Logo Przewdonik Katolicki

Jesteśmy na krawędzi

Monika Białkowska
fot. Dawid Stube

Z dr hab. Elizą Grzelak o tym, dlaczego tak trudno nam się porozumieć, rozmawia MONIKA BIAŁKOWSKA

Takie negocjacje mogą mieć burzliwy przebieg…

– Kiedy już jest bardzo źle, dochodzi do kłótni. I kłótnia też jest potrzebna, musimy jednak pamiętać o kilku zasadach. My kochamy kłócić się o wszystko, dlatego najpierw należy zdefiniować, co jest jej przedmiotem. Nie należy też do sporu włączać osób trzecich, tych, którzy aktualnie w nim nie uczestniczą. Podstawą jest wzajemne słuchanie i niewykorzystywanie treści powierzonych w zaufaniu. Kłótnia nie polega na sprawianiu innym bólu, ale na wskazaniu, co nas boli. Dobra kłótnia jest ważna, bo stanowi swoisty wentyl bezpieczeństwa, pozwala rozładować emocje i zdefiniować oczekiwania. Powyższe reguły obowiązują także w komunikacji politycznej, bardzo ważne jest, żeby opozycja miała możliwość wypowiedzenia się w Sejmie, inaczej będzie rosła frustracja, która w końcu znajdzie gwałtowne ujście.

Mówi Pani o wzajemnym słuchaniu, ale mam wrażenie, że to też przychodzi nam coraz trudniej.

– Polacy najczęściej uruchamiają słuchanie bierne: ktoś mówi, a my w tym czasie zastanawiamy się już, jak mu odpowiemy. Można słuchać dialogowo, to znaczy krytycznie, segregując informacje, szukając rozwiązań i argumentów. Niektórzy wolą słuchanie empatyczne, ale uważam, że takie słuchanie jest ponad nasze możliwości. Nie znamy pełni doświadczeń innego człowieka, nie możemy na świat patrzeć jego oczyma. Zdrowy lekarz nie zrozumie i nie będzie słuchał empatycznie chorego pacjenta. Może tylko słuchać aktywnie, naprawdę słyszeć to, co pacjent do niego mówi, i wyciągać z tego wnioski.

Mistrzem dialogu był Jan Paweł II, który zwracał uwagę na efektywne słuchanie.

– On też w dyskusji uruchamiał relatywizm, nadał nowy wymiar dialogowi ekumenicznemu, uznał, że treści nie można oceniać w oderwaniu od ich kontekstu. Jak mamy się porozumieć na granicy religii, pokoleń czy płci, jeśli nie przyjmiemy, że mamy różne perspektywy i różne doświadczenia? Jeśli założymy z góry, że każdy ma widzieć świat identycznie, jak ja, to nigdy się nie porozumiemy! Kiedy z kimś rozmawiam, muszę mieć na uwadze, że ten człowiek ma mniej lat, że ma inną płeć, że pochodzi z innego kraju, więc ma prawo do własnej perspektywy. Nie muszę się z nim zgadzać, ale muszę wziąć pod uwagę jego inność i ją w pewnych granicach zaakceptować. Jednak żeby dostrzec czyjąś perspektywę, trzeba pozwolić mu mówić i jednocześnie go słuchać.

Coraz częściej powraca dziś teza o zerwanym dialogu społecznym: jako społeczeństwo podzieliliśmy się już tak bardzo, że porozumienie jest wręcz niemożliwe.

– O dialogu społecznym najczęściej mówi się w kontekście politycznym. Ale tak naprawdę mamy zerwany dialog na różnych poziomach. Chorzy skarżą się, że nie słuchają ich lekarze. Uczniowie, że nie słuchają ich nauczyciele. Coraz bardziej marginalizowane jest w Polsce starsze pokolenie. Wprowadzono program „500 plus”, ale nikt nie mówi, jakie to będzie miało konsekwencje dla kobiet, które otrzymując te pieniądze, rezygnują z pracy. Czy ktoś poinformował je, że do końca życia mogą pozostać na utrzymaniu męża? Że mogą nie wypracować emerytury? Że nawet, jeśli po latach będą chciały wrócić, mogą nie odnaleźć się na rynku pracy? Za kilka lat będziemy z tym mieli ogromny problem, o którym nikt dzisiaj nie mówi. Tymczasem dialog polega na tym, żeby każdemu dać prawo wypowiedzi, prawo bycia wysłuchanym oraz prawo do pełnej informacji.

To brzmi jak zadanie dla dziennikarzy.

– Ale oni także mają swoje na sumieniu. Sadzają naprzeciw siebie dwie kontrowersyjne postaci, zadają jedno pytanie i czekają, aż tamci skoczą sobie do oczu. Słuchałam dziś rano wywiadu. Dziennikarza w ogóle nie interesowały informacje, on judził! „Mówią o panu to, mówią o panu tamto”. Dziennikarz robił wszystko, żeby politykowi puściły nerwy. Operujemy emocjami jako narzędziem oddziaływania społecznego, nikt już nie troszczy się o rzetelną informację. Media wyprofilowały sobie własną perspektywę i zgodnie z nią pokazują świat. Odbiorca jako źródło wiedzy o świecie wybiera jeden nośnik informacji, zgodny z jego przekonaniami i tylko jego przekazy akceptuje. Portale społecznościowe działają podobnie: nie podobają mi się czyjeś poglądy, więc usuwam go ze znajomych. W ten sposób mam wokół siebie tylko tych ludzi, którzy myślą tak jak ja. Tracimy poczucie rzeczywistości.

Poważnym problemem jest determinizm technologiczny, którego konsekwencją jest bezkrytyczny odbiór gotowych komentarzy. Komunikacja elektroniczna dostarcza wiele informacji, brak nam czasu na ich weryfikację, dlatego bezkrytycznie przyjmujemy oceny innych, szczególnie gdy są zgodne z naszym przekonaniem. Jest to niebezpieczne. Jeśli pojawi się silna osobowość, wszyscy za nią pójdą, nie podając w wątpliwość jej tez. Historia dowiodła, że to może się źle skończyć.

Ale czy w ten sposób zupełnie nie rozejdą nam się drogi? Przecież za chwilę zaczniemy wręcz mówić innymi językami!

– Już mówimy innymi językami, różnie rozumiemy takie pojęcia, jak: patriotyzm, nacjonalizm, tolerancja i wiele innych. Ich użycia definiują naszą przynależność wspólnotową. Rozrasta się też strefa tabu językowego. Chcąc chronić przyjaźń, relacje rodzinne, nie poruszamy pewnych tematów. A przecież tak nie można, bo to osłabia relacje. Przyjaźń, miłość budowane są na zaufaniu, na wiedzy o sobie, przy jednoczesnej zgodzie na to, że się różnimy. Mamy się przyjaźnić tylko z tymi, którzy myślą, mówią, czują tak jak my?

Determinizm technologiczny sprawił także, że staliśmy się anonimowi i pozwalamy sobie na więcej. Zachowania, które jeszcze niedawno były typowe dla przestrzeni wirtualnej, przenosimy do świata realnego. Zaczynamy zachowywać się tak, jakbyśmy ciągle byli na Facebooku, gdzie często nie obowiązują żadne reguły. Zanika tradycyjna etykieta, a polityczność jest deprecjonowana.

Co jest na końcu tej drogi?

– Tego nie wie nikt. Emocje narastają. Jeśli coś nas nie zatrzyma, to dojdzie do zamieszek na ulicach. Podstawową zasadą komunikacji jest jej dwukierunkowość. Jeśli nie stosuje się strategii zwrotności, nie daje się innym prawa do wypowiedzi, to oni znajdą inną formę przekazu, a ta nie zawsze będzie parlamentarna. Sfrustrowane społeczeństwo, pozbawione możliwości współdecydowania, protestowania, wyrażenia swoich poglądów, może zareagować bardzo agresywnie. Dziś wiele osób milczy, uważając, że lepiej nie zabierać głosu, nie konfliktować, nie opowiadać się po jednej stronie. Wybrały wewnętrzną emigrację. Coraz częściej jednak ci ludzie uświadamiają sobie, że ich milczenie nie jest pozbawione znaczenia i kiedyś zechcą przemówić. Rozsądne, merytoryczne, wypowiedzi autorytetów, pracowników naukowych, także hierarchów kościelnych mają dziś ogromne znaczenie, także na nich spoczywa odpowiedzialność za parlamentarność dialogu społecznego.

„Parlamentarna forma”? Coś takiego jeszcze istnieje?

– Pierwszym, który złamał standardy debaty parlamentarnej był Andrzej Lepper. Pamiętam ten dzień, kiedy wyszedł na mównicę i oświadczył, że oto właśnie skończył się wersal – po czym zaczął po nazwisku wymieniać, tych, którzy według niego kradli. Nie mając żadnych dowodów, nazywał ludzi złodziejami. Uświadomiłam sobie wtedy, że właśnie przekroczyliśmy pewną granicę. Dziś przymiotnik „parlamentarny” w żaden sposób nie oddaje już tego, co znaczył kiedyś. Epitety padające z mównicy sejmowej, zwroty adresatywne, zachowania językowe, dotychczas niezgodne z konwencją, są przez polityków oswajane.

Może wentylem bezpieczeństwa, tak jak dawniej, będzie dla nas poczucie humoru?

– Ale poczucie humoru też nie jest jedno! Bawimy się memami o San Escobar, uruchamiamy jednak także sarkazm. Przez 10 lat zajmowałam się ironią, analizując różne wypowiedzi medialne. Ironia występowała tylko w tych, które można było uznać za centralne. Przy skrajnych poglądach nie ma miejsca na dystans, poczucie humoru, ironię. Nie znalazłam ich w „Naszym Dzienniku” ani w „Nie”. To oznacza, że jeśli nasze postawy będą się tak radykalizować, to i nam zabraknie poczucia humoru. Kiedyś byliśmy najweselszym barakiem w obozie. Nadal mamy potrzebę dystansowania się poprzez śmiech, ale coraz częściej jest to śmiech przez łzy. To, co miało nas śmieszyć, nagle staje się przerażająco smutne: bo nie jest już parodią, lecz faktem. Bądźmy jednak uczciwi: skrajne nie są dziś wyłącznie postawy proprawicowe, w tej chwili na Facebooku radykalizują się również wypowiedzi lewicy i centrum.

Można jakoś przerwać to szaleństwo?

– Czasem obserwuję w Berlinie młodych ludzi, którzy idą do pracy, potem wracają do domu i się relaksują. Nie muszą mieć luksusowego samochodu czy dużego mieszkania, cieszą się drobiazgami. W ostatnie jesienne dni wychodzą na ulice, siadają na krawężnikach i wystawiają twarz do słońca. Jedzą śniadania w barkach w towarzystwie swoich psów. Żyją wolniej. Czy często widzimy takie sceny w Polsce? My wciąż nastawieni jesteśmy na cel, musimy osiągnąć sukces. Nie możemy popełnić błędów, bo błędy dyskwalifikują. Dialogowi, o który pani pyta, powinna towarzyszyć świadomość, że wolno nam popełniać błędy, że one nas nie dyskredytują! Przyznanie sobie prawa do błędów ułatwia akceptację faktu, że i inni mają do nich prawo, tak rodzi się tolerancja dla odmiennych postaw, przekonanie, że inny nie oznacza wróg.

Naprawdę znajdujemy się dziś nad przepaścią, tylko krok dzieli nas od zamiany agresji werbalnej w fizyczną. Mam wrażenie, że to już ostatnia chwila, by ostro, zdecydowanie, ale nie obrażając nikogo, przemówić w obronie dialogu społecznego opartego na prawie. Warto uświadomić sobie, że to nie mityczni „oni”, lecz my jesteśmy odpowiedzialni za relacje między nami. Może więc najwyższy czas zacząć rozmawiać ze sobą. 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki