W każdej decyzji życiowej polegamy na zaufaniu jakiemuś autorytetowi. W momencie gdy uczymy dziecko tzw. niezależności – czyli by kwestionowało wszystkie autorytety i opierało się wyłącznie na własnych ocenach – wystawiamy je tylko na łatwy cel inteligentnych manipulatorów.
„Kochanie, kiedy dorośniesz, chcę byś była asertywna, niezależna i miała silną osobowość, lecz gdy jesteś dzieckiem, chcę, żebyś była pasywna, podatna na wpływy i posłuszna”. To treść obrazka robiącego furorę na wielu forach internetowych. Jest on powielany zwłaszcza przez strony poświęcone nowoczesnym metodom wychowawczym. Dyskusje toczą się pod szlachetnym hasłem – szacunku wobec dziecka, wychowania bez przemocy i poniżania itp.
Właściwie to nawet się zgadzam: jeśli chciałabym wychować dziecko, które zawsze będzie stawiało swoje potrzeby na pierwszym miejscu (przed dobrem innych osób) i potrafiło to przeforsować – powinnam wzmacniać w dziecku te cechy od małego. Ale czy są to też wasze cele wychowawcze?
Jaki cel wychowania?
Jedną z podstawowych rzeczy, którą warto zrobić, jest postawienie sobie pytania o podstawowy cel wychowania swojego dziecka (dzieci)? Co chcę osiągnąć? Proponuję chwilę na zastanowienie, zanim, drogi Czytelniku, przejdziesz do dalszej lektury. Najlepiej zapisz to sobie, bo może się okazać, że dalsza część artykułu odbiega od Twoich celów, więc będzie dla Ciebie nieprzydatna. Osobiście stawiamy sobie z mężem trzy cele: na poziomie fizycznym, psychicznym i duchowym. Na poziomie fizycznym naszym celem jest takie wychowanie dzieci, by jako osoby dorosłe wiodły zdrowy tryb życia. Obejmuje to umiejętność kontroli impulsów, np. powstrzymywania się przed obżarstwem, kontrolę nad impulsami seksualnymi (tak, by potrafiło m.in. unikać pokus przedwczesnego, pozamałżeńskiego seksu), wykształcenie prozdrowotnych nawyków (mycie się, zdrowa dieta, nawyk ćwiczeń fizycznych). Na poziomie psychicznym chcielibyśmy wychować ludzi szczęśliwych i mających dobrze rozwinięte umiejętności społeczne (a więc osoby, które potrafią dobrze „żyć” z innymi ludźmi, zachowują się etycznie, są zdolne do bezinteresownej miłości i przyjaźni itp). Na poziomie duchowym chcielibyśmy wychować ludzi, którzy będą dążyć do zbawienia. Osoby, które potrafią zaufać Bogu i Kościołowi i korzystają ze środków, jakie zostawił nam Chrystus, byśmy dążyli do nieba – czyli z sakramentów. Zastanów się, czy te cele są dla Ciebie też ważne? A niezależnie od zbieżności z naszymi celami – warto porozmawiać z żoną, mężem o tym, czy wasze cele są ze sobą spójne? Mam nadzieję, że macie wspólną wizję celów – inaczej będziecie sobie nawzajem przeszkadzać, w rezultacie pozostawiając dziecko przed niezdrowym dla niego wyborem: słuchać taty czy mamy?
Z czego wynikają nasze cele wychowawcze?
Drugie pytanie, które powinniśmy sobie postawić, to: dlaczego stawiamy sobie takie a nie inne cele wychowawcze? Ideał jest taki, że chcemy dzieci nauczyć określonego sposobu funkcjonowania, bo sprawdził się w naszym życiu, bo daje nam poczucie szczęścia, sensu życia. Jako małżeństwo z piętnastoletnim stażem widzimy, że pewne normy moralne, które kiedyś akceptowaliśmy wyłącznie z posłuszeństwa autorytetowi Kościoła, nie widząc, po ludzku uzasadnienia, okazały się być dla naszego związku i naszej rodziny zdrowe, dobre, budujące miłość. Wspominam tu o mądrości posłuszeństwa nauczaniu moralnemu Kościoła, ponieważ wiąże się to z jednym z odkryć mojego dorosłego życia. Ze względów zawodowych czytuję setki publikacji dotyczących badań naukowych. Odkryłam, że praktycznie każde z solidnie przeprowadzonych badań psychologicznych potwierdza, że zalecenia moralne Kościoła są... zwyczajnie zdrowe dla człowieka i sprzyjają poczuciu szczęścia na ziemi. Czystość przedmałżeńska, wierność w małżeństwie, zakaz antykoncepcji, spowiedź, posty, otwarcie na wielodzietność... wszystko to jest dla człowieka dobre. Możliwa jest jednak też inna motywacja. Czy chcielibyśmy wychować dzieci lepsze od nas samych, bo sami zawiedliśmy w jakimś punkcie? Dla przykładu: mama paląca papierosy chce uczyć dzieci zdrowych zachowań, ponieważ wie, jak bardzo palenie rujnuje jej zdrowie. Warto zdać sobie sprawę, że niektóre z naszych marzeń mogą wynikać z poczucia porażki czy kompleksów; chcielibyśmy, by nasze dzieci były lepsze od nas. Jednak dzieci naśladują to, jak się zachowujemy, a nie co deklarujemy. Wydawałoby się zatem, że jesteśmy skazani na porażkę – dzieci i tak przejmą nasze wady... Na szczęście mamy dwie szanse: jeśli sami pokonamy problem (np. rzucimy palenie), staniemy się dla dziecka wzorem. Inna szansa polega na tym, że drugi z rodziców – żona czy mąż – nie ma problemów w tym zakresie, i to ta druga osoba będzie autorytetem dla dziecka w danym punkcie.
Wymaganie posłuszeństwa
Dochodzę do kluczowego pytania: jak ma się to wszystko, o czym powyżej napisałam, do stawiania dziecku wymagania, by było posłuszne rodzicom? Musimy zdać sobie sprawę, że nikt na świecie nie jest sam dla siebie autorytetem. Nie istnieją decyzje niezależne, wolne od jakichkolwiek wpływów. Każdą decyzję w życiu podejmujemy wskutek wpływu osób czy instytucji, które świadomie czy nie przyjęliśmy za autorytety. Naprawdę. Począwszy od głupiej decyzji – czym smarować chleb. Mogliśmy zaufać reklamie „probiotycznej margaryny o obniżonej zawartości tłuszczów nasyconych, regulującej poziom cholesterolu”, mogliśmy zaufać lekarzowi, który wytłumaczył, na czym polega reklamowy przekręt i proponuje używanie masła, lub innemu lekarzowi, odradzającemu korzystanie z tłuszczów zwierzęcych na korzyść oliwy z oliwek. W każdej decyzji życiowej polegamy na zaufaniu jakiemuś autorytetowi. W momencie gdy uczymy dziecko tzw. niezależności – czyli by kwestionowało wszystkie autorytety i opierało się wyłącznie na własnych ocenach, wystawiamy je tylko na łatwy cel inteligentnych manipulatorów. Najinteligentniejszy sposób manipulowania ludźmi to danie im złudzenia niezależności. Podsuwamy zestaw starannie wybranych informacji i pozwalamy, by ofiara sama wyciągnęła wnioski i podjęła decyzję zgodną z naszym interesem. Na tym przecież polega reklama – nikt nie zmusza nas do kupienia określonego produktu, kombinacja starannie dobranych informacji oraz oddziaływania na emocje prowadzą do tego, że sami kupujemy określony produkt czy wręcz styl życia. Złudzenie wolności. Dlatego uczmy dzieci zaufania i bycia posłusznym autentycznym autorytetom. Powinnam być dla moich dzieci autorytetem, bo moje doświadczenie życiowe pokazuje, że pewne wybory prowadzą do dewastujących skutków, inne do szczęścia. Być może niektórych z tych rzeczy nauczyłam się na własnych błędach, jednak moje dzieci nie muszą się tego uczyć w tak bolesny sposób. Wracamy do celów wychowawczych. Zależy nam na dobru, szczęściu, zbawieniu dzieci. To nasz cel, nasza intencja. Dlatego właśnie jesteśmy dla dzieci dobrym autorytetem, bo wymaganie posłuszeństwa wynika z troski o dziecko, z miłości do niego. Jeśli nie nauczymy dziecka posłuszeństwa autorytetom, których intencje są czyste i wynikają z troski o ich dobro, staną się ofiarami pseudoautorytetów, których celem jest zarobek lub/i władza nad nimi.
Dlatego uczmy dzieci posłuszeństwa – rodzicom, Bogu i Kościołowi.