Logo Przewdonik Katolicki

Niemodne posłuszeństwo

Bogna Białecka
FOT. PANINASTOCK/FOTOLIA

Posłuszeństwo jest dziś passé, bo zabija kreatywność i niszczy wolność. Czy rzeczywiście?

Niedawno kolega podesłał mi Zwięzły kodeks moralny dla dzieci i młodzieży z 1928 r. Część kodeksu dotycząca relacji z rodzicami zaczyna się od: „Postanawiam kochać, poważać i słuchać rodziców, a sercu ich ufać”. A zatem niecałe sto lat temu kwestia posłuszeństwa rodzicom była sprawą priorytetową. Dziś, gdy mówimy o posłuszeństwie, termin ten budzi niepokój, a nawet kontrowersje. Dlatego warto zastanowić się nad tym, co współcześnie rozumiemy pod tym pojęciem, czy nie wypaczyliśmy przypadkiem jego sensu.
 
Wychowanie do bezwzględnej wolności
W 2012 r. ukazała się książeczka A Rule is to Break: A Child's Guide to Anarchy, czyli „Zasady są po to, żeby je łamać, przewodnik po anarchii dla dzieci”. Reklamowana jako książka dla odważnych rodziców, którzy tak kochają swoje dzieci i tak pragną ich wolności, że decydują się dać im prawo do totalnego nieposłuszeństwa wobec jakichkolwiek zasad.
Jej bohaterem jest dziecko przebrane w kostium ni to czerwonego liska, ni to diabełka z lisim ogonem, stawiające za wszelką cenę na swoim. Tupie, wrzeszczy „nie!”, objada się tortem, hałasuje i tańczy przez całą noc, odmawia mycia się, z triumfem prowadzi przyjaciół złą drogą itp. 
Autorzy i promotorzy książki przekonują rodziców, że dzięki takim postawom nauczą dziecko wolności myślenia, umiejętności prowadzenia dyskusji i – uwaga – szacunku dla innych. Podstawą jest zachęcanie dziecka, by podważało słowa i polecenia rodziców i negowało każdy możliwy autorytet.
Absurd? Owszem. Jednak w mojej ocenie dobrze ilustruje kierunek rozwoju współczesnych tendencji wychowawczych. Proszę powiedzieć jakiejkolwiek postępowej mamie: „Moje dzieci są posłuszne” i zobaczyć, jakie wzburzenie to proste zdanie wywoła. Współcześnie powszechne staje się postrzeganie nieposłuszeństwa jako niezbędnego elementu wolności. Ale czy słusznie?
 
Czy dorosły musi być posłuszny?
W przypadku osoby dorosłej częstym skojarzeniem jest „ślepe posłuszeństwo”, np. hitlerowców wobec rozkazów przełożonych. Oczywiście nie tędy droga. Jednak dobre, zdrowe posłuszeństwo jest nam niezbędne do przetrwania.
Codziennie podporządkowujemy swoją wolność wielu nakazom i zakazom. Posłusznie zatrzymujemy się na czerwonym świetle, respektujemy znaki drogowe. Gdy zachorujemy, posłusznie idziemy do lekarza i zażywamy lekarstwa, które nam przepisze. Żywimy się, poddając autorytetom dietetyków. Wykonujemy polecenia przełożonych. Nawet osoba, która ma własną firmę i nie musi wykonywać poleceń szefa, jest posłuszna prawom rynku, podporządkowuje się oczekiwaniom klientów, płaci podatki itp. Respektujemy zasady życia społecznego, słuchamy autorytetów.
 
Co więcej, jesteśmy do tego tak przyzwyczajeni, że nawet nie zwracamy na to szczególnej uwagi. Dlatego by wychować dziecko, musimy nauczyć je mądrego posłuszeństwa. Mądrość ta wyraża się w umiejętności rozpoznania komu, kiedy i w jakim zakresie powinniśmy być posłuszni. A to już bywa trudne.
 
Mądre posłuszeństwo
W psychologii znane jest zjawisko zwane kapitanozą. Występuje wówczas, gdy ślepo ufając autorytetowi, wierzymy mu, nawet gdy w oczywisty sposób się myli. Nazwa wzięła się z analizy katastrof, w których załoga podporządkowała się błędnym poleceniom kapitana. Jednym ze sposobów radzenia sobie z tym problemem jest wyznaczanie osoby, której zadaniem jest czujne zadawanie pytania – czy aby na pewno autorytet się nie myli. To pierwszy sygnał, że posłuszeństwo autorytetowi powinno wiązać się z odrobiną krytycznego myślenia. A zatem unikajmy „ślepego posłuszeństwa”. Jeśli coś z tego, co mówi autorytet, budzi niepokój albo jest sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem, sprawdźmy inne źródła.
Ważna jest też umiejętność odróżniania autorytetu prawdziwego od fałszywego. Dlatego uczmy dzieci, by zawsze zastanawiały się, czy osoba, której słuchają, jest prawdziwym autorytetem w dziedzinie, w której się wypowiada, i jakie motywy nią kierują. Jeśli ufamy lekarzowi, do którego zwracamy się o pomoc, to dlatego, że ma odpowiednie kompetencje i motywację dobrego wykonania swojej pracy polegającej na leczeniu. Jeśli jednak zaproponuje nam rewelacyjną metodę błyskawicznej nauki angielskiego, choć jego rada może być wartościowa, warto do niej podejść z pewnym sceptycyzmem – bo jej autor jest lekarzem, a nie anglistą.
Dochodzimy tu do roli własnej – jako rodzica. Jaka jest moja motywacja, gdy oczekuję od dziecka posłuszeństwa? Może się zdarzyć, że wymagamy czegoś, bo chcemy w ten sposób spełnić swoje ambicje albo wyleczyć własne kompleksy. Chcę, by dziecko poszło na medycynę, mimo że nienawidzi biologii i mdleje na widok krwi, bo chcę, żeby dużo zarabiało, miało wysoką pozycję społeczną… To zła motywacja. Zawsze powinna nią być chęć wychowania dziecka na odpowiedzialnego, dobrze radzącego sobie w życiu i szczęśliwego człowieka.
Drugie pytanie, które należy sobie zadać, to: jakie mam kompetencje? To może być po prostu doświadczenie życiowe, np. wiem, że umiejętność zachowania ładu w otoczeniu jest jedną z przydatnych umiejętności życiowych, więc wymagam od dziecka, by sprzątało po sobie. Na kompetencje osoby dorosłej składa się też wiedza, którą nabyliśmy od autorytetów. Na przykład: pedagog na podstawie badań naukowych przestrzega, że zbyt dużo czasu spędzanego przed ekranem jest szkodliwe dla zdrowia i może prowadzić do uzależnienia, dlatego ograniczamy dziecku czas dostępu do komputera.
 
Jak to osiągnąć w praktyce?
Przede wszystkim nie bójmy się mówić dzieciom i nastolatkom „nie” oraz wydawać polecenia. Mówimy to prosto, konkretnie, spokojnym tonem. Na przykład: „Zanim pójdziesz się pobawić, sprzątnij swój pokój” czy: „Nie pójdziesz na imprezę do akademika”.
Jeśli dziecko się buntuje lub dopytuje dlaczego – bardzo dobrze! Ma prawo wiedzieć, skąd bierze się zakaz, nakaz. Dlatego jeśli mamy czas, warto wytłumaczyć motywy. Jeśli czasu nie ma, a dziecko domaga się wyjaśnień, wyznaczamy czas na rozmowę i trzymamy się ustaleń. 
W sytuacji gdy dziecko jest nieposłuszne, potrzebne będzie zachowanie spokoju, można wykorzystać tzw. zdartą płytę, czyli powtórzyć polecenie lub zakaz (dodając ewentualnie krótkie zapewnienia o słuchaniu, trosce i miłości, jak np. „rozumiem twoje argumenty i odpowiedź nadal brzmi nie”) tyle razy, by latorośl zrozumiała, że nie damy się wciągnąć w dyskusję. Zdania wytrychy, które mogą pomóc, to: „Kocham cię i dlatego na to nie pozwalam” oraz „Kocham cię, dlatego wymagam”.
Jeżeli dziecko czy nastolatek tak się nakręca, że wpada w silne emocje, potrzebny będzie czas na ochłonięcie, w miejscu pozbawionym widzów. Nie ma sensu kontynuować rozmowy z kimś, kto płacze czy krzyczy, a obecność gapiów tylko pogarsza sytuację. 
Co może pomóc nam jako dorosłym w zachowaniu spokoju w tej sytuacji? Z jednej strony akty strzeliste, z drugiej przypomnienie sobie: „Kocham moje dziecko i stawiam wymagania dla jego dobra”. Pamiętajmy, że ważniejsza jest miłość do dziecka i jego dobro niż to czy w danym momencie czuje się komfortowo. 
 
Coraz większa wolność
Ważne jest, by pozostawiać dziecku wolność w bezpiecznym dla niego zakresie oraz by zdawać sobie sprawę, że ów obszar wolności będzie się poszerzał. Przedszkolakowi pozwolimy wybrać ubrania z kilku wcześniej wyselekcjonowanych, by pasowały do pogody i siebie nawzajem. Nastolatkowi zaingerujemy w dobór ubrania, tylko jeśli włoży coś kompletnie nieodpowiedniego do pogody albo obowiązujących norm społecznych. Pamiętajmy, że to poszerzanie obszarów wolności wiąże się z coraz większą odpowiedzialnością dorastającego dziecka. Wymaganie posłuszeństwa staje się powoli niepotrzebne, bo podporządkowuje się ono konkretnym wymogom z własnej woli dzięki mądrości życiowej, której też zaczyna nabywać. Pamiętajmy jednak, że to proces, a od naszego rozeznania zależy, jaki zakres wolności dziecku ofiarowywać. 
 
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki