Od rozpoczęcia roku szkolnego minęły prawie dwa miesiące. Wystarczająco dużo na aklimatyzację w nowej klasie lub szkole i wystarczająco dużo, by się zorientować, że w relacji uczeń–szkoła coś jest nie tak. Dlatego to właśnie teraz odbywają się międzyklasowe i międzyszkolne migracje.
Decyzję o przeniesieniu dziecka do innej klasy lub o przyjęciu ucznia do innej szkoły podejmuje dyrektor, który może zapytać o zdanie radę pedagogiczną. Z prawnego punktu widzenia sprawa nie zawsze jest prosta, szczególnie w odniesieniu do szkół różnego typu (np. publiczna – niepubliczna, liceum – technikum). Proces zmiany szkoły jest też trudny w sferze emocji – i rodziców, i dziecka. Ale czasem konieczny.
Hania z V klasy
Hania mieszka w Krakowie i chodzi do piątej klasy. Ma słuch (prawie) absolutny i doskonale gra na skrzypcach. Do niedawna bardziej lubiła szkołę muzyczną, a do „zwykłej” czasami chodzić nie chciała. – Już w klasach I–III zauważyłam, że córka nie nadąża za narzuconym tempem pracy. Od początku miała problemy z matematyką, które jakoś udawało nam się pokonywać, ale kiedy poszła do IV klasy i doszły nowe przedmioty, sytuacja zupełnie ją przerosła. W szkole panował system pruski: sprawdzian, poprawa sprawdzianu i tak w kółko – opowiada Alina, mama Hani.
Mimo że Hania miała opinię z poradni psychologiczno-pedagogicznej o zagrożeniu dysleksją, żadne kartkówki nie były dostosowane do pułapu, do którego mogłaby doskoczyć. Dodatkowo pojawił się konflikt z rówieśnikami, którzy wyśmiewali dziewczynkę z powodu słabszych ocen. – Jedyną radą, jaką miała dla nas szkoła, była sugestia, aby wypisać ją ze szkoły muzycznej. Świadczyło to tylko o tym, że grono pedagogiczne zupełnie nie rozumiało sytuacji Hani. Gra na skrzypcach była jedyną rzeczą, którą lubiła, i jedyną, w której była naprawdę dobra – mówi Alina. – W „zwykłej” szkole w ciągu dwóch tygodni miała jedenaście sprawdzianów i ze wszystkich dostała jedynki albo dwójki, choć wiem, że umiała wiele, bo każde popołudnie poświęcałyśmy na naukę. Poszłam więc na rozmowę ze szkolnym psychologiem i pedagogiem i z płaczem zapytałam, co mam robić. Panie popatrzyły na mnie i powiedziały, że nie wiedzą… – dodaje.
Ta sytuacja, oskarżenie o łamanie regulaminu (Alina łapała na przerwach poszczególnych nauczycieli, by porozmawiać o Hani, a regulamin stanowił, że rodzicom nie wolno wchodzić na teren placówki…) oraz paniczny strach córki (nie chciała wysiadać z samochodu, rzucała książkami) przypieczętowały decyzję o przeniesieniu piątoklasistki do innej szkoły. – Oczywiście, że się bałam – przyznaje Alina. – Jednak z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że Hania zniosła tę zmianę o wiele lepiej niż ja, była na nią bardziej otwarta – przyznaje.
Dziewczynka trafiła do szkoły z oddziałami integracyjnymi. Przez pół roku się „odkorkowywała” – na początku zapytana o cokolwiek płakała – ale powoli zaczęła lubić szkołę i dziś chodzi do niej bardzo chętnie. Cieszy się ze zdobywania wiedzy, a nauczyciele ją chwalą, że jest aktywna. Nadal ma problemy z matematyką i pewnie nigdy nie będzie orłem w tej dziedzinie, jednak rodzice znaleźli dla niej środowisko, w którym nauczyciele doceniają to, co jest dobre, aby zachęcić do pracy nad tym, co uczniowi wychodzi słabiej. Hania przestała mówić, że do niczego się nie nadaje i nic nie potrafi. Mimo że nie ma stosownego orzeczenia, to po tygodniu obserwacji dyrekcja zdecydowała o przydzieleniu do jej klasy jeszcze jednego nauczyciela wspomagającego – właśnie ze względu na Hanię.
Alina przekonuje, że na zmianie szkoły zyskała cała rodzina. – Kłopoty z córką generowały nieustanne napięcia. Pozostałej dwójce dzieci do dziś odbija się czkawką to, że cała moja uwaga była skierowana na Hanię, a im poświęcałam mniej czasu, niż chciałam. Byłam sparaliżowana zawodowo, bo non stop musiałam być do jej dyspozycji. Teraz wreszcie jest normalnie – dodaje z ulgą.
Jacek z II liceum
Choć mogłoby się wydawać, że przenoszenie dziecka do innej szkoły dotyczy głównie maluchów, decyzję tę nierzadko podejmują również nastolatki. – Od tygodnia syn chodzi do II klasy liceum – mówi Maria, mama Jacka – choć jeszcze chwilę temu uczęszczał do technikum, które wybrał po zakończeniu gimnazjum. Niestety, przez cały ubiegły rok szkolny nie mógł się dogadać z kolegami. Syn jest raczej spokojny i niechętny do imprezowania, a trafił do środowiska pijąco-palącego, które od początku próbowało go przeciągnąć na swoją stronę. Kiedy to się nie udawało, rozpoczęły się szykany, złośliwe psikusy, obmawianie – kontynuuje mama. Jacek próbował dogadać się z kolegami. Potem były wakacje, więc miał nadzieję, że sprawa rozejdzie się po kościach i we wrześniu będzie „nowe rozdanie”. Ale nic się nie zmieniło.
– Pod koniec września wspólnie podjęliśmy decyzję, że poszukamy innej szkoły. Wspólnie, bo syn nie jest już przecież małym dzieckiem. Ostatecznie przeniósł się do liceum, które kończyła jego starsza siostra. Musi nadrobić trochę braków, szczególnie w zakresie nauki języków, ale ma bardzo wysoką motywację. Zmienił się o 180 stopni. Rano chętnie wstaje do szkoły, zaprosił już nowych kolegów do domu. Wszystko wskazuje na to, że była to dobra decyzja.