„Kiedy otoczenie jest nieuporządkowane, chaotyczne lub skażone akustycznie czy wizualnie, to nadmiar bodźców wystawia na próbę nasze usiłowania, by rozwijać tożsamość zintegrowaną i szczęśliwą” – to zdanie z powodzeniem mogłoby się znaleźć w podręczniku do architektury czy w broszurze towarzyszącej wystawie o ładzie przestrzennym. I może kiedyś będzie tam zacytowane. Pochodzi z encykliki papieża Franciszka Laudato si’ poświęconej trosce o wspólny dom. Komentarze dotyczące tego papieskiego dokumentu skupiły się głównie na kwestiach dotyczących ochrony środowiska naturalnego: skażeniu wody, zmianach klimatycznych, emisji dwutlenku węgla. Franciszkowe rozumienie terminu „ekologia” wykracza jednak poza te ramy. W rozdziale „Ludzka ekologia życia codziennego” znajdziemy rozważania dotyczące planowania przestrzennego, wizualnej strony naszych miast – tematu, który często bywa traktowany jako fanaberia garstki ekscentryków.
Choroby skórne polskich bloków
W rzeczywistości to, jak wygląda nasze otoczenie, dotyczy nas wszystkich. Odbija się na naszym nastroju, kondycji psychicznej, rzutuje na relacje międzyludzkie. Mieszkamy na osiedlach przypominających swoją kolorystyką wielką suszarnię cyrkowych strojów – różowy blok sąsiaduje z zielonym, żółtym i pomarańczowym, w to wszystko nieraz jeszcze wmieszane są kreski, kropki i zygzaki. Spacerujemy ulicami szczelnie owiniętymi przez przekaz reklamowy, dźgający z wszędobylskich billboardów, plakatów, nalepek na przystankach. Poruszamy się w przestrzeni chaotycznej, źle urządzonej, nieraz pozbawionej chodników, a za to najeżonej płotami, siatkami, ogrodzeniami. Czy to wszystko może nie mieć znaczenia dla tego, kim jesteśmy i jacy jesteśmy? „Otaczające nas środowisko wpływa na nasz sposób patrzenia na życie, odczuwania i działania” – pisze papież Franciszek.
Ten sam sens w innej formie wyrazili raperzy L.U.C i Sokół: „Chwila, to nie jest niczyje, to jest nasze/ To jest częścią mnie, bo codziennie na to patrzę”. Utwór, z którego pochodzą te słowa, związany był z akcją Pospolite Ruszenie mającą zwrócić uwagę społeczeństwa na dramatyczny stan estetyczny polskich miast. Na stronie internetowej Pospolitego Ruszenia można zobaczyć zdjęcia prezentujące „zdiagnozowane choroby skórne polskich bloków”, czyli najbardziej rażące przykłady zainfekowania pastelozą. Jest tak kolorowiutko, że aż straszno.
Skąd się wziął ten szturm barw na blokowiska? Odpowiedź na to pytanie przynajmniej po części przynosi zbiór reportaży Filipa Springera o polskiej przestrzeni Wanna z kolumnadą. Jak wynika z zebranych przez niego wypowiedzi, kolorowe ściany to efekt niechęci do szarości, kojarzącej się z poprzednim systemem. Uciekać przed smutną bezbarwnością można jednak różnie – umiejętnie wykorzystując akcenty kolorystyczne lub topornie doprowadzając rzecz do skrajności. Fakt, że tak często odbywa się to w ten drugi sposób, nie pozostaje bez związku z tym, do kogo należy wybór farby na elewację. Jeśli wierzyć ustaleniom Springera, powierzanie tej decyzji zupełnie nieprzygotowanym do tego osobom, według klucza „zrobi to sekretarka, bo kobieta na pewno zna się na kolorach”, nie należy do rzadkości.
Między innymi tu ma swe źródło widoczny wokół nas brak myślenia o wizualnej spójności elementów. To, co oczywiste dla specjalisty – konieczność brania pod uwagę całości, zanalizowania, jak jeden ze składników przestrzeni będzie się komponował z innymi – łatwo może zostać przeoczone przez laika. W efekcie naszej codzienności towarzyszy kolorystyczna kakofonia. Budynki usytuowane przy jednej ulicy, nieraz nawet o identycznej bryle, nie mają szans na zgranie się pod względem barwy, jeśli w każdym z nich o kolorze elewacji decyduje inna osoba, kierując się wyłącznie swoim subiektywnym gustem.
Lek na pastelozę
Problem integralności przestrzeni, postrzegania jej jako pewnej całości, a nie rozsypanego zbioru elementów, odbija się nie tylko w zjawisku pastelozy, ale m.in. także w układzie budynków względem siebie. Nierzadko zdarza się np., że spójne osiedle niskich domów zostaje przytłoczone przez mrówkowiec, zabierający światło i ostatni skrawek zieleni. Warto wsłuchać się w słowa Franciszka, który w Laudato si’ pisze: „Każda ingerencja w krajobraz miejski czy wiejski powinna brać pod uwagę fakt, że poszczególne elementy miejsca tworzą pewną całość, […] należy zachować przestrzenie, w których unika się nieustannie zmieniających je ingerencji człowieka”.
Da się tak budować. Dowodzi tego choćby warszawskie osiedle Sady Żoliborskie, szczególnie Sady I, wzniesione w latach 60. według projektu prof. Haliny Skibniewskiej. Tworząc je, pozostawiono rosnące na tym terenie drzewa – projekty budynków dostosowywano tak, aby uniknąć ich wycinki. Dzięki temu osiedle ma pełne prawo do swojej nazwy.
W rozważaniach Franciszka o budownictwie i przestrzeni publicznej jak refren powraca kwestia dobra osoby ludzkiej. Skupiając się na sprawach związanych z urbanistyką, ma na uwadze umożliwienie człowiekowi jak najpełniejszego rozwoju, a przede wszystkim tworzenia silnych więzi z innymi. Piękne miasta to według niego te, w których znajdziemy wiele miejsc pozwalających ludziom przebywać razem, poznawać się, zaprzyjaźniać. To właśnie rozwijanie relacji pełnych bliskości oraz poczucie wspólnoty wskazuje jako ratunek dla ludzi mieszkających w warunkach, w których jak się zdaje, żyć się nie da – gdy problemy dotyczące przestrzeni bytowania są znacznie większe niż pasteloza czy chaos architektoniczny. „W ten sposób każde miejsce przestaje być piekłem” – przekonuje Franciszek.
W zależności od tego, gdzie mieszkamy, potrzeby i wyzwania są różne. Na pewno jednak stan otaczającej nas przestrzeni nie powinien być przedmiotem zainteresowania tylko wąskiego grona pasjonatów. Franciszek wzywa, by sprawdzić, co możemy zrobić razem „w trosce o wspólny dom”.