Wcześniej byliśmy świadkami, jak amerykański prezydent doprowadził do zerwania szczytu G7, najbardziej uprzemysłowionych państw świata, kłócąc się publicznie z ich przywódcami, by kilkadziesiąt godzin później ściskać się z północnokoreańskim przywódcą Kim Dzong Unem i zapewniać, że to „świetny facet”. Nastąpiło to z kolei jakiś czas po tym, jak Trump obwieścił, że zrywa porozumienie atomowe z Iranem i ponownie nakłada na ten kraj sankcje.
Z pewnością wypowiedź o Krymie to jakaś gra amerykańskiego prezydenta przed spotkaniem z Władimirem Putinem w Helsinkach. Kłopot w tym, że uznanie aneksji Krymu przez USA byłoby niezwykle niebezpiecznym precedensem. Oznaczałoby bowiem zgodę na przesuwanie za pomocą siły granic krajów, a także na bezkarne łamanie prawa międzynarodowego.
Oczywiście obecne sankcje nałożone na Rosję w wyniku aneksji Krymu nie okażą się skuteczne w tym sensie, że nie zmuszą Putina do oddania półwyspu Ukrainie. Nie doprowadzą też do tego, że Krym stanie się bardziej ukraiński, bo i tak przed jego zajęciem, mieszkało tam znacznie więcej Rosjan niż Ukraińców. Ale są one symbolem, znakiem sprzeciwu, wobec tego, co zrobił Putin.
Można powiedzieć, że Donald Trump wypowiadając wojnę celną Europie czy spierając się z Chinami, po prostu prowadzi politykę zgodną z interesami Stanów Zjednoczonych. Ale to nie do końca prawda. To jasne, że prezydent USA powinien dbać o interesy swego kraju, ale Trump robi coś więcej: on krok po kroku wysadza w powietrze fundamenty porządku międzynarodowego, który się utworzył po zakończeniu zimnej wojny. Zamiast wielostronnych paktów i sojuszy, Trump stawia na dwustronne porozumienia, w których to on decyduje, kto jest „świetnym facetem”, a z kim zaczyna wojować. Tu nie idzie już nawet o to, by ocalić elementarną jedność zachodniego świata, która była ufundowana na silnych relacjach transatlantyckich, ale o to, by nie okazało się, że po zakończeniu prezydentury Trumpa świat będzie znacznie bardziej niebezpieczny niż dotąd. W dłuższej perspektywie USA mogą na tym stracić.
Dla Polski byłaby to bardzo zła wiadomość. Wysłanie przez USA sygnału Władimirowi Putinowi, że może w tej części świata, którą uważa za swoją strefę wpływów, robić, co mu się tylko podoba, nie bacząc na prawo międzynarodowe czy inne zasady, mogłoby prowadzić do zupełnej destabilizacji naszego regionu.
Nie wiemy dziś, jakie plany naprawdę ma amerykański prezydent. Na ile jego zachowania to jakaś skomplikowana gra, która prowadzić ma do powstania jakiegoś nowego globalnego ładu, a na ile to tylko jego kaprysy. Ale im mniej stabilny staje się świat, tym mocniej powinniśmy być zakorzenieni w Unii Europejskiej i NATO, a nie dokładać cegiełek do ich destabilizacji. Bo lepszy niedoskonały obecny sojusz świata zachodniego niż samotność w niebezpiecznym świecie.