Przyszły sekretarz generalny Organizacji Narodów Zjednoczonych urodził się w 1938 r. na Złotym Wybrzeżu, brytyjskiej kolonii w zachodniej Afryce, która w momencie uzyskania niepodległości w 1957 r. przybrała nazwę Ghana. Przyszedł na świat w rodzinie afrykańskich arystokratów, jako syn naczelnika jednego z plemion ludu Aszanti. Naród ten w epoce prekolonialnej potrafił stworzyć tam rozległe i relatywnie silne królestwo. Także obecnie Aszanti stanowią polityczną elitę Ghany.
Jeszcze jako młody człowiek Kofi Annan przygotowywany był do rządzenia, w duchu odpowiedzialności za wspólnotę. Prowadzone przez angielskich metodystów liceum nauczyło go, jak sam wyznał po latach, empatii wobec wszystkich krzywdzonych i poczucia braterstwa z ludźmi, niezależnie od koloru ich skóry.
Aszanti nigdy nie byli fanatykami jakiejkolwiek wiary i również Kofi Annan rzadko odwoływał się do swoich religijnych przekonań. Jednak w sytuacjach wymagających wyrażenia jasnej postawy moralnej kilka razy publicznie zadeklarował się jako chrześcijanin. Kofi Annan był protestantem, aczkolwiek trudno powiedzieć, do jakiego Kościoła należał i czy w ogóle miało to dla niego znaczenie.
Pokojowy asystent
Z dyplomami renomowanych uczelni Zachodu już od 1962 r. pracował w różnych agendach ONZ. Dobrze zapowiadająca się kariera doprowadziła go w marcu 1993 r. do prestiżowego stanowiska asystenta sekretarza generalnego do spraw operacji pokojowych. Od tego momentu nazwisko Kofiego Annana poznał cały świat. A był to czas dla światowego pokoju krytyczny, choć nie groził wybuchem światowej wojny.
Od samego początku swojego istnienia operacje pokojowe traktowane były jako flagowy program ONZ. Już w 1948 r. pod jej egidą działał program pokojowego rozwiązania konfliktu w Palestynie – i program ten kontynuowany jest w zasadzie do dzisiaj, pod różnymi nazwami, aczkolwiek od proklamacji niepodległego Izraela minęło już 70 lat. Jednym z większych sukcesów ONZ stało się doprowadzenie w 1956 r. do trwałego pokoju w strefie Kanału Sueskiego. Za ten wysiłek sekretarz generalny Dag Hammarskjöld nagrodzony został pośmiertnie Pokojową Nagrodą Nobla.
Na początku lat 90. ONZ miała jednak swój złoty okres już za sobą. Świat, równolegle do rosnącej liczby ludności, robił się coraz bardziej skomplikowany i trudny do ogarnięcia. Wraz ze wzrostem liczby członków (w tym około setki państw postkolonialnych!) ONZ nie mogła już wykorzystywać swojej uprzywilejowanej pozycji rzecznika państw-zwycięzców II światowej wojny. Z drugiej strony paraliżowała ją własna struktura: nieliczni, ale najsilniejsi wśród stowarzyszonych państw członkowie decyzyjnej Rady Bezpieczeństwa mogli, korzystając z prawa weta, zablokować każdą pokojową misję. Regularnie korzystał z tego Związek Sowiecki, którego interesy w dobie zimnej wojny wyraźnie rozjechały się z celami byłych sojuszników antyhitlerowskiej koalicji.
Dokładnie wtedy, gdy Kofi Annan obejmował stanowisko „pokojowego asystenta”, w bitwie o somalijską stolicę Mogadiszu, nękaną anarchią, poniosły klęskę siły USA i sprzymierzone z nimi oddziały pokojowe ONZ. Okazało się, że nawet międzynarodowa agenda czołowych państw świata nie jest sobie w stanie poradzić z luźnymi hordami somalijskich bandytów, bosych, choć całkiem nieźle zaopatrzonych przez działające anonimowo koncerny zbrojeniowe. Przewaga technologiczna i dostatek przegrały w Somalii z ludzkimi emocjami. Ciemnoskórzy watażkowie żyli z wojny, więc rwali się do boju, podobnie jak ich wiecznie głodni podwładni. Dobrze odkarmieni Amerykanie i Europejczycy, rzuceni w wir wojny o tysiące kilometrów od własnych domów, nie mieli woli walki.
Doświadczenie Mogadiszu było, niedostrzegalnym zrazu, punktem zwrotnym w dziejach pokojowych misji ONZ. Odtąd państwa członkowskie bardzo niechętnie, ociągając się, realizowały swoje zobowiązania w kwestii dostarczania na ogarnięte kryzysem obszary kontyngentu własnych żołnierzy.
Pozorna misja
Układ pokojowy w Rwandzie, z trudem wynegocjowany w 1992 r. między rządzącymi Hutu a zrewoltowanymi Tutsi, zakładał zainstalowanie w tym kraju kontyngentu sił rozjemczych ONZ. 2,5 tysiąca Belgów w niebieskich hełmach nie było jednak w stanie zapobiec etnicznej rzezi, która wybuchła w tym kraju dwa lata później i w której zginęło prawie milion ludzi (głównie Tutsi). Gdy w kilka lat potem były dowódca tamtejszych sił ONZ, kanadyjski generał Roméo Dallaire, w książce Podać rękę diabłu, oskarżył Kofiego Annana o brak reakcji na liczne prośby o zwiększenie w Rwandzie militarnej obecności tej organizacji, sekretarz generalny tłumaczył się, że tuż po kryzysie w Somalii niewiele mógł uczynić dla szybkiego ratowania zagrożonych rzezią. Przyznał jednak że „mógł i powinien zrobić więcej”.
Zaraz potem na oczach świata dokonała się kolejna katastrofa. W lipcu 1995 r. w bośniackiej Srebrenicy serbskie bojówki Ratko Mladicia wymordowały 8 tysięcy muzułmańskich mężczyzn i chłopców oraz dokonały brutalnych gwałtów na muzułmańskich kobietach. Przyglądali się temu bezczynnie Holendrzy z niewielkiego oddziału ONZ, przysłanego tutaj dla zapewnienia bezpieczeństwa cywilom. Film z nagraniem spotkania Mladicia z holenderskim dowódcą, na którym Serb beszta jak uczniaka zastrachanego oficera sił pokojowych, obiegł cały świat.
Po Srebrenicy podał się do dymisji wysłannik ONZ do Bośni, Tadeusz Mazowiecki, twórca projektu „stref bezpieczeństwa” dla ludności cywilnej pod ochroną sił ONZ. Mazowiecki wysłał sekretarzowi generalnemu Butrosowi Ghali aż 18 raportów, w których opisywał nieskuteczność dotychczasowych rozwiązań i domagał się realnej pomocy. Po srebrenickiej rzezi napisał: „W Bośni ważą się losy międzynarodowego porządku i podstawowych zasad, na których ufundowano cywilizację. Nie jestem przekonany, że punkt zwrotny, na jaki liczyliśmy, nadejdzie, dlatego nie mogę dłużej uczestniczyć w pozornej tylko misji ochrony praw człowieka”.
Ręce pełne roboty
Adresatem tego przesłania był także Kofi Annan, wówczas zastępca Butrosa Ghali. Co czuł wtedy ten wysoki urzędnik ONZ? Tego można się tylko domyślać po tym, co zrobił niebawem. Na najbliższej sesji Organizacji w Nowym Jorku, na której Ghali był nieobecny, Kofi Annan dwoił się i troił, przekonując reprezentantów różnych krajów, by nie nakładali weta na amerykańską decyzję lotniczego ataku na serbskie pozycje w Bośni. Udało mu się to w pełni: US Air Force uderzyło na agresora wsparte mandatem ONZ. Niebawem, w listopadzie 1995 r., wszystkie zwaśnione strony wojny w byłej Jugosławii: Serbowie, Chorwaci i muzułmańscy Bośniacy zawarli pokój w amerykańskim miasteczku Dayton. Obowiązuje on do dzisiaj.
Sukces w Dayton zaprowadził Kofiego Annana na stanowisko sekretarza generalnego (pełnił je przez dwie kadencje w latach 1997–2006), a także przyniósł mu w 2001 r. Pokojową Nagrodę Nobla. Kofi Annan stał się więc drugim po Hammarskjöldzie szefem Organizacji, który takie wyróżnienie otrzymał.
Po 2006 r. Kofi Annan nadal działał głównie na niwie międzynarodowego pokoju. W tym charakterze, z mandatu Ligi Arabskiej, wybrany został w 2012 r. jako mediator między stronami wojny domowej w Syrii. Jednak po kilku tygodniach, przekonany o niemożliwości doprowadzenia do porozumienia, podał się do dymisji. Podobnie jak ongiś Mazowiecki, nie chciał uczestniczyć „w pozornej misji ochrony praw człowieka”. Ta rezygnacja, mimo że w wymiarze politycznym była klęską, stawia mu dobre świadectwo jako człowiekowi.
Zmarł 18 sierpnia w szpitalu w szwajcarskim Bernie, po krótkiej chorobie, w otoczeniu rodziny.
Mimo uzyskania prestiżowej nagrody Kofi Annan zaliczył podczas swojej kadencji więcej klęsk niż sukcesów. Ale przynajmniej robił, co mógł – w świecie, w którym po 1945 r. coraz trudniej jest o egzekucję rządów opartych na moralnych zasadach. Mimo że nie był już szefem ONZ od 12 lat, jego nazwisko znają setki milionów ludzi na całym świecie. Czego jednak nie da się powiedzieć o jego dwóch kolejnych następcach: Ban Ki-moonie i aktualnie urzędującym António Guterresie.