Kilka tygodni temu zatrzymałem się na stacji benzynowej. Zatankowałem, zapłaciłem i stanąłem przy automacie do kawy, czekając niecierpliwie aż wielki kubek wypełni się czarnym płynem. W międzyczasie podsłyszałem rozmowę toczącą się pomiędzy kolejnym klientem a ekspedientką. Pan oprócz benzyny kupował jeszcze dwie paczki papierosów. Wybrał markę, a po chwili prosił ekspedientkę o to, żeby jedna paczka była z gardłem, a druga z okiem… Zamarłem. Odwróciłem wzrok, spojrzałem na dyskutantów i w końcu zrozumiałem o co chodzi. Klient po prostu wybierał spośród wielu paczek przedstawiających konsekwencje palenia te, które najbardziej mu odpowiadały lub – co bardziej prawdopodobne – mniej mu przeszkadzały. Traf chciał, że oko było, gardła niestety nie, w związku z czym dyskusja na temat wyboru toczyła się dalej, nie słyszałem jej jednak, bo wsiadałem z kawą do samochodu i ruszyłem w dalszą drogę.
W aucie zacząłem zastanawiać się nad tym, co przed chwilą zobaczyłem. Próbowałem sobie wyjaśnić zachowanie klienta jakimś mechanizmem psychologicznym i doszedłem do wniosku, że ów klient robił coś, co wielu z nas robi każdego dnia, by czuć się lepiej i nie musieć konfrontować się z trudnymi faktami czy informacjami – redukował dysonans poznawczy.
Czym jest dysonans poznawczy?
To nieprzyjemny stan, którego doświadczamy, gdy jednocześnie są w nas sprzeczne ze sobą myśli, postawy, sądy czy zachowania. Jest on silny zwłaszcza w sytuacjach, gdy dotyczy nas samych i naszego obrazu siebie. W takich sytuacjach dążymy często do obniżenia napięcia i mamy na to różne sposoby. Jednym z nich jest selekcja informacji, które do nas dochodzą i odrzucanie tych, które są dla nas trudne. To właśnie robił mężczyzna na stacji: nie chciał dopuścić do siebie możliwości impotencji czy zachorowania na raka – więc nie chciał, by opakowanie mu o tym przypominało. Jednocześnie zmiana postawy, jaka do tego raka prowadzi, czyli po prostu rzucenie palenia, była prawdopodobnie dla niego zbyt trudna.
Choć sama teoria dysonansu poznawczego ma już prawie 60 lat, nadal zajmuje wysokie miejsca w rankingach najbardziej wpływowych teorii psychologicznych. Stoi za nią Leon Festinger, amerykański psycholog społeczny, który chciał zbadać hipotezę mówiącą, że osoba, która otrzyma niewielką nagrodę za skłamanie, mocniej uwierzy w swoje kłamstwo niż osoba sowicie za nie wynagrodzona. Zaplanował eksperyment, w którym najpierw przez godzinę kazał ludziom wykonywać bardzo nudne zajęcie: mieli na tacy ustawiać i zdejmować specjalne szpulki. Następnie proponował, by dana osoba zmotywowała do udziału w badaniu kolejnego uczestnika, przekonując go, że jest interesujące. Za to zachęcanie oferował wynagrodzenie: części badanych proponował dolara, innym dwadzieścia. Na końcu następowało najbardziej istotne pytanie – o ocenę atrakcyjności badania przez samego motywującego.
Jakie były rezultaty? Paradoksalnie, okazało się, że osoby, którym zapłacono dolara oceniały atrakcyjność eksperymentu wyżej, niż te, którym płacono dwadzieścia. Skąd ta rozbieżność? We własnej samoocenie otrzymanie dwudziestu dolarów było wystarczająco atrakcyjne, żeby uzasadnić swoje kłamstwo. Ludzie, którzy otrzymywali jedynie dolara potrzebowali jakiegoś innego uzasadnienia dla swojego czynu – w związku z czym zaczynali wierzyć w to, co mówili. Łatwiej przyznać się, że kłamie się za 20 dolarów niż za dolara, nawet jeśli robi się to dla dobra nauki.
Co nam to daje?
Festinger oraz wielu innych psychologów zgłębiali później teorię dysonansu. Okazało się, że dążenie do jego redukowania jest częstym motywem z pozoru nieracjonalnych zachowań i sposobów myślenia. Pan ze stacji benzynowej unikał najbardziej drastycznych faktów mówiących o tym, że palenie szkodzi. Mógłby jednak jeszcze naciągać znaczenie słowa „szkodzi” i stwierdzić, że w końcu szkodliwe jest całe życie i od czegoś trzeba umrzeć. Jego wujek z kolei palił całe życie jak smok i dożył dziewięćdziesiątki, więc jednym szkodzi, a innych konserwuje. Wreszcie mógłby powiedzieć, że jego palenie uspokaja – więc przynosi tyle samo szkód co korzyści. Na poziomie psychologicznym wszystkie te zabiegi mają na celu obniżenie własnego napięcia związanego z faktem, że z jednej strony mamy twarde dane mówiące o tym, że palenie jest szkodliwe, a z drugiej – że sami to robimy. Trudno żyć w takim rozdwojeniu, więc w jakiś sposób warto je zredukować.
Podobny mechanizm możemy zaobserwować w wielu dziedzinach życia. Jednym z aktualnych przykładów może być trwająca dyskusja o przyjmowaniu bądź nieprzyjmowaniu uchodźców w Polsce. W końcu jak osoba wierząca może pogodzić z jednej strony wymagania Ewangelii, które jasno mówią o tym, by przyjąć do domu przybyszów z faktem, że się ich nie chce przyjąć? Tutaj dysonans zredukować jest dość łatwo – wystarczy nazwać owych przybyszów nie uchodźcami, a imigrantami ekonomicznymi. Jak pogodzić własne niepłacenie podatków z przekonaniem, że jest się dobrym obywatelem? Wystarczy zacząć postrzegać państwo nie jako wspólne dobro, ale jako pasożyta, który zabiera nam pieniądze – i decyzja o okradaniu go będzie o wiele łatwiejsza. Jak pogodzić wiedzę o tym, że nie należy bić dzieci z tym, że czasem rodzicowi zdarzy się stracić panowanie nad sobą i dać dziecku klapsa? Wystarczy nie nazywać klapsa przemocą. Wszystko staje się wówczas spójne.
Czy na pewno warto?
Problem jednak leży w tym, że redukując w ten sposób dysonanse, nie stajemy się lepszymi ludźmi. Raczej oszukujemy i usprawiedliwiamy siebie, kupując sobie dobre samopoczucie za konieczność podtrzymywania czasem skomplikowanych konstrukcji myślowych. Za wszelką cenę chcemy być spójni, racjonalni i logiczni. Pytanie tylko, czy jesteśmy wówczas prawdziwi?
Być może warto od czasu do czasu powiedzieć sobie samemu: „sprawdzam”. Zobaczyć, na ile rzeczywiście żyjemy według zasad, które deklarujemy. Niepozorne napięcie, które pojawia się w nas w momencie, gdy napotykamy na jakąś własną niespójność, może nam wiele zasugerować. Warto wtedy dać sobie prawo do obserwowania go, wytrzymać chwilę bez szukania usprawiedliwień czy sposobów redukowania go. Często od tej właśnie chwili zaczyna się proces życiowych zmian i rozwoju.