„Ktokolwiek słowem, ustnie lub pisemnie, bądź przez działanie lub jakiekolwiek aluzje czy insynuacje, bezpośrednio bądź nie, sprofanuje święte imię Proroka Mahometa, będzie skazany na karę śmierci lub dożywotnie więzienie” – to art. 295 C Pakistańskiego Kodeksu Karnego, na podstawie którego skazano Asię Bibi.
– Jakkolwiek to zabrzmi w obliczu dramatu Asii Bibi, ona przynajmniej doczekała się jakiegokolwiek procesu. Na terenach wiejskich wciąż mamy do czynienia z samosądami. Chrześcijanie są wywlekani na ulice i tam mordowani, bici, a ich dobra niszczone. Tam skala represji jest ogromna.
Jaka jest geneza prześladowań w Pakistanie?
– Najogólniej mówiąc, wynikają one z przyczyn systemowych, związanych z prawem, które mocno piętnuje wszelkie mniejszości niemuzułmańskie. Radykalizacja prawa była następstwem islamizacji dokonywanej w okresie rządów Muhammada Zii ul-Haqa w latach 1977–1988, a jej istotą miała być obrona tożsamości muzułmanów – tak jak ją pojmował Zia ul-Haq. W 1977 r. w Pakistanie pojawiły się pierwsze federalne sądy szariatu. Trzy lata później sięgnął on do praw koranicznych i do zapisów – co ciekawe – ustawodawstwa brytyjskiego z 1860 r. (wtedy Brytyjczycy wprowadzili prawo, które przewidywało kary za obrazę uczuć religijnych, będące konsekwencją tarć pomiędzy społecznością hinduską a muzułmańską w XIX w.; wprowadzenie takich regulacji miało pomóc w wyciszaniu napięć na tle religijnym). Na fali zmian pojawił się nowy zestaw kar przewidzianych za obrazę uczuć religijnych – oprócz więzienia stosowano kary koraniczne, jak np. amputacje kończyn naprzemiennych (jeśli np. ktoś coś ukradł, a jest praworęczny, odcinano mu lewą rękę), najcięższą z nich jest oczywiście kara śmierci.
Działania Zii ul-Haqa były zaprzeczeniem zasad, jakimi kierowali się ojcowie założyciele Pakistanu – kraj miał być idealną ziemią dla wszystkich ludzi, niezależnie od wyznania. W 1947 r. muzułmanie stanowili w nim 60 proc. ludności, a wyznawcy innych religii aż 40 proc. To zamierzchłe czasy – dziś 96 proc. spośród 207 mln Pakistańczyków to muzułmanie. Chrześcijanie stanowią niecałe 2 procent. Niektórzy badacze twierdzą jednak, że należałoby mówić raczej o 4 proc., co dawałoby łącznie prawie 7 mln wyznawców Chrystusa na tym terenie. Bezpieczniej, moim zdaniem, jest mówić o mniejszych liczbach – samych katolików jest blisko 1–1,4 mln, zaś ewentualne niedoszacowanie może wynikać z faktu, że chrześcijanie ukrywają swoją wiarę. Powodów jest wiele.
Wracając do kwestii bluźnierstwa – jak rozumiane jest znieważenie Mahometa?
– Niestety, kwestia ta pozostaje niedookreśloną w prawie. Cała trudność polega na tym, że w oczach jakiegoś fundamentalisty muzułmańskiego wszystko może być obrazą Proroka, nawet sama obecność chrześcijan na „ziemi czystych ludzi” – bo właśnie to w języku urdu znaczy słowo „Pakistan”.
Czy ktoś pod presją prawa o bluźnierstwie może jeszcze powiedzieć, że się z takim prawem nie zgadza? Czy to już nie będzie uznane za bluźnierstwo?
W tym kraju chrześcijanie jednoznacznie są kategoryzowani jako gorsi i dzieje się to w świetle prawa. Dla nich zarezerwowane są wszystkie te prace, które w świecie muzułmańskim mają niski prestiż bądź są wprost uznawane za nieczyste – np. mycie zwłok czy sprzątanie. Ponadto chrześcijanie to w dużej mierze ludzie niewykształceni, a przyczyną tego stanu rzeczy jest m.in. utrudniony dostęp do edukacji. Obserwujemy to od momentu wprowadzenia nacjonalizacji szkół w 1975 r.
W przypadku spraw sądowych liczy się głos muzułmańskiej społeczności. Jesteś chrześcijaninem? Oznacza to, że niewiele znaczysz – systemowe rozwiązania deprecjonują i marginalizują oskarżonych na starcie. Często jest tak, że głosy obrońców w ogóle nie przebijają się do świadomości sędziów, nieważne, ilu by ich było. Chrześcijaninowi bardzo trudno jest udowodnić, że nie dokonał bluźnierstwa. Procesy są niemerytoryczne i skupione na jednym celu – wykonaniu kary. Prześladowania mają charakter systemowy.
Na przestrzeni lat w obronie Asii Bibi stanęli m.in. gubernator prowincji Pendżab muzułmanin Salman Taseer oraz federalny minister ds. mniejszości chrześcijanin Shahbaz Bhatti. Obaj zostali zamordowani przez radykalnych muzułmanów. Bhatii, który zginął od niemal trzydziestu kul w 2011 r., jest kandydatem na ołtarze. Na ile zatem prześladowania są wynikiem działań władz, a na ile samych ekstremistów?
– Problemem są niewątpliwie ugrupowania ekstremistyczne mające wpływ na politykę, a przy tym pozostające bezkarne. Dowodzi tego, w pewnym stopniu, m.in. ostatnie zawarcie rozejmu z partią TLP, która zażądała ponownego rozpatrzenia sprawy Asii. Rząd, ze względu na skalę zamieszek, przystał na ich warunki.
Gdyby w Pakistanie prawo zostało tak skonstruowane, aby chronić mniejszości religijne, gdyby ekstremiści byli penalizowani, sytuacja wielu ludzi mogłaby się poprawić. Co ciekawe, za takim stwierdzeniem stoi Imran Khan, obecny premier Pakistanu.
Tym bardziej że muzułmanie są większością, stąd niewielka liczba chrześcijan nie powinna im „zagrażać”.
– Mechanizm stygmatyzacji mniejszości opisał indyjski badacz Arjun Appadurai, odnosząc się wprawdzie do nieco innej rzeczywistości. Określił go jako „strach przed małymi liczbami”. W Pakistanie mieszka 96 proc. muzułmanów, którzy są chronieni prawem przed mniejszościami religijnymi. Jednak ekstremiści nieustannie mają poczucie zagrożenia i domagają się penalizacji niewinnych ludzi, uważając, że ich winą jest właśnie to, że nie są muzułmanami. Budują przy tym przekaz: „To my jesteśmy zagrożeni, to nas się nie szanuje”. Mimo że stanowią faktyczną większość. To absurd.
DR MARCIN RZEPKA
Filolog i kulturoznawca, pracownik Instytutu Historii Wydziału Historii i Dziedzictwa Kulturowego Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie. Zajmuje się zagadnieniami mniejszości narodowych i religijnych na terenach Bliskiego Wschodu