Na tereny spokojnych polskich wsi, w których o wojnach słyszano raczej w opowieściach docierają carscy żołnierze, goniąc za żołnierzami austriackimi, plądrują wsie, dokonują rozbojów, a także gwałtów. Wojenna pożoga wdziera się także w życie mieszkańców Wał-Rudy, w której mieszka Karolina (grana przez debiutującą na ekranie Agnieszkę Hejdę). W swojej wsi, pod gruszą rosnącą za jej domem, naucza wiejskie dzieci katechizmu, angażuje się w życie pobliskiej parafii, zdecydowanie wyróżnia się pobożnością. Nie boi się też przyjść z pomocą dziewczynie pohańbionej przez gwałt, Teresie (w której postać również wciela się debiutantka, Magdalena Michalik). Jest to zresztą wątek autentyczny, bo z rąk żołnierzy nie uszła sąsiadka Karoliny – Maria. Wydobycie przez scenarzystę tego mało znanego wątku z historii błogosławionej jest pewną metaforą pokazującą los polskich kobiet w tamtych czasach i reakcje ludzi na trudną sytuację. W poruszający sposób pokazane jest również cierpienie Jana Kózki (Dariusz Kowalski), który nie może pogodzić się z tym, że nie udało mu się obronić swojej córki przed śmiercią.
Mamy więc do czynienia z filmem hagiograficznym, gdzie bardzo istotne jest pokazanie cech, które doprowadziły główną bohaterkę do świętości. Stąd tak wiele przeciwieństw, jasnych określeń ludzi dobrych, jak ks. Władysław Mendrala (Witold Bieliński) i złych, choć niepozbawionych refleksji, jak stary kozak, żołnierz carski (Paweł Tchórzelski). Dzięki muzyce Krzysztofa A. Janczaka film staje się swojego rodzaju medytacją nad życiem młodocianej świętej. I nie jest to nic ponad to. Mimo że w filmie wielokrotnie pojawia się wprost zapewnienie, że każde cierpienie ma jakiś sens to nie otrzymujemy odpowiedzi, dlaczego tak jest. Z ust bohaterów pada wiele moralizujących zdań, jakby za wszelką cenę chciano wzmocnić rys dydaktyczny filmu. Przez to fabuła rwie się w wielu miejscach i choć była okazja, by wyeksploatować kilka ciekawych wątków, to nie udało się ich spleść w całość. Nie do końca wiadomo więc, kogo miałby ten film poruszyć: tych, którzy już znają historię błogosławionej? Oni są już raczej do niej przekonani. Osoby niewierzące, obojętne? Oni nie odnajdą w tej postaci kogoś, kto mógłby im być bliski, bo filmie Karolina pokazana jest jako wręcz idealna, bez żadnej skazy, niezmagająca się z rozterkami. Udało się więc nagrać półtoragodzinny hołd dla błogosławionej, ale osobom postronnym nie będzie do końca wiadomo, za co ten hołd jej się należy.
Hollywood z Torunia?
Obraz powstał dzięki staraniom studentów i absolwentów Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu. Sami twórcy twierdzą, że średnia wieku ekipy filmowej wynosi tylko trochę ponad 20 lat. Nie obyło się bez trudności, awarii w trakcie nagrywania muzyki, nieprzewidzianych zdarzeń. Film zrealizowano niskim budżetem i szybko, co niestety widać w niektórych jego elementach. 550 tys. złotych, suma niezwykle mała jak na kinowe warunki, to kwota, na którą złożyły się pieniądze pozyskane przez studentów i datki z 1 proc. podatku na Fundację „Nasza Przyszłość”. Dzięki temu, a przede wszystkim przez zapał młodych twórców udało się przygotować profesjonalną oprawę premiery, postarano się by film trafił do normalnej dystrybucji. Nieśmiało mówi się o powstaniu przy TV Trwam wytwórni filmowej, ponoć są już pomysły na kolejne scenariusze.
Dobre chęci jednak nie wystarczą, by stworzyć katolickie Hollywood. Żeby mieć naprawdę coś do powiedzenia w kulturze i sztuce, potrzebny jest profesjonalizm i kreatywność. Zerwany kłos to może coś więcej niż produkcja amatorska, ale po premierze 17 lutego wielkich dyskusji raczej nie wywoła. A przecież nie da się inaczej szerzyć wyznawanych przez nas wartości, niż wchodząc w dialog ze współczesnym światem.