Logo Przewdonik Katolicki

Ukraina to nasza sprawa

Michał Szułdrzyński
FOT. MAGDALENA BARTKIEWICZ . Michał Szułdrzyński zastępca redaktora naczelnego „Rzeczypospolitej”.

Historia dobrze zna takie przypadki. Zaczynają się od małych notek w gazetach, krótkich relacji w serwisach informacyjnych w radiu albo telewizji. Gdzieś tam na dalekim morzu jeden statek ostrzelał drugi. To daleko od nas, więc właściwie dlaczego się przejmować?

Czasem na tym się kończy, ale czasem takie niepozorne wydarzenia, które dały powód do napisania takiej notki, stają się przyczyną długotrwałych wojen. Dlatego warto się na chwilę zatrzymać nad tym, co dzieje się ostatnio na Morzu Azowskim, gdzie kilka dni temu rosyjska marynarka wojenna ostrzelała, a potem przejęła okręty należące do sił zbrojnych Ukrainy.
By zrozumieć, jak poważna jest sytuacja, trzeba rzucić okiem na mapę. Mniej więcej na środku północnego wybrzeża Morza Czarnego jest Krym, który kilka lat temu Rosja zabrała Ukrainie. Od północy Krym łączy się cienkim przesmykiem z Ukrainą, innej przeprawy lądowej brak. Dlatego Rosjanie zdecydowali o budowie mostu z miasta Kercz na brzegu Krymu na wschód, nad Cieśniną Kerczeńską, w kierunku Kubania i Krasnodaru. Ta wielka konstrukcja ma zapewnić komunikację z lądową częścią Rosji, a przede wszystkim zaopatrzenie Krymu. Budowa mostu jest złamaniem prawa międzynarodowego, ponieważ nie wydali na nią zgody Ukraińcy, do których Krym formalnie należy.
Ale most ma znaczenie strategiczne, dlatego że Cieśnina Kerczeńska to wejście właśnie do Morza Azowskiego, którego wschodnie, a zwłaszcza północne wybrzeże daje dostęp do morza kluczowym dla gospodarki Ukrainy terenom Donbasu (to o jego część, Donieck i Ługańsk, ukraińskie wojska wojują z Rosjanami przebranymi za „separatystów”), a przede wszystkim portowe miasto Mariupol. Rosjanie nie dość, że odebrali Ukrainie Krym, to jeszcze blokując Cieśninę Kerczeńską, zamykają ważny szlak handlowy.
Nie wiemy dziś, jak potoczy się ten konflikt. Czy Rosjanie będą doprowadzać do kryzysów, by utrzymywać napięcie, czy też ruszą z większą operacją wojenną przeciwko Ukrainie? Ale z pewnością powinniśmy z tej historii wyciągnąć dwa wnioski.
Po pierwsze, nasze przekonanie o tym, że żyjemy sobie pokojowo w cichym zakątku Europy, powinno zostać zrewidowane. Każdego dnia widzimy, jak rozpada się dotychczasowy porządek na świecie, jak upadają dogmaty dotyczące stabilności i bezpieczeństwa. Jeśli Rosjanie pozwalają sobie na tak jawne akty agresji na Morzu Azowskim, wcale nie powinniśmy się czuć bezpieczni na Bałtyku.
Po drugie, widać, że Moskwa robi wszystko, by zdestabilizować Ukrainę: by to państwo nigdy się nie odbudowało, by nie mogło władać swoim terytorium ani zapewnić bezpieczeństwa swoim obywatelom. Nikt nie inwestuje przecież w kraju, w którym trwa wojna i nie ma szans na odbudowę zniszczonych dróg, mostów, szkół i szpitali. To zaś może skończyć się kryzysem humanitarnym i falą uchodźców, którzy pewnego dnia mogą się zjawić na naszej granicy.
Dlatego – wbrew temu, co mówią niemądrzy politycy – to jak najbardziej jest nasza sprawa. A Rosja posunie się tak daleko, jak jej na to pozwoli Zachód. Jeśli Zachód nie zachowa jedności i nie będzie wobec Rosji stanowczy, Władimir Putin dostanie kolejną zachętę, by pozwolić sobie na jeszcze więcej. I to jest stawka obecnego kryzysu. Ogromnie wysoka.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki