Logo Przewdonik Katolicki

Co się stało z naszą solidarnością?

Michał Szułdrzyński
FOT. MAGDALENA BARTKIEWICZ . Michał Szułdrzyński zastępca redaktora naczelnego „Rzeczypospolitej”.

Im dłużej trwa obecny konflikt polityczny w Polsce i im staje się głębszy, tym poważniejsze stają się pytania o przyszłość naszej wspólnoty politycznej.

Polskie państwo nie jest przecież celem samym w sobie: jest pewną instytucją, która powinna służyć wspólnocie politycznej i jego mieszkańcom. Sęk w tym, że wspólnota ta jest coraz słabsza. Dominuje bowiem strategia: zwycięzca bierze wszystko. Partia, która wygrywa wybory, przejmuje nie tylko Sejm, Senat i rząd, ale również wszystkie instytucje kultury i media publiczne, traktując pokonanych bez chrześcijańskiego miłosierdzia: tak jak narody pogańskie traktowały pokonanych – wyżynając ich. I tak Platforma Obywatelska po 2007 r. niszczyła PiS-owców, dzieła zaś dokonała po katastrofie smoleńskiej, obejmując w 2010 r. wszystkie stanowiska, które zwolniły się po śmierci delegacji do Katynia. To samo zrobił PiS po 2015 r., mówiąc wprost, że musi oderwać poprzednią ekipę od koryta, przejmując telewizję publiczną i czyszcząc wszelkie możliwe instytucje z wszystkich, którzy kiedykolwiek mieli coś wspólnego z koalicją PO–PSL.
Ktoś powie, że to po prostu mechanizm demokratyczny i normalne zjawisko, a podziały są dla polityki czymś oczywistym. Obywatele mają przecież różne poglądy i powinny być one realizowane, jeśli zwycięża konkretna opcja polityczna. Pytanie jednak, czy obecny stan nie przypomina bardziej sytuacji krajów, w którym żyją dwa narody, traktujące siebie jak śmiertelnych wrogów, których po zwycięstwie trzeba politycznie unicestwić. Gdzie pozostaje miejsce na wspólnotę polityczną? Czy PiS rzeczywiście wierzy, że przekona osoby o liberalnym nastawieniu do tego, że tylko rządy Jarosława Kaczyńskiego są najlepszym, co mogło nas spotkać? Czy przeciwnicy PiS naprawę są zdania, że po tym, jak kiedyś pokonają prawicę, przekonają wcześniejszych zwolenników Kaczyńskiego do swoich racji? A może obie strony liczą na to, że „wykończą” swoich przeciwników?
Wydaje się, że ten spór wyszedł już dalece poza ramy zwykłego demokratycznego procesu. Wyklucza bowiem niemal zupełnie polityczną emanację chrześcijańskiego miłosierdzia, jaką jest zwykła społeczna solidarność ponad politycznymi podziałami. Tam, gdzie są tylko zwycięzcy i przegrani, tam nie ma miejsca na solidarność. Widać to było bardzo dobrze przy okazji zakończonego niedawno sporu protestu osób niepełnosprawnych. Ponieważ opiekunowie osób niepełnosprawnych protestowali przeciwko rządowi, a w dodatku poparła ich opozycja, cały protest przebiegł według dobrze znanego politycznego schematu – sprzyjające rządzącym media mówią o próbie puczu, zaś media sympatyzujące z opozycją wykorzystują okupację sejmowych korytarzy do tego, by uderzyć w rządzących. Dobro wspólne nie ma już żadnego znaczenia. Liczy się wyłącznie logika sporu. W takiej sytuacji nie ma już miejsca na społeczną wrażliwość, na dbanie o wspólnotę polityczną, na społeczną solidarność. Solidarność tak, ale pod warunkiem że przyniesie ona nam polityczne korzyści. W innym przypadku można słabym okazać brutalność, jak robił to z gracją kaprala Marszałek Sejmu. Co się stało z naszą solidarnością?

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki