„Ikony są nudne” – powiedział mi kiedyś znajomy malarz. Miał pewnie na myśli to, że tworzone są według kanonu, więc w pewien sposób są wtórne, są jakby kopią dawnych wzorów. Tymczasem na wystawie „Szukam, o Panie, Twojego oblicza” w Muzeum Archidiecezji Warszawskiej pokazaliście ikony, które wyraźnie poszukują nowego języka wyrazu. Czy to już przekroczenie zasad ikonopisania?
– To cała debata, co można nazwać ikoną, a czego nie. Dla mnie kluczowy jest fragment Psalmu 27, który wybraliśmy na tytuł wystawy. Malowanie ikony to właśnie poszukiwanie oblicza Pana, czyli kontaktu z Nim. Aby ikona była rzeczywiście ikoną, musimy najpierw wejść w żywy kontakt z Osobą, którą przedstawiamy. A forma jest czymś w rodzaju języka. Szalenie cenię sobie kanon ikony jako ogromny rezerwuar tradycji Kościoła, wielki zapis tych poszukiwań Oblicza.
Na wystawie mamy różne odniesienia do kanonu: od rzeczy abstrakcyjnych, po bardzo tradycyjne ikony. Pomiędzy tym jest cały wachlarz sytuacji pośrednich. Prace pochodzą z plenerów, na których spotykali się ze sobą polscy i ukraińscy twórcy. Włączyliśmy też do wystawy dwa dzieła, które stanowią część ekspozycji stałej muzeum.
Przemienienie Pańskie Jerzego Nowosielskiego i ikonę Wjazd Chrystusa do Jerozolimy z XVI wieku?
– Tak. Te obrazy wskazują na dwa źródła, które czuć we współczesnej ikonie ukraińskiej. Widać w niej nawiązania do lokalnej tradycji ikonowej – ikony karpackiej i ikon ludowych, do zagrzebanej przez komunizm przedwojennej sztuki sakralnej. Są ciekawe odwołania do secesji...
…i chyba też do art déco – w ikonach Luby Jackiw.
– W wielu pracach jest z kolei ewidentne odniesienie do Nowosielskiego. Zresztą nie tylko u twórców ukraińskich. W Polsce najlepszym przykładem są obrazy Grety Leśko.
Jeden z nich, znaleziony przypadkiem w internecie, wzięłam kiedyś właśnie za ikonę Nowosielskiego.
– Myślę, że Greta pokazuje, jak można się inspirować jakimś malarstwem, nie kopiując go. To bardzo mądre użycie formy Nowosielskiego: pewnej geometryzacji, abstrakcyjności. Ale też stworzenie absolutnie nowych jakości plastycznych – nowe potraktowanie tematu w tym mocnym nawiązaniu. Jest to dobry przykład odpowiedzi na stawiany ikonie zarzut kopiowania.
Chociaż o pracach Nowosielskiego niektórzy mówili, że to już nie jest ikona.
– Kontrowersje dotyczyły jego stosunku do tradycji i przetwarzania jej. Dla mnie to jest zderzenie genialnego malarstwa z jakimś pęknięciem, jeśli chodzi o duchowy wydźwięk tych dzieł. To powoduje wiele nieporozumień wokół jego sztuki, bo jedni są bardziej wyczuleni na aspekt artystyczny, inni na duchowy wyraz. Jedni mówią: genialne, drudzy mówią: straszne. W pewnym sensie obie strony mają rację, tylko że mówią na różnych poziomach.
W czym jego malarstwo jest straszne?
– Bywa mroczne, pozbawione światła. Zdarzało się, że jego sztuka była odrzucana przez wiernych. Diagnozy tej sytuacji sprowadzały się często do sugestii, że ludzie nie rozumieją sztuki ruskiej, albo jeżeli to byli sami prawosławni, to że nie rozumieją sztuki nowoczesnej. Obawiam się, że to jest raczej problem duchowego odbioru sztuki – ludzie przychodzą do świątyni z nadzieją, że sztuka będzie pomagać w modlitwie, tymczasem czasami okazywała się w tym przypadku utrudnieniem. Nowosielskiemu zdarzało się przestawiać znaki, jakby używać kanonu wspak. W tradycyjnej ikonie czerń jest kojarzona ze złem, z piekłem. Nowosielski używał jej zaś jako koloru tła czy ciała Chrystusa.
Takie użycie czerni mamy też na wystawie u kilku artystów.
– Tak, ta inspiracja uwidacznia się we współczesnej ikonie. Dlatego zawsze staram się mówić o tych moich stopniowo odkrywanych wątpliwościach. Nowosielski jest niesamowicie ważną postacią dla kultury, ale warto mieć na uwadze biblijne słowa: „Wszystko badajcie, a co dobre, zachowujcie”.
Plastycznie bardzo mi się te prace podobają, ale pytam samą siebie: dlaczego właściwie pociąga mnie, że Chrystus ma ciemną twarz? Może jest w tym jakiś znak tajemnicy, a Bóg pozostaje przecież tajemnicą.
– W klasycznej ikonie ciemny kolor bywał sposobem ukazania Boga, nie była to jednak czerń, tylko głęboki, prawie czarny granat czy turkus. W ikonach przemienienia często taki kolor jest tłem dla bieli szat Chrystusa i w ten sposób ją podkreśla.
Na Waszej wystawie biel jest obficie obecna w pracach Iwanki Demczuk i Daniły Mowczana. Czy biały kolor jako symbol światła zastąpił tu tak charakterystyczne dla ikony złoto?
– Chyba można tak powiedzieć. Ale w tradycyjnej ikonie także zamiast złotych zdarzały się tła na przykład zielone czy czerwone. Sam też rzadko używam złota.
Może to znak czasów? Poczucie, że złoto nie przystaje do naszej epoki, kojarzy się z barokowym przepychem?
– Rzeczywiście, może to podświadome poszukiwanie współczesnego języka. Wytarte złote tło, przerobione przez czas, spękane, zmatowione ma ciekawy wydźwięk, natomiast tworzone współcześnie gładkie złote powierzchnie mają w sobie często coś plastikowego, nieprawdziwego. Normalnie w przypadku tła jest tak, że daje się wiele różnych odcieni danego koloru, szuka się jego materii. A złoto po prostu trzeba prawidłowo nałożyć i już – możliwość ingerencji jest znacznie bardziej ograniczona.
Myślisz, że jeśli się dobrze zna kanon, to można włączać do ikony formy bardziej współczesne, np. właśnie elementy secesji, art déco, abstrakcji?
– Nie chciałbym robić katalogu form, jakich wolno użyć, a jakich nie. Wydaje mi się, że jeśli przetwarzamy formę tradycyjną, to ważne, aby robić to świadomie, rozumiejąc treść. Nie tworzyć prac, które są patchworkiem, jakimś tylko cytowaniem i zszywaniem.
Więc kanon nie odbiera wolności twórczej?
– Kiedy pracuję nad jakąś ikoną, staram się poznać możliwie szeroko opracowania teoretyczne i przykłady realizacji danego tematu. Często jest tak, że widzę, jak trafne są tradycyjne rozwiązania (np. w ikonach Rublowa) i zupełnie nie mam potrzeby daleko idących ingerencji, np. w kompozycję. Ale to nie znaczy, że kanon odbiera mi wolność i że to, co namaluję, będzie kopią. Kiedy tłumaczę to na zajęciach Studium Chrześcijańskiego Wschodu, pokazuję zestawienie prac van Gogha z „identycznymi” dla niewprawnego oka obrazami Milleta, który był dla niego wielkim autorytetem. Widzimy, że są to kompletnie inne obrazy, a jednocześnie mają zupełnie tę samą kompozycję. Czy powiemy, że Van Gogh skopiował Milleta?
Zdarza się chyba jednak niewolnicze podejście do kanonu? Patrząc na niektóre ikony, mam wrażenie, że faktycznie są tylko kopiami, gorszymi wersjami dawnych ikon.
– Oczywiście, zdarza się naśladownictwo bez zrozumienia, ale takie bezduszne kopiowanie to raczej efekt braku znajomości kanonu. Bardzo trafne są słowa Grigorija Kruga, mnicha i ikonopisa, który mówił, że ikona rodzi ikonę. Ta nowa ikona nie powinna być kopią czy klonem, tylko dzieckiem, w którym widzimy rodzica, ale jednocześnie jesteśmy pewni, że to jest nowy autonomiczny byt. Często osoby, które próbują swoich sił w malowaniu ikon, uważają, że można po prostu jakąś dawną ikonę „skserować” i powiększyć czy pomniejszyć do potrzeb swojej deski. Na warsztatach nie popieram tego podejścia. To jest wprowadzanie mechaniki i sztuczności w coś, co powinno być żywym procesem. Zabiera się w ten sposób ikonie znaczny okres jej dojrzewania i nie ma już wtedy szansy na jej prawidłowe „narodziny”.
Skąd podtytuł wystawy „Ikona a dialog polsko-ukraiński”?
– Ikony, które prezentujemy, powstały na międzynarodowych warsztatach w Nowicy, Zamłyniu i Kijowie – miejscach silnie naznaczonych przez historię. Nowica to łemkowska wieś wysiedlona w akcji Wisła, a Zamłynie leży na Wołyniu. Co ciekawe, te warsztaty są jakby swoim lustrzanym odbiciem, bo w Polsce odbywają się w greckokatolickim ośrodku i codziennie rano odprawiana jest liturgia wschodnia, a na Ukrainie są w rzymskokatolickim ośrodku, ze Mszą św. w rycie łacińskim. To ma swój symboliczny wymiar. Warsztaty w Kijowie zostały natomiast zorganizowane zaraz po protestach na Majdanie, gdy rozpoczynała się wojna na Wschodzie. Ikony, które na nich powstały, przekazano do szpitali leczących rannych z Majdanu i z tej wojny. Dzieła polskich twórców trafiły do ukraińskich szpitali, a te napisane przez Ukraińców – do szpitali w Polsce.
Widziałam na wystawie, że jednym z tematów warsztatów były przypowieści. Nie spotkałam wcześniej przedstawiających je ikon.
– Ten temat jest nieobecny w malarstwie tablicowym, z rzadka pojawia się we freskach. To sytuacja ciekawa artystycznie, bo trzeba zupełnie od nowa szukać rozwiązania, nie ma wsparcia tradycji. Tegoroczny plener w Nowicy poświęcony był z kolei Księdze Apokalipsy, prace na nim powstałe można do 22 lutego obejrzeć na wystawie w Galerii Uniwersytetu Warszawskiego. To znowu są bardzo różnorodne ujęcia, także abstrakcyjne. W Zamłyniu tematy w naturalny sposób powędrowały ku polsko-ukraińskiej historii: święci Polski i Ukrainy, w 70. rocznicę wydarzeń wołyńskich – święci Wołynia. Ks. Jan Buras, który jest twórcą ośrodka w Zamłyniu, powiedział, że to jest próba szukania dobra, światła i świętości w miejscu, które było widownią wielkiego zła. Plener kijowski ma natomiast silne wychylenie ku współczesnym wydarzeniom. Odbywa się w monastyrze Michajłowskim, w którym był szpital w czasie Majdanu. Tam przyniesiono pierwszych zabitych. Wydarzenia były tak bliskie, że trudno, by uczestnicy warsztatów się do nich nie odnieśli.
Proces twórczy, zwłaszcza w przypadku malarza ikon, kojarzy się raczej ze skupieniem i samotnością. Tymczasem na warsztatach jesteście w dużej grupie.
– Modlimy się razem, mamy wspólne posiłki, rozmawiamy o tym, nad czym pracujemy. Ale w samej pracy nad ikoną każdy zostaje sam z ogromnym ciągiem decyzji, które ma do podjęcia: jaki kolor wybrać, gdzie go nałożyć...
A więc z jednej strony samotność, a z drugiej także spotkanie.
– Tak, spotkanie wokół ikony, czyli wokół Pana Jezusa. Tu znajdujemy pomimo dzielącej nas historii bardzo głęboki fundament jedności.