Panie Profesorze: o gustach się nie dyskutuje?
– O gustach się nie dyskutuje – gusta się kształtuje. Jeśli ktoś chodzi na wystawy sztuki w galeriach czy muzeach, to na te, które go interesują. Do kościoła człowiek przychodzi po to, żeby się modlić. Wnętrza kościelne pełne są jednak dzieł sztuki, a od tego, jakiej jakości są te dzieła, zależy i samopoczucie wiernego, i jego modlitwa, i jego gust. Kościół ma tu więc ogromną rolę do spełnienia.
Jak się taki gust zatem kształtuje?
– Przede wszystkim najpierw księża powinni być na sztukę wrażliwi, powinni ją czuć i rozumieć, żeby podawać ją innym. Niestety, często tego brakuje. Po 1945 r. władza ludowa nie sprzyjała Kościołowi, więc te budynki, które powstawały, były tandetne. Czasy się zmieniły, ale nadal bardzo trudno jest znaleźć kościół ciekawy architektonicznie – a jeszcze trudniej taki nowoczesny kościół, w którego wnętrzu będzie się znajdowała sztuka na odpowiednim poziomie. Mówiąc o sztuce, mam tu na myśli nie tylko ołtarze czy witraże, ale wszystkie elementy wystroju: ławki, konfesjonały, chrzcielnicę, witraże, żyrandole. Jeśli ksiądz nie rozumie sztuki, to będzie ulegał gustom wiernych, którzy powszechnie kochają tradycyjną sztukę przedstawiającą.
Co jest nie tak z tą tradycyjną sztuką? Skoro ludziom się podoba i chcą ją mieć wokół siebie? Może to artyści chcą być na siłę nowocześni, nowatorscy, oryginalni aż do przesady – a zmysł wiary ludzi wierzących po prostu się przed tym broni?
– Odpowiem pani tak: Licheń też się ludziom podoba. A ja wożę tam moich studentów, żeby zobaczyli, jak nie powinno się budować. W jednym miejscu zebrane są wszystkie style, od sztuki egipskiej przez barok. To miejsce kształtuje gusty ludzi wierzących, którzy potem wracają do swoich parafii i oczekują od proboszczów takiego samego przepychu w ich kościele.
To znaczy, że zamiast kopiować czy powtarzać style minionych wieków, powinniśmy szukać własnych form wyrazu – i to dopiero będzie sztuka?
– W przypadku architektury sakralnej – na pewno tak. Nie można ciągle inspirować się czy wręcz sugerować tym, co stworzyły poprzednie pokolenia. Należy rzeczywiście dążyć do
wypracowania własnych, oryginalnych środków wyrazu. Piękny przykład dał nam w swoim
czasie Le Corbusier w żelbetonowej kaplicy pielgrzymkowej w Ronchamp we Francji.
Jeżeli chodzi o malarstwo i rzeźbę, trudno uniknąć odniesień do przeszłości. Artyści jednak muszą umieć przetwarzać to, co było ciekawe i wartościowe w sztuce epok poprzednich, na bazie własnego talentu i nowych trendów panujących w sztuce współczesnej. Nie myśleć tylko o honorarium, ale przede wszystkim o formie i przesłaniu duchowym stworzonego dzieła, o tym, komu i czemu ma ono służyć.
Mamy jakieś pozytywne przykłady tego, jaki powinien być dobry nowoczesny kościół – i jaka powinna w nim być sztuka?
– Sztuka współczesna jest trudna w odbiorze i potrzebuje ludzi, którzy będą ją innym tłumaczyć. Niestety, tych, którzy potrafią i chcą tłumaczyć, jest za mało, dlatego dzieła sztuki często pozostają w fazie projektów, nie trafiają do realizacji. Wspaniały był na przykład projekt Świątyni Opatrzności Bożej autorstwa prof. Marka Budzyńskiego, bardzo nowoczesny. Powstaje w jego miejscu coś zupełnie innego. W latach 50. Jerzy Nowosielski chciał wymalować w kościele akademickim na KUL wspaniałą polichromię. Zachowane projekty są fantastyczne, kościół wyglądałby pięknie. Ale uznano, że to nie pasuje do wnętrza, dzieło nie powstało. Potem zawisła tam przepiękna rzeźba Chrystusa autorstwa Jerzego Jarnuszkiewicza – ale już polichromie nie mają spójnego elementu stylistycznego. Serce się ściska z żalu, gdy się myśli, że tam mógł być Nowosielski. Zwłaszcza że po latach nie mamy wątpliwości, że był artystą genialnym.
Czy to niezrozumienie artystów to domena naszych czasów?
– Niekoniecznie. Jednak na szczęście nie wszystkie pomyłki były tak brzemienne w skutkach. Wie pani, że mało brakowało, żebyśmy nie mieli ołtarza mariackiego w Krakowie? Na początku XIX w. pewien kanonik chciał go rozebrać, bo ołtarz nie podobał się ani jemu, ani wiernym. Na szczęście przyjechał akurat do Krakowa duński malarz światowej sławy Bertel Thorvaldsen. On się ołtarzem zachwycił i głośno powiedział, że to arcydzieło. Tylko dlatego ołtarz ocalał. Dziś to jedno z najwspanialszych dzieł późnego średniowiecza.
Cały czas mam jednak wrażenie, że współcześnie sztuka daleko odeszła od wiary. Kiedyś to była Biblia pauperum, tłumaczyła prostym ludziom prawdy wiary. Dziś jest odwrotnie, wielu samego Boga prędzej zrozumie niż sztukę współczesną…
– Ma pani rację, bycie Biblia pauperum było pierwotnym założeniem sztuki sakralnej. Ludzie nie umieli czytać, więc wnętrza kościołów dekorowano tak, by w sposób obrazowy wyjaśniały i pozwalały zapamiętać prawdy, głoszone przez księży. Jeśli owe obrazy były na odpowiednim poziomie, dziś nadal patrzymy na nie z uznaniem. Teraz sytuacja się zmieniła. Powszechnie umiemy już czytać, więc i funkcja sztuki w kościołach jest inna. Owszem, powinna tłumaczyć Pismo Święte, ale ma też pomagać wiernym w skupieniu, inspirować ich duchowo.
Wielu powie, że to wydziwione bohomazy, czasem nawet bluźnierstwa albo czysty biznes, a księża są mądrzy, bo nie dają się na to nabrać.
– Żeby o sztuce mówić, trzeba ją najpierw rozumieć i trzeba być wobec niej – i swojej niewiedzy – pokornym. Był taki moment, kiedy Kościół sprawę obecności dobrej sztuki we wnętrzach mógł wygrać. Mam tu na myśli rok 1980 i narodziny „Solidarności”, a potem wprowadzenie stanu wojennego. Wówczas wielu świetnych artystów nie chciało wystawiać swoich prac w oficjalnych salonach, a Kościół otworzył się dla nich, w salach parafialnych organizowano wystawy, spotkania i rozmowy z artystami. To naprawdę sprzyjało czuciu i rozumieniu sztuki nowoczesnej. To była szansa, żeby Kościół znów zaczął pełnić funkcję mecenasa, jak to bywało w danych czasach, mógł inspirować, organizować festiwale, ogłaszać konkursy. Ale po 1989 r. Kościół z tej działalności się wycofał, a księża zostali bezradni i bez wiedzy. Przez lata PRL budując i wyposażając kościoły, musieli kombinować, często brali nie najlepszych architektów i jeszcze gorszych artystów do wystroju wnętrz. Gdyby postawili na artystów z najwyższej półki, zupełnie inaczej wyglądałaby dziś sytuacja i inaczej by wyglądały dziś nasze gusta.
I pewnie mniej by się mówiło, że to niezrozumiałe bohomazy. Ale artyści z najwyższej półki to często kwestia nie tyle niezrozumienia, ile pieniędzy…
– Mam znajomych artystów i architektów, którzy projektując architekturę, myślą od razu, co się znajdzie w jej wnętrzu. Rzeczywiście mówią potem, że prędzej czy później okazuje się, że ksiądz nie ma pieniędzy, że biskupowi się nie podoba, że rada parafialna się nie zgadza. Wielkiej i prawdziwej sztuki bez pieniędzy nie da się zrobić – ale tak było przecież zawsze. Bazyliki św. Piotra też by nie było, gdyby na jej budowę nie łożyli papieże i wierni. Ale przecież kościół może powstawać stopniowo.
Gaudi mówił, że jego Klient się nie spieszy. Katedra Sagrada Familia w Barcelonie powstaje już prawie 150 lat.
– Zwłaszcza wyposażanie kościołów trwa dziś bardzo długo. Ale jeśli jest plan na stworzenie naprawdę interesującego obiektu sakralnego z cudownym wystrojem, to warto robić to dłużej, ale tak, żeby jednak ów projekt zrealizować. Wydatki można wtedy rozłożyć w czasie, zamiast tłumaczyć, że zabrakło pieniędzy, więc witraż zamienimy na coś innego, i chrzcielnicę damy inną, i ławki też. Bo w efekcie powstaje miszmasz, wywołujący tylko niesmak.
Kto jest dziś największą ofiarą kiczu w kościele? Maryja? Jezus z Grobie Pańskim? Jan Paweł II?
– Groby pańskie często są rzeczywiście koszmarne: gipsowa figura, styropian, lampki, flagi. Jeśli za taką konstrukcję zabierze się człowiek bez plastycznej wizji, wiernemu modlitwy na pewno to nie ułatwi. Jeśli chodzi o Jana Pawła II, to sądzę, że przeraziłby się, widząc, co mu zrobili jego kochani wierni. Na palcach jednej ręki mógłbym wyliczyć te jego pomniki, które są na odpowiednim poziomie artystycznym: choćby ten na dziedzińcu KUL, znów autorstwa Jarnuszkiewicza, czy w Kaliszu. Zdecydowana większość to jednak koszmarki o złych proporcjach. Podobną krzywdę zresztą autorzy pomników robią ostatnio Lechowi Kaczyńskiemu. Kiedyś abp Życiński zabronił księżom w archidiecezji lubelskiej stawiania pomników Jana Pawła II. Mówił: chcecie go uczcić? Proszę bardzo! Załóżcie fundację, załóżcie szkołę, zróbcie coś dobrego, niekoniecznie kolejny brzydki pomnik.
Chyba wracamy do początku naszej rozmowy. Skoro w Kościele gusta trzeba kształtować, a nie deformować, to…
…to największe wyzwania stoją jednak przed księżmi. Oczywiście jeśli ksiądz będzie inteligentny, to choćby nie był w kwestiach sztuki wykształcony, poradzi sobie – bo skonsultuje się z kimś, kto się zna. Na wszystkim przecież znać się musimy, ale trzeba wiedzieć, kto i kiedy powinien nam doradzić. Ale potrzeba też woli ze strony hierarchów, żeby kształcić księży w tej materii. Zajęć w seminarium temu poświęconych jest według mnie zdecydowanie za mało, a historia sztuki kończy się na impresjonizmie. Profesorowi Jackowi Woźniakowskiemu marzyło się kiedyś stworzenie na KUL-u takiego centrum współczesnej sztuki sakralnej, które by służyło księżom radą w tej materii. Centrum nie powstało, ale w każdej diecezji powinien być przynajmniej jeden ksiądz wykształcony w tej materii i odpowiedzialny za kwestie sztuki w kościołach i za ich wystrój. Zawsze też można zadzwonić do nas, na wydział. My naprawdę zawsze chętnie porozmawiamy i pomożemy.
Mówimy o tym, co księża powinni. Ale czy warto? Czy w artystach współczesnych jest jeszcze tęsknota za Kościołem, za obecnością w jego wnętrzach?
– W wielu tak. W środowisku lubelskim jest wielu ciekawych artystów, którzy włączali się w ten ruch po roku 1980, uczestniczyli w wystawach, inspirowali wydawnictwa. Kiedy to wszystko po 1989 r. przestało funkcjonować, poczuli się nie tyle oszukani, ile zostawieni samym sobie. A im Kościoła brakuje i chętnie by robili dla niego nadal ciekawe i piękne rzeczy.
Prof. Lechosław Lameński
Historyk sztuki, kierownik Katedry Historii Sztuki Nowoczesnej i Współczesnej KUL