glądamy, jak w metrze polewa młodym mężczyznom wodą z wybielaczem krocza w odwecie za to, że siedzą z rozsuniętymi kolanami, a to podobno obraża kobiety. Mój komentarz był taki, że w Rosji nawet feminizm, a więc dążenie do stworzenia systemu politpoprawności, ma dzikie oblicze. Pani o miłym wyglądzie niszczy tym nieszczęśnikom spodnie.
Gdybyż jeszcze chodziło o dyskusję (prowadzoną barbarzyńskimi metodami) o dobrym wychowaniu. Ale pani uważa, że rozsunięte nogi są symbolem męskiego panowania nad kobietami. Choć na filmie widać, że ci zaatakowani zachowują się tak bezwiednie. Taka walka na seksualne symbole to przejaw ideologicznego szaleństwa. Ale w polskim internecie odezwały się głosy, że metody może zbyt skrajne, ale problem istnieje. Bo mężczyźni nachalnie przypominają o własnej anatomii. Zapytałem, czy w takim razie nie dotyczy to także zbyt swobodnych póz, strojów i zachowań kobiet? Czy konsekwencją nie jest walka z ich zbyt głębokimi dekoltami? A choćby i rozsuniętymi nogami. Nie, pań to nie dotyczy. Dlaczego? Nie, bo nie.
Może tyle wieków były ciemiężone, że teraz nie podlegają ograniczeniom? Należy je fundować jedynie mężczyznom? Pewnie niektórzy tak myślą. Ale u wielu to tylko bezwiedny kalizm. On jest wmontowany w ludzką naturę, ale wraz z temperaturą wojen cywilizacyjnych i czysto politycznych staje się naszą drugą naturą.
Inny przykład: pojawiają się zapowiedzi, że w tym czy innym kinie, przeważnie na prowincji, nie będzie można zobaczyć filmu Kler. Bo to kino samorządowe, a radni sobie nie życzą. Skrytykowałem ten film, a kiedy jego premierę uświetnił Jerzy Urban, jest dla mnie jasne, że opowieści o „oczyszczaniu Kościoła” to tylko retoryka. Czy to jednak oznacza pochwałę zakazu? Jest on w dużej mierze fikcją. Nie zobaczą w kinie, zobaczą w sieci. Zarazem wyrabia filmowi reputację zakazanego owocu. Rzecznicy restrykcji powinni przyjmować od dystrybutorów Kleru premie. Ale ja mam bardziej zasadniczy powód, by się sprzeciwić. Nie po to walczyliśmy z cenzurą peerelowską, aby ją przywracać. Owszem, wyobrażam sobie ingerencję prawa, kiedy mamy do czynienia z ewidentnym bluźnierstwem, ze znieważaniem konkretnych osób. Tak było ze spektaklem Klątwa w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Wolność nie jest absolutna. Ale Kler to atak na ziemską instytucję. I jakby nie był niesprawiedliwy i płaski, każdy ma prawo go obejrzeć.
No tak, ale to ja występuję za wolnością, a co z wolnościowcami? Niedawno 170 podróżników napisało do Wojciecha Cejrowskiego, że jego styl relacjonowania zagranicznych wypraw obraża inne kultury, religie, innych ludzi. Taka debata jest uprawniona. Sam nie przepadam za językiem, jakim Cejrowski opowiada o Polsce i świecie. To język antypatycznego gościa mającego deficyty empatii.
Ale za tym listem poszedł następny. Grupy liberalnych (?) intelektualistów żądającej od dyrektora warszawskiego kina Wisła, aby nie pozwolił temuż Cejrowskiemu konkretnego dnia wystąpić przed widzami. Bo obraża. Ale przecież Smarzowski też obraża. On jednak od takich ludzi jak Magdalena Środa czy Ireneusz Krzemiński zbierze za to tylko komplementy. Bo odsłania, demaskuje, oczyszcza. Cejrowski za to podobno nienawidzi.
Kalizm na razie częściej objawia się apelami niż praktyką. Ale świat cenzury uderzającej raz w jednych raz w drugich, zgodnie z ideową barwą decydentów, staje się realny. To ma nawet logiczne uzasadnienie – język robi się coraz brutalniejszy. Ale ja w roku 1989 naprawdę chciałem wolności wyboru.