Zawsze gdy zdarza mi się odwiedzić kościół Opatrzności Bożej w Warszawie-Wesołej, uderzają mnie dwie rzeczy. Po pierwsze, tajemnicze, pełne szlachetnej prostoty piękno polichromii Nowosielskiego, który w tej świątyni nareszcie mógł rozwinąć skrzydła i opracować całościową wizję wystroju. „Była to pierwsza okazja, żeby zrobić to, co chcę i jak chcę. Dotychczas zawsze musiałem iść na kompromisy” – wspominał. Zaraz potem moją uwagę zwracają dwa obrazy powieszone przy prezbiterium (choć powstrzymuję myśli przed nadmiernym przyklejeniem się do tej sprawy). Oprawione w potężne złocone ramy, w tej specyficznej przestrzeni wprowadzają zgrzyt. Są to Jezus Miłosierny i Matka Boska Częstochowska w swoich klasycznych ujęciach.
Z jakich powodów wiernym nie wystarczyła ogromna Matka Boska w pozycji orantki namalowana przez Nowosielskiego w absydzie? Czemu na jednym planie z wielkim przedstawieniem ukrzyżowanego Chrystusa zapragnęli też widzieć inny wizerunek Zbawiciela?
Przed ciemnymi obliczami
Wiele powiedziano już o problemie, jakim jest zaburzanie spójnej, przemyślanej koncepcji wnętrz sakralnych obcymi stylistycznie dodatkami. W przypadku Wesołej domyślać się można stojącej za tym chęci wprowadzenia elementów dobrze znanych, oswojonych, do przestrzeni, która odbierana była jako estetycznie, kulturowo czy wręcz duchowo obca. Takie reakcje spotykały Nowosielskiego niejednokrotnie. Czasami sprawa kończyła się nawet usunięciem jego dzieł ze świątyni.
Zdarza mi się słyszeć opinie, że są one niepokojące, pozbawione łagodności, pogrążone w mroku, nie koją, więc zamiast pomagać w modlitwie, utrudniają ją. O ten duchowy wymiar sztuki Nowosielskiego miałam okazję spytać bp. Michała Janochę przy okazji wywiadu do książki A piękno świeci w ciemności. „Ikony Nowosielskiego są plastycznie doskonałe i niosą w sobie bardzo głęboki przekaz duchowy. Z jednej strony mamy w nich geniusz, a z drugiej coś na wskroś egzystencjalnego, bliskiego artyście nowoczesnemu – odpowiedział mi. – Natomiast rzeczywiście można zadać pytanie, czy są one świadkami świata przemienionego. Znany grecki malarz ikon Kostas Markopoulos powiedział mi kiedyś, że w ikonach Nowosielskiego nie widzi światła. Nie komentował tego obszerniej. To jedno zdanie zapamiętałem i zgadzam się z tym. Tylko od razu trzeba tu powiedzieć, że przez mrok też można iść do Pana Boga”.
Opinie negatywne mają tę cechę, że z reguły wybrzmiewają głośniej. Nie brak jednak osób, które właśnie w ikonach Nowosielskiego odnajdują swoją duchową enklawę. Jak tłumaczą, nie ufają uróżowionym świętym. Dopiero przed tymi ciemnymi obliczami potrafią wypowiedzieć i wypłakać trud swojego życia: odrzucenia, niepowodzeń w pracy, złamanych marzeń, choroby czy śmierci bliskich.
Ani dekoracja, ani ilustracja
Sam Nowosielski rolę malarstwa religijnego postrzegał bardzo poważnie. Twierdził, że „jest to metoda, za pomocą której odkrywamy, formułujemy i przekazujemy tajemnice w inny sposób dla świadomości niedostępne”. Sztuka miała według niego moc unaoczniać to, czego nie jesteśmy w stanie wyrazić za pomocą języka racjonalnych pojęć. Dlatego za wielkie nieporozumienie uznawał sprowadzanie jej roli w Kościele do bycia tylko dekoracją, która sprawia naszym zmysłom przyjemność, ale bez której również bez większego trudu możemy się obejść. Także przypisywanie malarstwu sakralnemu funkcji ilustrowania wydarzeń biblijnych uważał za rażące lekceważenie prawdziwego powołania sztuki. Była ona w jego oczach czymś o wiele większym – zasadniczym elementem misterium.
W artykule Ikony i abstrakcje ubolewał: „Zmysły, pozadyskursywna sfera świadomości ludzkiej, pozostają umartwione. Chodząc do kościoła, stale dowiadujemy się spraw właściwie nam znanych. […] Akcja natomiast liturgiczna, ponieważ już sama jest niejako sztuką, o ile rzeczywiście osiąga poziom sztuki, wykracza nieśmiało poza domenę spraw znanych. Dopiero jednak inne formy przekazywania tajemnic wprost, niejako twarzą w twarz, mogą odrodzić pełnię liturgicznego zebrania kościelnego”. Z całości tekstu wynika, że tymi „innymi formami” było dla niego właśnie malarstwo. Jak to ujmował: „charyzmatyczne malarstwo rodzące się na nowo w Kościele”.
Z tego względu kwestia integralnej, spójnej koncepcji wnętrza sakralnego dotyczy nie tylko „podobania się”, ale co istotniejsze oddziaływania wewnętrznego. Wystrój opracowany przez osobę świadomą wagi stosowanych znaków ma moc wprowadzania w Inny Świat. A Nowosielski tam, gdzie zapraszany był do całościowej pracy nad wystrojem, nadawał mu głęboki program teologiczny. Jedną z najciekawszych takich realizacji jest polichromia w kościele Ducha Świętego w Nowych Tychach, zaprojektowanym przez innego genialnego artystę, Stanisława Niemczyka, z bryłą przypominającą ściętą piramidę. Nowosielski jako wierny wyznania prawosławnego kierował się zasadą, że Ducha Świętego nie przedstawia się w sposób osobowy. Jak tłumaczył, objawia się On jako działanie i w ten sposób bardzo widocznie dał znać o sobie w życiu Matki Boskiej. To Ona – znów w pozie orantki – góruje nad tym wnętrzem. Temat Ducha Świętego działającego w historii zbawienia znajduje swój wyraz także w wielkiej liczbie innych przedstawień rozmieszczonych na skośnych ścianach kościoła.
Święte i świeckie
„Jak ja panu zazdroszczę!” – zwierzał się Nowosielski architektowi Niemczykowi przy okazji tej pracy. Od dziecka pragnął budynek sakralny zaprojektować od podstaw. Wśród pozostawionych przez niego notatek i rysunków znajdziemy wiele zadziwiających projektów świątyń, łączących tradycję z nowoczesnością. Najwyraźniej myśl ta wczepiona była w niego głęboko, a wizje architektoniczne nachodziły go w niespodziewanych momentach, bo nieraz pospiesznie szkicował je na tym, co było pod ręką, choćby na serwetkach. Nareszcie przy okazji budowy cerkwi greckokatolickiej w Białym Borze mógł zrealizować swoje marzenie. Na obojętność nie pozwala ani jej minimalistyczne wnętrze z dominantą ciemnozielonych, malachitowych ścian, skontrastowanych z bielą i czerwienią, ani jej fasada, w której fachowcy wyczuwają tropy wiodące do Syrii czy Mezopotamii i która w wypadku większych zgromadzeń pełni funkcję ikonostasu.
Dzieło Nowosielskiego to nie tylko sztuka sakralna. Spod jego pędzla wyszły liczne obrazy abstrakcyjne, akty i pejzaże. Baczne oko pozwoli nam jednak i w nich odnaleźć podobny jak w ikonach element duchowy. Pomoże przy tym także znajomość myśli tego artysty, którą możemy poznawać dzięki mrówczej pracy Krystyny Czerni, zbierającej w kolejnych tomach jego rozproszone teksty, wywiady i listy. To niezwykle ważne w przypadku artysty, który – jak sam mówił – w jedną całość pragnął połączyć sprawy sztuki, nauki i teologii. Dla niektórych, jak dla bp. Michała Janochy, najbliższe okazują się właśnie obrazy Nowosielskiego o świeckiej tematyce. „Na tym przykładzie doskonale widać ułomność naszego schematycznego podziału na sacrum i profanum – mówi bp Janocha. – W pejzażach Nowosielskiego jest trudny do opisania pierwiastek sakralny, który spokrewnia je z jego ikonami, a tym samym pokazuje nam, czy raczej odsłania (bo zadaniem wielkiej sztuki jest odsłanianie), że cała rzeczywistość stworzona przez Boga jest sakralna”.