiekować się jego końmi i zaoferować mu nocleg. Taka była naturalna gościnność, którą przejęliśmy od Abrahama, który również przyjął gości od Boga i hojnie im usługiwał. Mój ojciec rozumiał, że chrześcijańska gościnność nie jest tylko cnotą, ale wręcz absolutną koniecznością. Dlatego cierpiał, kiedy w czasie, gdy odwiedzała go najstarsza córka, musiał iść do pracy. Ale nie miał wyboru.
Zwykle to Hatune nosiła przy sobie nóż do obrony. Tamtej nocy, kiedy ojciec poszedł do winnicy sam, nóż został w domu. Zmęczona świętowaniem rodzina położyła się wcześniej na dachu budowanego właśnie domu dla gości. Klimat jest taki, że nie jest to nic nadzwyczajnego. Obudził ich głośny krzyk. Hatune zerwała się na równe nogi i spojrzała w kierunku winnic, ale poza ciemnością nie widziała niczego. Słyszała tylko podniesione głosy, niosące się przez noc. Natychmiast zdecydowała, że musi biec ojcu na pomoc. – To był chaos – wspomina. – Szwagier prawie zeskoczył z dachu, w ciemnościach nie był w stanie znaleźć schodów. Mężczyźni próbowali nas zatrzymać, ostrzegali, że jeśli pójdziemy, zostaniemy zgwałcone i porwane. Nic się dla mnie nie liczyło. Mój ukochany ojciec był w niebezpieczeństwie, jak miałabym bez niego żyć? Pobiegłam.
 
Aresztowane winogrona
Kiedy Hatune ze szwagrem i mężczyznami z wioski dotarli do winnicy, panowała w niej już cisza. Szli w ciemności, nie wiedząc, czy znajdą jeszcze żywego człowieka. – To były straszne chwile – mówi s. Hatune. – Kiedy ojciec wreszcie stanął przed nami, przytuliłam się do niego i nie chciałam już nigdy go wypuścić.
Szybko opowiedział im, co się stało. Kiedy zauważył złodziei, początkowo nie zareagował. Zdarzało się, że do winnic przychodzili głodni muzułmańscy sąsiedzi. Kilka chrześcijańskich rodzin było do tego przyzwyczajonych, zwyczajnie pozwalali się im się najeść. Dopiero kiedy obecność intruzów się przedłużała i wyglądało na to, że nie chodzi im wyłącznie o zaspokojenie głodu, ojciec Hatune postanowił bronić własności. Tamtych jednak było sześciu, a on sam, na dodatek bez broni. Podniósł z ziemi kamień i rzucił w stronę złodziei. Żeby uchronić się przed atakiem, udawał, że nie jest sam, krzycząc w ciemnościach do swoich „towarzyszy”. Wywiązała się strzelanina, potem złodzieje uciekli. Gdy przyjechała policja, ojciec Hatune potrafił powiedzieć, kto konkretnie był wśród nich, znał przecież dobrze mieszkańców sąsiedniej wsi. Policja jednak zamiast złodziei wolała aresztować uzbierane przez nich ogromne kosze, pełne dojrzałych winogron.
„Tak jest łatwiej – tłumaczył córce ojciec. – Przecież wiesz, że muzułmanin nie może być ukarany za to, że skrzywdził chrześcijanina…”.
 
Byle dalej
Wydawało się, że sprawa będzie skończona. Ale choć muzułmańscy złodzieje nie ponieśli kary, to najedli się wstydu. Ten wstyd bolał. Ich bracia śmiali się z nich, że sześciu mężczyzn z bronią dało się przepłoszyć jednemu facetowi z kamieniami.
Któregoś dnia do domu Hatune przyszli chrześcijańscy sąsiedzi, którzy na dworcu kolejowym podsłuchali rozmowę. Dowiedzieli się, że przepędzeni z winnicy muzułmanie złożyli przysięgę na Koran, że za upokorzenie, którego doznali, zabiją i potną ojca Hatune na kawałki tak małe, jak płatek jego ucha. Rozumieli, że jeśli muzułmanin przysięga na Koran, to przysięgę wypełni, dlatego chcieli go ostrzec.
– Ojca nie było w domu – wspomina s. Hatune. – Słuchaliśmy sąsiadów i razem z mamą miałyśmy łzy w oczach. Rozumiałyśmy się bez słów. Wiedziałyśmy, że właśnie straciłyśmy nasz dom. Że podobnie jak wielu braci przed nami, musimy opuścić naszą ziemię i wyjechać: do Europy, do Australii, do Syrii czy Iraku. Gdziekolwiek, byle dalej od nich. Jeszcze tego samego dnia ojciec zaczął sprzedawać owce. W ciągu tygodnia cały żywy inwentarz musieliśmy zamienić na gotówkę. Sprzedawaliśmy nocą i tylko naszym bliskim sąsiadom, żeby nie wzbudzać zainteresowania. Często za jedną czwartą wartości rynkowej. Pozostał tylko pies i trzy koty. Potem pośpiesznie i ze łzami w oczach spakowaliśmy torby, zabierając najpotrzebniejsze rzeczy i trochę jedzenia. Rodzina była spora, więc wynajęliśmy mały autobus. Wsiedliśmy do niego i pojechaliśmy przed siebie. Wszystko działo się tak szybko, że nie byliśmy w stanie zastanawiać się nad swoją sytuacją. Patrzyłam tylko na dom, który stawał się coraz mniejszy. Uciekliśmy w ostatniej chwili. Nasi wrogowie dowiedzieli się o planach naszej ucieczki i z czekali z bronią na przystanku autobusowym. Nie przyszło im tylko do głowy, że wynajmiemy własny pojazd: to uratowało nam życie.
  
Dzwon znaczy wolność
Najwyraźniejszym dowodem, że oto są w wolnym kraju, gdzie nikt nie zabije ich ani nie potraktuje niesprawiedliwie, był dla Hatune dźwięk kościelnych dzwonów, rozbrzmiewających z wieży kościoła w niemieckim Gronau. Była wtedy nastoletnią dziewczynką, która musiała nauczyć się życia w innym świecie. Po latach wróciła do rodzinnej wioski. Siedzi przy komputerze i pokazuje mi kolejne zdjęcia piaskowych domów i suchej ziemi. – Nikt tu nie mieszka. W tym miejscu rósł sad migdałowy. Zniszczone, wszystko zniszczone. Tylko dlatego, że byliśmy chrześcijanami, nawet nasza ziemia nie może dziś rodzić.
 
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki