Urodziłeś się godny miłości
Wszyscy nosimy w sobie rany. (…) Każdy z nas ma w sobie czarną dziurę, która go zasysa i zamienia w bezradne dziecko z dalekiej przeszłości. Zaniedbane niemowlę. Bitą trzylatkę. Molestowaną pięciolatkę. Siedmiolatkę, której dokuczają koledzy ze szkoły (…). Nie chodzi o moment, w którym ktoś uznał, że jesteś za gruby, za stary, za głupi, za płytki, za wrażliwy (…), zbyt mocno skrzywdzony albo zbyt wykolejony, żeby można cię było pokochać. Chodzi o moment, w którym mu uwierzyłeś.
Pani najnowsza książka Kochaj jest bardzo osobista. Za mało miłości rodziców, molestowanie seksualne, gwałt, samotne macierzyństwo, ucieczka w alkohol, rak… Nigdy nie myślała Pani, że to za dużo jak na jedną osobę?
– Wiele razy tak myślałam, że to za dużo dla mnie… Nie miałam w tym czasie zbyt dobrych relacji z Bogiem ani życia modlitewnego, nie wiedziałam, jak sobie z tym wszystkim radzić, musiałam uporać się z tym sama. Ale każdy z nas ma jakieś trudności, większe czy mniejsze. One mogą nas zrujnować, albo pomóc się nam rozwijać, sprawić, że nasze życie będzie lepsze i dzięki temu będziemy mogli pomagać innym. Gdy skupiamy się na byciu ofiarą, nie mamy nadziei – i przekazujemy to innym. Jedną z pierwszych lekcji w mojej pierwszej książce było to, że co nas nie zabije, to nas wzmacnia – i naprawdę tak jest.
Co zrobić, żeby nas nie zabiło?
– Nie trzeba walczyć z trudnościami i zranieniami, lepiej się im poddać i skupić się na tym, czego możemy się z nich nauczyć. Czego nauczył mnie rak, co może pozwolić mi lepiej żyć? Jak mogę wykorzystać zagubienie mojej matki, żeby być bardziej kochającym? Zamiast stawać się ofiarą swoich negatywnych uczuć i życiowych trudności, lepiej stać się ich uczniem.
Jeśli kogoś kochasz, okaż mu to. W razie potrzeby posłuż się słowami
Najpiękniejszą i najsmutniejszą chwilą w naszym małżeństwie był moment, gdy Bruce ogolił mi głowę. Zmagałam się wtedy z rakiem piersi, a po chemioterapii włosy wypadały mi garściami (…). Oboje śmialiśmy się i płakaliśmy, a potem spojrzeliśmy w lustro. Wciąż miałam te same niebieskie oczy. Te same kości policzkowe. Ten sam uśmiech. „W zdrowiu i w chorobie” – przypomniał mi Bruce.
Kochaj – ale kogo i jak? Czy w miłości jest jakaś kolejność?
– Przykazanie miłości mówi o kochaniu Boga ze wszystkich sił i bliźniego swego jak siebie samego. Ale Biblia nie mówi: kochaj bliźniego swego ZAMIAST siebie samego, ale JAK SIEBIE. Więc najpierw trzeba kochać Boga, potem we właściwy sposób samego siebie, a dopiero potem możemy zwrócić się ku innym.
Dla mnie kochać Boga znaczy: przyjmować to, co mi daje. Jakiekolwiek jest moje życie, to jest dar i przyjmuję go, nawet jeśli nie rozumiem. I już nie myślę jak kiedyś – o czym pisałam w jednej z poprzednich książek Bóg nigdy nie mruga – że w chwili moich narodzin akurat mrugnął i nie zauważył, że przyszłam na świat. Staram się cieszyć się tym, że jestem zdrowa i wciąż żyję, i zastanawiać się nad tym, jak mogę to wykorzystać.
Kochać siebie to dbać o swoje potrzeby. Także o swoje ciało, bo jeśli się dobrze nie wysypiam, źle odżywiam, nie mam energii potrzebnej do relacji z innymi. Jeśli matka chce pomagać dzieciom, musi również pamiętać o sobie.
Niektórzy chcą na siłę zmieniać innych: męża, żonę, dzieci. Myślę, że prawdziwa miłość jest wtedy, gdy przyjmujesz ich takimi, jakimi są. I nie oceniasz – uważam, że to ważne, choć jednocześnie bardzo trudne. Ale jeśli zaakceptujemy fakt, że sami popełniamy błędy, nie będzie nas dziwiło, że popełniają je nasi mężowie, dzieci, nasz szef itp. I jeśli w taki sposób kochamy siebie, możemy tak kochać innych. Wtedy nie oceniamy ludzi zbyt szybko.
Kiedy oddasz pelerynę, twoją supermocą będzie mówienie „nie”
Poczułam, jaką moc daje mi pomaganie innym i ich komplementy: „Tak wiele robisz dla wszystkich wokół...”, „Nie wiem, skąd bierzesz na to siłę...” (…) Moje ego chciało zatrzymać te pochwały, pławić się w nich, upajać każdym słowem. Moja dusza wolała się ich pozbyć. Przez pychę „wykonywanie Bożej woli” i „niesienie pomocy bliźnim” mogą zamienić się w paradę ego.
Nie warto ratować całego świata? Bo mam pewien problem z byciem superżoną, supermamą, superpracownikiem, superprzyajaciółką...
– Moja córka ma troje dzieci, mają osiem, sześć i cztery lata. Jest wiecznie zmęczona, głodna, ale jednak ciągle nosi pelerynę superbohatera. Ja jestem taka sama. Ale pewnego razu kupiłam na Amazonie czerwoną pelerynę Supermana. Położyłam ją na kolanach, kiedy się modliłam. I całkowicie oddałam Bogu wszystkie sprawy i moich bliskich. Powiedziałam: Bóg jest Bogiem, a Regina nim nie jest [God is God, but Regina is not]. Pocięłam pelerynę na kawałki, osobno wycięłam symbol S, położyłam go obok siebie i powiedziałam: Boże, to Ty masz supermoc, ja jej nie mam. Potem wysłałam te fragmenty peleryny do moich najbliższych, żeby pokazać im, że czasami trzeba powiedzieć „nie”, że nie zawsze jestem w stanie dać im to, czego chcą, bo nie jestem supermanem, a te pocięte kawałki są na to dowodem.
Myślę, że musimy też uczyć dzieci, że rodzice nie są od tego, by tylko spełniać ich zachcianki, że oni też potrzebują czasu, chwili odpoczynku. To pomaga dzieciom zrozumieć, że nie tylko ich potrzeby są ważne. W jakim wieku są Pani dzieci?
Trzynaście, dziesięć i pięć lat
– O, to wciąż jeszcze Panią lubią (śmiech)
No nie zawsze… (śmiech)
Słówko „i” zmienia wszystko
Można mieć i samotność, i bliskość; i ustalony harmonogram, i wolność; i zdrowy styl życia, i rozrywkę; i karierę, i udane życie prywatne (…). Przez jakiś czas bałam się zbyt często przemawiać i pracować nad nową książką, bo chciałam spędzać czas z trójką ukochanych wnuków. A przecież kocham również pisanie, wystąpienia publiczne i spotkania z czytelnikami.
Polacy mają opinię „narzekaczy”. Kochają Pani książki, bo potrzebują więcej optymizmu?
– Rzeczywiście moje książki cieszą się w waszym kraju dużą popularnością. Wciąż jestem zaskoczona tym, że Bóg chciał użyć mnie i moich pomyłek do tego, by pomóc innym, na całym świecie. Moja pierwsza książka została przetłumaczona bodaj na 22 języki, na specjalnej półce miałam poszczególne wydania: chińskie, japońskie, koreańskie, portugalskie, francuskie, hiszpańskie itp. Ale chyba nikt nie kocha ich tak jak wy. Dlaczego tak trafiają do waszych serc? Może dlatego, że moja historia i wasza są podobne: ja byłam wiele razy w życiu złamana i z tych poszczególnych, rozsypanych kawałeczków zaczęłam budować siebie na nowo – i podobnie było z wami. Musieliście się stać narodem odpornym na trudności i stało się to częścią was... Nas…
Moja babcia urodziła się w byłej Czechosłowacji: tu jest Polska [Regina rysuje mapę na dłoni], a tu urodziła się moja mama – jesteśmy przecież bardzo blisko (uśmiech).
Co jest najlepszego w Polsce?
– Ludzie! Zanim tu przyjechałam, myślałam, że Polacy są jak moja słowacka babcia: taka babuszka w chuście… A tymczasem oprócz tego, że jesteście mili, ciepli, to jeszcze pełni życia, energii. To jest niesamowite. Amerykanie nie mają kompletnie pojęcia o tym, jacy są Polacy. Więc: ludzie to numer jeden. Poza tym podoba mi się wasz stosunek do historii, to że nie rozdziela się u was starego i nowego.
Uwielbiam zupę pomidorową, barszcz i pierogi, są jedyne w swoim rodzaju (uśmiech). Podobnie jak Muzeum Powstania Warszawskiego – chyba najlepsze, w jakim byłam, czujesz się, jakbyś był w tym bunkrze, to niesamowite. Albo Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN – tam nie widzisz historii jak w książce, tylko ją czujesz, jesteś jej częścią.
Jak wyglądają Pani książki „męskim okiem”?
– Zdarza się, że mężczyźni mówią: moja żona kocha twoje książki, moja mama kocha twoje książki, moja koleżanka kocha twoje książki. Wstyd im powiedzieć: przeczytałem ukradkiem i też kocham twoje książki – bo są facetami i ambicja im nie pozwala (śmiech). Tak na poważnie: zdecydowana większość moich czytelników to kobiety.
Jeśli chcesz, żeby wszystko się zmieniło, zmień jedno – siebie
Człowiek, który ma skłonność do uzależnień i nie pracuje nad sobą, wyniszcza się tym, co zapewnia mu dobre samopoczucie. Pragnie mieć tego coraz więcej (…) To niekończące się poszukiwanie czegoś, co wypełni w nas tę czarną dziurę, którą ostatecznie może wypełnić tylko jedno: więcej Boga. (….) „Pomóż mi, proszę. Nie mogę już tego znieść!” – wołałam. Nie wiem, jaki Bóg odpowiada na rozpaczliwe jęki pijaków, ale zostałam wysłuchana.
Na jednym z blogów poświęconych książkom pewna czytelniczka napisała, że niektóre Pani teksty ją zniechęcają, bo jest Pani „bardzo gorliwą katoliczką i często opowiada o swoich przeżyciach rekolekcyjnych…” Rzeczywiście uważa się Pani za gorliwą katoliczkę?
– Mam różnych znajomych katolików; niektórzy uważają, że zawsze trzeba się stosować do najdrobniejszych nawet zasad. Są tacy „twardzi”. Inni sądzą, że można sobie wybierać, jak w kawiarni z menu: to chcę, tego nie. Ci, którzy są szczególnie rygorystyczni, stawiają sobie poprzeczkę wymagań bardzo wysoko, czasem może aż za bardzo, a potem są zbyt zniechęceni, że nie dają rady. Natomiast ci, którzy sobie wybierają, nie mają dostępu do tego, co jest całością, nie dotykają istoty tego, dlaczego mają być dobrzy. Jestem pośrodku, między: musi być zawsze dokładnie w ten sposób a możesz wybrać, co chcesz. Studiowałam dziennikarstwo, ale i religioznawstwo; fascynowało mnie wielu mistyków i pisarzy duchowych, którzy rozumieją najgłębszy sens miłości – jak święty Franciszek, Thomas Merton czy Matka Teresa. Myślę, że miłość wymagała od nich radykalizmu, ale też wyrozumiałości dla siebie i innych.
Jak u papieża Franciszka?
– On jest niezwykle ciepły, otwarty na ludzi, także innych wyznań. Doceniam jego dobroć i myślę, że ona może zmienić świat. Ale wolałabym, żeby w Kościele było jeszcze więcej konkretnych zmian. Uważam, że wciąż za mało staje się w obronie dzieci; jeśli ksiądz czy biskup wie o ich krzywdzie i nic nie robi, to nie jest w porządku. Chciałabym też, żeby bardziej doceniano rolę kobiet. To przecież kobieta była osobą, która urodziła Jezusa i która została przy Nim, kobieta zaświadczyła o Jego zmartwychwstaniu; to kobiety rodzą dzieci – i jeżeli mają tak wielką rolę w życiu, to dlaczego nie miałyby jej mieć w Kościele?
I – jak zwykle – przepełnia mnie bezbrzeżna wdzięczność dla Przyczyny tego wszystkiego – Boga mojej radości.
Bóg z Pani dzieciństwa i obecnie – to ten sam Bóg?
– Gdy byłam dzieckiem, Bóg wydawał mi się odległy, groźny, surowy i wymagający. To było jedno wielkie nieporozumienie. Po latach, na jednych z rekolekcji usłyszałam jak pewien ksiądz mówił o Bogu, który tak bardzo go kocha. Był tym tak niesamowicie przejęty i tak przekonujący, że pomyślałam: tak, chcę jego Boga, takiego Boga. Kompletnie innego od tego, którego znałam – mimo że to był ten sam Kościół, ale nasze odczucia były zupełnie inne.
Gdy pewnego razu weszłam do kościoła, usłyszałam fragment piosenki: „Przyjdę na ołtarz Boga, Boga mojej radości”. To mnie bardzo poruszyło i zainspirowało, także do tego, by dedykować książki Bogu mojej radości. Bo nie chodzi o to, żeby bać się Jego surowości, ale zachwycić się tym, że jest naprawdę wspaniały.
Regina Brett
Amerykańska dziennikarka i pisarka, autorka książek Bóg nigdy nie mruga, Jesteś cudem, Bóg zawsze znajdzie ci pracę, Kochaj. Za felietony drukowane na łamach największej gazety w Ohio, „The Plain Dealer”, otrzymała wiele krajowych i stanowych nagród. Była dwukrotnie nominowana do nagrody Pulitzera w dziedzinie reportażu.
Cytaty pochodzą z najnowszej książki Reginy Brett Kochaj, która ukazała się nakładem wydawnictwa Insignis