Jakie jest miejsce chrześcijan w społeczeństwie pakistańskim? Kiedyś mówiło się o nich, że to „bangi” – „czyściciele toalet”.
– Przede wszystkim chrześcijanie są bardzo biedni. Kiedy na początku XX w. do Pakistanu przybyli misjonarze, chrześcijanie rzeczywiście wykonywali najgorzej płatne i najmniej szanowane prace, uważane za upokarzające. Ale misjonarze zaczęli głosić Ewangelię. Mówili, że w Chrystusie wszyscy są braćmi i siostrami, wszyscy mają taką samą godność i są sobie równi: nie ma wyższych ani niższych. Zaczęli zakładać małe szkoły. Uczące się w nich dzieci stopniowo stawały się coraz lepiej wykształconymi ludźmi. Teraz, po czterech pokoleniach takiej nauki, problem niedouczonych chrześcijan praktycznie zniknął. Nikt nie kojarzy ich już z „czyścicielami toalet”. Nadal w porównaniu do muzułmanów są bardzo biedni, ale mogą stawać się nauczycielami, katechetami czy lekarzami.
Wykształcenie nie chroni przed atakami…
– Grupy terrorystów islamskich uważają, że ludzie o innym światopoglądzie, w jakikolwiek sposób różniący się od nich, nie mają prawa żyć. Dają im prosty wybór: albo zostaniesz muzułmaninem, albo cię zabijemy. Atakują kościoły, szkoły, szpitale czy inne instytucje. Rząd twierdzi, że jeśli chcemy bezpiecznie gromadzić się na modlitwie, to sami powinniśmy wyszkolić ludzi, którzy będą bronić kościoła przed atakami. Tłumaczymy, że nie chcemy nikomu dawać do ręki broni, że przychodzimy się modlić, a nie walczyć. Ale od pewnego czasu kościoły są wyposażone w kamery, pozwalające rozpoznać zamachowców. W czasie modlitw młodzi ludzie pilnują, czy nikt się nie zbliża. W ubiegłym roku dwóch stojących przed kościołem chłopców zauważyło nadchodzącego zamachowca samobójcę. Jeden podbiegł, żeby go zatrzymać. Zamachowiec strzelił, chłopiec stracił oko. Wtedy drugi rzucił się, żeby go zatrzymać. Gdy przewrócił go na ziemię, zamachowiec odpalił ładunek, który miał na sobie. Zabił siebie i 21-letniego chłopca. Ten chłopak oddał życie, ale ocalił półtora tysiąca ludzi, którzy byli w kościele. Według obowiązującego prawa o bluźnierstwie, każdy, kto powie coś złego o proroku Mahomecie, musi umrzeć. Kto znieważy Koran, zostaje skazany na dożywocie. Niedawno żywcem spalone zostało chrześcijańskie małżeństwo. Oskarżeni bez dowodów o spalenie kilku kartek Koranu zostali otoczeni przez fanatyczny tłum, pobici i spaleni. Nikt z przyglądających się trzech tysięcy ludzi nie zareagował. Nikt nie zgłosił popełnienia przestępstwa. Z takimi sytuacjami spotykamy się w Pakistanie często.
Czy takie ataki – niebezpieczne dla mniejszych lub większych grup chrześcijan – zagrażają również istnieniu całego Kościoła w Pakistanie?
– Chrześcijanie w wielu miejscach ze względów bezpieczeństwa mieszkają razem, jedni obok drugich. W 2012 r. miały miejsce niewyobrażalne wręcz wydarzenia. Duże grupy młodych muzułmanów podpalały chrześcijańskie domy, używając specjalnych środków chemicznych, wspomagających rozprzestrzenianie się ognia. Domy płonęły niemal natychmiast. Ludzie wybiegali, zostawiając wszystko i uciekali jak najdalej. Gdy dowiedziałem się o jednym takim wydarzeniu, natychmiast tam pojechałem. Wszędzie było pełno dymu. Temperatura była tak wysoka, że stopiły się nawet motocykle i wszystkie metalowe elementy. Kościół w tamtym miejscu całkowicie zniknął, bo wszyscy chrześcijanie uciekli. Trudno było nawet ich pocieszyć: nie można było przecież powiedzieć, że Bóg tak chciał. Bóg na pewno tego nie chciał, to nie była Jego wola.
W 2009 r. w jednej z wsi kilku chrześcijanom dobrze się powodziło, stali się więc obiektem zazdrości młodych muzułmanów. Imam w meczecie wezwał ich do ataku: kiedy imam wzywa, oni idą, nie zastanawiając się nad racjonalnymi argumentami. Wieczorem zaatakowali chrześcijan. Domy stanęły w ogniu. Ludzie zaczęli uciekać przez pola cukrowe, ratując swoje życie. Rano odebrałem telefon, że zaatakowani ludzie ukrywali się przez całą noc. Wziąłem dwóch księży, pojechaliśmy do wsi. Zadzwoniliśmy też na policję. Muzułmanie się pochowali, a my zebraliśmy chrześcijan i namówiliśmy ich do powrotu, wierząc, że skoro jest z nimi biskup, będą bezpieczni. Wtedy imam znów ogłosił: „Weźcie broń, zabijajcie ich!”. Gdy się o tym dowiedzieliśmy, młodzi chrześcijanie przyszli mnie ostrzec, że właśnie do nas idą, że mam się schować. Odpowiedziałem, że nie jestem tam po to, żeby się chować, ale po to, żeby ich wspierać. Razem z księżmi wyszedłem na ulicę myśląc, że to może być mój ostatni dzień. Zacząłem się modlić o pokój do św. Franciszka i poprosiłem młodych ludzi, żeby poszli ze mną porozmawiać z muzułmanami. Bali się. Powiedziałem, że wierzę, że jeśli będziemy chcieli z nimi rozmawiać, nie otworzą do nas ognia. Szliśmy razem, modląc się. Kiedy byliśmy bardzo blisko, powiedziałem „dzień dobry” – a oni wtedy opuścili broń. Policja aresztowała imama, a my zajęliśmy się nakarmieniem ludzi, którzy od poprzedniego wieczora nic nie jedli i byli zmęczeni ucieczką. Z takimi problemami Kościoła mierzymy się każdego dnia – i to w miejscu, gdzie chrześcijanie i muzułmanie przez setki lat żyli w zgodzie.
Czy ciągłe życie w strachu nie sprawia, że chrześcijanie przechodzą jednak na islam?
– Nie. Na pewno nie. Ludzie w Pakistanie dziwią się nam, że mimo tylu trudności chrześcijanie nadal są chrześcijanami. Owszem, zdarza się czasem, że ludzie obawiają się przyjść w niedzielę do kościoła. Ale spotkałem też kiedyś przed kościołem młodą kobietę z małym dzieckiem. Zapytałem ją, czy nie boi się z nim tu przychodzić. Odpowiedziała, że dostała dziecko od Boga, dlatego jej obowiązkiem jest przynieść je do domu Boga. Mówiła też, że musimy przyprowadzać nasze dzieci do kościoła, żeby zrozumiały, że między ludźmi, niezależnie od religii, powinna panować miłość, a Bóg jest Ojcem każdego z nas.
Jedyne odejścia, które niestety się zdarzają, to porwania chrześcijańskich dziewcząt. Dziewczyna uprowadzana jest przez muzułmanów, którzy żądają od jej rodziny okupu. Gdy okup zostaje zapłacony uznają, że skoro otrzymali pieniądze, otrzymali również ją za żonę. Dziewczyny zostają zmuszone do małżeństwa i przyjęcia islamu, który wyznaje jej mąż.
Papież Jan Paweł II i papież Franciszek wykonywali i wykonują wiele przyjaznych gestów wobec islamu. Wchodzili do meczetu, całowali Koran. Część publicystów twierdzi, że prześladowani chrześcijanie mają prawo czuć się przez papieża zdradzeni i opuszczeni.
– Nie czuję się zdradzony. Osobiście uważam, że to były bardzo dobre i ważne gesty. Jedynym, co nam pozostaje, jest właśnie dialog.
A jak z perspektywy prześladowanego Pakistanu wygląda europejska dyskusja na temat przyjmowania uchodźców?
– Dyskusja o tym, czy należy tych ludzi przyjmować, czy nie, jest dyskusją polityczną i nie należy do kompetencji żadnej religii. Często nadużywamy imienia Jezusa, podpierając się Nim w politycznych celach. My nie chcemy mówić o polityce – chcemy mówić o chrześcijaństwie. Jezus sam dał kilka przykładów prawdziwego miłosierdzia. Miłosierny Samarytanin z Jego przypowieści nie pozostał obojętny na los pobitego człowieka. Wzruszył się, opatrzył jego rany, zawiózł do gospody, pielęgnował, zapłacił gospodarzowi za dalszą opiekę – ale pojechał dalej. Nie zabrał go do swojego domu. Jezus, który ulitował się nad głodnymi ludźmi, rozmnożył chleb i ryby i kazał apostołom nakarmić głodnych, ale później odesłał ich do domów, a nie zabrał ze sobą do Nazaretu.
Czy możemy zrobić coś, żeby pomóc chrześcijanom w Pakistanie?
– Możecie się za nas modlić. Potrzebujemy waszej modlitwy, żebyśmy nadal mogli być mocni w wierze. Nasze życie w Pakistanie jest trudne, ale jednocześnie daje nam szansę dawania świadectwa. Jezus przyniósł światu nowy porządek, więc nie możemy ulegać postawie nienawiści. Mamy przestrzegać przykazania wzajemnej miłości. Mamy modlić się za naszych wrogów. Grupy terrorystyczne rosną w siłę na całym świecie, musimy się więc wspólnie modlić o pokój na świecie. Mierząc się z prześladowaniami i trudnościami musimy uczyć nasze dzieci miłości, miłosierdzia i wdzięczności. Kiedy islamscy terroryści sieją strach, my musimy odpowiadać pokojem i miłością. Tylko chrześcijanie mogą zmienić świat.
Abp Sebastian Francis Shaw OFM- posługę ordynariusza Lahore pełni od 2013 r.