Było do przewidzenia, że rządowa TVP będzie go relacjonować w sposób kuriozalny. Kiedy marsz trwał, kanał TVP Info nie wspominał o marszu wcale. Oni – jednak największe polityczne zgromadzenie tego dnia – szli, a w rządowej telewizji powtarzano banalne wystąpienie premiera Mateusza Morawieckiego. Wieczorem „Wiadomości” przedstawiły marsz jako groteskę. Ale przecież najpierw się coś rzetelnie opisuje, potem ewentualnie ocenia. W polskich plemiennych mediach ta zasada nie obowiązuje.
Ale na drugą nogą: słuchałem wystąpień organizatorów marszu. Zza wielkich emocji skierowanych przeciw obecnie rządzącym nie wyzierała żadna oferta. Pozdrawiano matki niepełnosprawnych zamknięte w Sejmie. Też im współczuję. Ale co te same matki dostały w 2014 r. od rządu PO–PSL? Gdyby to było satysfakcjonujące, nie byłoby powodów do obecnego protestu. Ale ta prawda niknie w okrzykach i egzaltacji. Trzeba walczyć z czarnym ludem, czyli rządem – można więc wykrzyczeć wszystko.
Pojawili się też celebryci i aktorzy. Do tej pory miałem wrażenie, że dyrektor Teatru Polskiego Andrzej Seweryn zdawał się szukać swego miejsca gdzieś pośrodku podziałów. Zwłaszcza gdy szukał w resorcie kultury pieniędzy dla swojego teatru. Teraz z jego ust padały okrzyki. Najbardziej zdziwił mnie ten, że trzeba szukać miłości, a nie nienawiści „do byle kogo”. To ma być przejaw miłości? Zapewne własnej. Ten ton celebryckiej pychy przypominający wywody Andrzeja Wajdy z 2010 r. oczywiście podobał się platformersko-kodowskim manifestantom, ale gdy patrzeć na szanse opozycji w społeczeństwie, jest drogą donikąd. Nie zdziwiły mnie wywody Daniela Olbrychskiego. Jego teza, że Jarosław Kaczyński jest gorszy od Władysława Gomułki i Edwarda Gierka (dlaczego nie Wojciecha Jaruzelskiego?) banalizuje czas PRL, sprowadzając walkę z systemem prawdziwej dyktatury do partyjnej rozgrywki. Już to słyszeliśmy setki razy.
Zmartwiło mnie co innego. Za plecami rozemocjonowanych aktorów zobaczyłem polityka Kazimierza Michała Ujazdowskiego. Podszedł on w tej chwili do rozgrywki o prezydenturę Wrocławia, więc stał się nagle jedną z twarzy PO. Nie przeszkadzają mu dyrdymały aktorów, choć jeszcze całkiem niedawno to on wspierał „polityka gorszego od Gomułki i Gierka, nowego pierwszego sekretarza”. Teraz klaskał. Rozumiem jego rozstanie z PiS i nie osądzam źle tej decyzji – w imię obrony własnych poglądów miał prawo. Ale konserwatysta Ujazdowski poszedł do Platformy w chwili, kiedy ta partia ukarała kilku swoich posłów za głosowanie przeciw aborcji na życzenie. Z jednej strony Ujazdowski jest czołgany przez część środowisk opozycyjnych jako katolicki fundamentalista. Z drugiej przyjmuje deklaracje Grzegorza Schetyny o szerokiej ofercie także dla konserwatystów, choć jeśli tak, to przecież jest się tam za cenę wspierania ludzi i poglądów walczących z tradycyjnym katolicyzmem. Jeśli mam pretensję do mediów prawicowych, nie oznacza to, że przechodzę do „Gazety Wyborczej” czy „Newsweeka”. O ile poważnie traktuję własne poglądy.
Najwyraźniej polityków ta zasada nie obowiązuje. A w polityce plemiennych podziałów można z dnia na dzień zaprzeczyć swoim dokonaniom i przekonaniom. Zarazem zanika kategoria ludzi, którzy mogliby powiedzieć, że nie odpowiada mi sam styl plemiennych podziałów. Trzeba należeć i maszerować. Jutro Olbrychski obwieści, że PiS-owcy porywają dzieci na mace, a Ujazdowski dyskretnie zaklaszcze. Jeden z najzdolniejszych, najmądrzejszych polityków prawicy rozmienia się na drobne. Wraz z całym naszym krajem.