E-papieros to lepsza alternatywa niż tradycyjny – prawda czy fałsz?
– To trudne pytanie. Żeby powiedzieć, że coś jest lepsze, powinniśmy mieć na to dowody, natomiast na dziś takich twardych dowodów nie mamy. Mamy jedynie pewne przesłanki mówiące o tym, że opary wydobywające się z e-papierosa zawierają mniej klasycznych znanych nam substancji toksycznych, jakie znajdują się w dymie tytoniowym. I ten fakt posłużył niektórym – także naukowcom, chociaż nie zawsze byli to naukowcy związani z ochroną zdrowia, a np. chemicy – do sformułowania tezy, że skoro substancji toksycznych jest mniej, przekłada się to na mniejszą szkodliwość. Większość środowisk naukowych, także WHO, zareagowało negatywnie na takie skrótowe myślenie. Bo mniejsza ekspozycja na szkodliwy czynnik nie zawsze się równa mniejszemu narażeniu zdrowotnemu.
W przypadku dymu tytoniowego mamy tzw. skokową szkodliwość, tzn. w styczności z dymem tytoniowym skokowo pogarsza się nam zdrowie. Nawet małe ilości dymu tytoniowego już przynoszą znaczne szkodliwe efekty zdrowotne. Mając taką wiedzę, nie możemy z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że skoro w e-papierosach jest mniej substancji toksycznych, to o tyle samo mniej są one szkodliwe.
Jak można więc realnie ocenić ryzyko zdrowotne związane z używaniem e-papierosów?
– Żeby ocenić ryzyko zdrowotne potrzeba nam badań – wieloletnich, obserwacyjnych – na ludziach. Dziś o mniejszej szkodliwości e-papierosów mówimy głównie na podstawie badań chemicznych składu aerozolu z e-papierosa przeprowadzanych w laboratoriach. Obserwacje o szkodliwości dymu tytoniowego gromadziliśmy przez kilkadziesiąt lat i tu rzeczywiście dużo wiemy. W przypadku e-papierosów jesteśmy na początku tej drogi.
Musimy jednak pamiętać, że wszelkie substancje toksyczne wdychane do drzewa oskrzelowego i do tego pod wysoką temperaturą – w przypadku e-papierosów to około 300 stopni – nie pozostają bez wpływu na stan organizmu. Badania pokazują, że spada odporność immunologiczna płuc, dochodzi do procesów zapalnych w drzewie oskrzelowym, kardiolodzy też podnoszą alarm, że e-papierosy są szkodliwe dla układu sercowo-naczyniowego.
Zwróćmy jednak też uwagę na to, kto tak naprawdę mówi o mniejszej szkodliwości e-papierosów.
Producenci.
– I to jest aspekt, którzy każe nam z pewną podejrzliwością patrzeć na tę kwestię. Oni chcą swój produkt sprzedać, naciągają więc nieraz pewne fakty. Trzeba tu być czujnym.
Trafiają też na podatny grunt, bo palaczowi łatwiej się usprawiedliwić, że decyduje się na „zdrowszą” alternatywę.
– O paleniu jednak większość wie, że jest szkodliwe, jesteśmy jako społeczeństwo wyedukowani i palacze sami czują, że robią coś złego, jak się ich głębiej dopyta, często mają potrzebę rozstania się z nałogiem, podejmują takie próby. Nie zawsze one im samym się udają, a systemowa pomoc medyczna w Polsce praktycznie nie funkcjonuje. Palacze są więc skazani sami na siebie – i jeśli ktoś mówi: nie musisz się męczyć, mamy dla ciebie lepsze rozwiązanie, to część osób skłania się ku temu. Przy czym zwróćmy uwagę, że e-papierosy nie są bardzo popularne wśród dorosłych.
Nie są?
– Z badań, którymi dysponujemy, można powiedzieć, że tylko około 1,5 proc. dorosłych sięga po e-papierosy. Natomiast wśród młodzieży te odsetki skaczą do dwudziestu kilku procent. To są dwie odrębne rzeczywistości. Z jednej strony produkt jest reklamowany czy raczej komunikowany (bo teoretycznie reklamy są zakazane, choć mamy tu przecież przekaz marketingowy) jako supersposób dla tych, którzy chcą np. rzucić palenie – i taki przekaz dominuje w mediach, na rozmaitych portalach itp. Ale gdy spojrzymy realnie, widać, że dorośli relatywnie rzadko sięgają po e-papierosy, za to są one bardzo popularne wśród młodzieży.
W ramach kampanii „Stop fejk friends” przeprowadziliśmy w ubiegłym roku badania fokusowe, w których młodzież bardzo mocno stwierdziła: zwykłe papierosy są dla starych ludzi, my jesteśmy pokoleniem e-papiersów, to jest coś fajnego, co się kojarzy z nowoczesnością, może być efektownym gadżetem. E-papierosy są więc wyjściem naprzeciw młodemu pokoleniu: dajemy wam coś, co jest cool, nie śmierdzi, a wręcz ładnie pachnie…
Rodzice nie wyczują smrodu jakby co…
– Tak, a producenci prześcigają się w dodawaniu przeróżnych aromatów zapachowych i smakowych, podkręcając atrakcyjność tego produktu. I to też pokazały badania: większość młodzieży wybiera e-papierosy smakowe, nikt tam nie szuka zapachu tytoniu, to raczej smaki słodkie: wiśniowe, truskawkowe, waniliowe itp. To jest produkt nowoczesny, dostosowany przede wszystkim do młodego konsumenta, a nie do tego, który od lat zmaga się z paleniem, chce rzucić i odnajduje tu jakąś pomoc. Prawda przekazu reklamowego jest zupełnie inna od rzeczywistości. Jest wykorzystywana przez lobby producentów: sprzedaje produkt jako lepszą alternatywę czy nawet sposób leczenia uzależnienia od nikotyny, podczas gdy w rzeczywistości penetruje rynek osób nieletnich.
Rozmawiałam ostatnio w gronie znajomych o użytkowaniu e-papierosów przez młodzież i usłyszałam od jednej z osób: czy wy wiecie, co oni tam sobie wlewają? Badanie PolNicoYouth przeprowadzone przez Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego – Państwowy Zakład Higieny pokazało, że ponad 14 proc. użytkowników e-papierosów używało ich do wdychania innych niż nikotyna substancji psychoaktywnych. Do e-papierosa można wlać co się chce?
– W e-papierosach występują dwa modele. W jednym mamy zamknięty gotowy pojemnik sprzedawany do użytku w e-papierosie, tj. cartridge, który się wkłada z płynem i używa. Ale młodzież w większości używa tzw. systemów otwartych, gdzie mamy pojemniczek, do którego można wlać płyn. Młodzież wybiera te systemy najczęściej ze względów ekonomicznych: można hurtowo kupić jakiś płyn, zaoszczędzić. W systemie otwartym stworzyć płyn na swojej bazie to nie jest problem. Już kilka lat temu miałem sygnały z naszego pomorskiego centrum toksykologii, że rynek dopalaczy dostosował się do używania swoich substancji w e-papierosach.
W naszych pytaniach nie mówiliśmy o częstotliwości, pytaliśmy raczej o to, czy kiedykolwiek młodzi użyli e-papierosa do podania innej substancji psychoaktywnej, być może było to jednorazowo, np. na imprezie – ale fakt jest taki, że ten proceder otwiera nowy rozdział w zagrożeniach.
Czy są już jakieś badania na temat tego, czy użytkowanie e-papierosów zwiększa ryzyko zachorowania na Covid?
– Naukowcy ze Stanford University School of Medicine opublikowali niedawno w „Journal of Adolescent Health” wyniki badań, które wskazywały, że wśród młodych osób, które zostały przebadane na obecność wirusa SARS-CoV-2, te korzystające z e-papierosów były od pięciu do siedmiu razy bardziej narażone na zakażenie niż osoby, które nie używały tego typu wyrobów. Na dziś mamy jeszcze mało badań z tego zakresu, w Polsce nie ma ich jak dotąd.
Wiemy jednak, że e-papierosy nie są obojętne dla układu oddechowego, doprowadzają do przewlekłego stanu zapalnego, co potwierdzają badania z zakresu pulmonologii. Czynią organizm bardziej podatnym na infekcje i różne wirusy – w tym także zapewne i na SARS-CoV-2. Poza tym ci, którzy używają e-papierosów muszą częściej ściągać maseczki, a dodatkowo w Polsce młodzież bardzo często dzieli się urządzeniami, e-papieros krąży między osobami, co też w sposób oczywisty otwiera drogę wirusom.
Fakty są alarmujące. Niedawne badanie przygotowane na zlecenie Rzecznika Praw Dziecka pokazało, że co czwarty nastolatek pali e-papierosy, ponad połowa z palących robi to praktycznie codziennie, głównie dla rozrywki i odstresowania, a co czwarty nieletni palacz czuje się uzależniony.
A we wspomnianym już badaniu PolNicoYouth wśród wielu niepokojących danych pojawia się i ta: ponad połowa badanych odpowiedziała, że nie miała problemów z zakupem wyrobów nikotynowych w ostatnich 30 dniach. Ich dostępność dla osób powyżej 18. roku życia to zatem fikcja?
– Alarmujemy o tym już od dawna, wszystkie badania dotyczące dostępności wyrobów nikotynowych czy alkoholu pokazują, że młodzież nie ma z tym większego problemu. W Polsce istnieją po prostu dysfunkcjonalne przepisy w tym zakresie – które zresztą są pod silnym wpływem lobby alkoholowego i tytoniowego. Rzeczywiście, jest zakaz sprzedaży wyrobów alkoholowych i tytoniowych osobom poniżej 18. roku życia, natomiast tzw. przepisy mówiące o sankcjach za sprzedaż i o sposobach weryfikacji są bardzo ułomne. Jedynym sposobem weryfikacji tego zakazu jest, że „jeżeli sprzedawca ma wątpliwość co do wieku”, prosi o weryfikację tożsamości. Ktoś, kto jest zainteresowany sprzedażą produktu – bo na tym zarabia – często tych wątpliwości po prostu nie ma. A nawet jeśli ktoś go złapie na sprzedaży, zazwyczaj kończy się to mandatem w wysokości kilkuset złotych.
W rekomendacjach w zakresie ochrony dzieci i młodzieży przed konsekwencjami używania produktów nikotynowych, jakie przygotowaliśmy wraz z zespołem ekspertów w Narodowym Instytucie Zdrowia Publicznego – PZH zaproponowaliśmy, by weryfikacja była obligatoryjna: chcesz kupić produkt przeznaczony dla osób dorosłych, musisz okazać dowód. Gdy w Stanach Zjednoczonych ktoś weryfikował moje uprawnienia do nabycia jakiegoś produktu – a miałem wówczas około 30 lat – wcale mnie to nie dziwiło. Nie dziwi nas też przecież, że gdy np. coś wypożyczamy, pokazujemy dowód osobisty, prawo jazdy, weryfikujemy tożsamość, nie ma więc żadnego obiektywnego problemu, żeby tę obligatoryjność wprowadzić. I zaostrzyć sankcje.
Wnioskowaliśmy na przykład, że warto byłoby wprowadzić licencje na sprzedaż tytoniu. To jest możliwe w Polsce, ponieważ istnieje u nas tzw. system Track &Trace dotyczący śledzenia produktów tytoniowych: gdzie są wytworzone i sprzedawane. Każda paczka ma unikalny system kodowania, można więc dokładnie sprawdzić, kto i kiedy ją sprzedawał – w ten sposób można by kontrolować sprzedawców i ich koncesje. Nie ma jednak absolutnie woli politycznej, by to robić, jest za silny prymat ekonomii i gospodarki, który kładzie na szali nasze wysiłki dotyczące ograniczenie dostępu do produktów szkodliwych. Jedną z naszych rekomendacji jest też podniesienie granicy wieku do 21 lat – które miałoby sens, gdybyśmy rzeczywiście zmienili sposób weryfikacji. W Stanach ta sankcyjność funkcjonowała, w związku z czym poszli krok dalej i podwyższyli wiek.
Dlaczego akurat 21 lat?
– Większość osób uzależnia się – czy to od zwykłych, czy od e-papierosów – właśnie w wieku młodzieńczym; badania Eurostatu mówiły, że do 25. roku życia 94 proc. palaczy wchodzi w nałóg. Dorosłe osoby zazwyczaj mają świadomość tego, co się z tym wiąże i najczęściej nie rozpoczynają nałogu. Producenci o tym wiedzą, dlatego skupiają się na pozyskaniu właśnie tego młodego, często nieletniego klienta. Gdy w Stanach wprowadzona prawo Tobacco 21, zmniejszyła się sprzedaż papierosów konsumowanych przez młodych. Czyli to działa.
Mechanizmy działania papierosa tradycyjnego i elektronicznego są różne. Na czym dokładnie polegają?
– Oba w zamyśle mają dostarczać organizmowi nikotyny, która jest substancją psychoaktywną, narkotyczną, doprowadzającą do uzależnienia. Z uzależnieniem mamy do czynienia, gdy dana osoba nie jest w stanie kontrolować swoich zachowań w ten sposób, że nie potrafi sobie odmówić danej substancji, czynności palenia.
W papierosie dochodzi do procesu spalania mieszanki liści tytoniu poddanej bardzo zmysłowej obróbce, bo papieros nie jest po prostu liśćmi tytoniu. Firmy przez wieledziesiąt lat doprowadziły do ogromnych modyfikacji, zarówno genetycznych w zakresie roślin – chociażby pod kątem zawartości nikotyny – jak i samej mieszanki pod kątem obróbki chemicznej. Te wszystkie modyfikacje służyły do tego, żeby było więcej nikotyny w papierosie oraz żeby tzw. biodostępność, czyli ta frakcja, która jest dostępna dla organizmu i dociera do krwiobiegu i do mózgu, była jak największa i jak najszybciej wywoływała pożądane doznania związane z podaniem tej substancji. W papierosie tli się zatem to, co jest w nim zawarte i w ten sposób uwalniana jest nikotyna wraz z ogromną rzeszą substancji toksycznych, smolistych, gazów, metali itp.
Natomiast w przypadku e-papierosa mechanizm jest inny. Tutaj nikotyna rozpuszczona jest w płynie na bazie glikolu propylenowego, gliceryny i nikotyny właśnie plus dodatki smakowe i aromatyczne – tutaj nie mamy do czynienia ze spalaniem, tylko podgrzaniem. W każdym e-papierosie jest specjalna grzałka zasilana baterią i w temperaturze około 300 stopni na bazie tego płynu powstaje aerozol wdychany następnie przez użytkownika do płuc. W tym procesie podgrzania także powstają substancje toksyczne: akroleina i formaldehyd octowy, to są substancje rakotwórcze; zachodzą też reakcje chemiczne związane z aromatami, np. w przypadku wiśniowego – powstaje diacetyl, który też jest substancją toksyczną dla tkanki płucnej.
Czy e-papierosy uzależniają tak samo jak zwykłe?
– Często zwolennicy e-papierosów porównują swoje urządzenia z tzw. nikotynową terapią zastępczą. Są to farmaceutyki na bazie nikotyny w postaci pastylek do ssania, gum do żucia, inhalatorów, których celem jest łagodzenie skutków rzucania palenia mniejszymi dawkami nikotyny. Jednak te wszystkie środki mają określone wskazania, przeciwwskazania, dawkowanie i – przede wszystkim – czas terapii i zaprzestania. Bo standardowa terapia nikotynozastępcza trwa 12 tygodni. Natomiast w przypadku e-papierosów producentom nie zależy przecież na tym, by ktoś korzystając z ich produktów, przestał ich używać. Rezygnując więc z tradycyjnego papierosa, nadal jest osobą uzależnioną od nikotyny – tyle że w innej postaci.
Badania pokazały, że uzależnieni od nikotyny użytkownicy e-papierosów migrują z powrotem do tytoniu: wystarczy, że rozładuje się bateria, zabraknie płynu itp. Jest też grupa tzw. dual users – to osoby, które naprzemiennie używają papierosów elektronicznych i tradycyjnych, np. gdy z jakichś względów nie chcą wychodzić z pomieszczenia, korzystają z tych pierwszych, a kiedy znów mogą na wolnym powietrzu, palą tradycyjne papierosy. Często więc ci, którzy użytkują e-papierosy, nie rozstają się całkowicie z nałogiem, tylko zmieniają formę podawania substancji uzależniającej.
Co jest najważniejsze w walce z uzależnieniem?
– Z mojej perspektywy – specjalisty zdrowia publicznego – najlepiej, by jak najmniej ludzi w ogóle wchodziło w nałóg. Najskuteczniejszą formą walki z uzależnieniem od nikotyny jest ochronienie ludzi przed tym nałogiem. Ale o tych osobach, które już są uzależnione, trzeba pamiętać i im pomagać. A w Polsce ten instytucjonalny system pomocy funkcjonuje bardzo słabo. Prowadzę poradnię antynikotynową w Gdańsku – i to bodaj jedyna tego typu w północnej Polsce. To przemilczany temat w naszej ochronie zdrowia; walczymy z nowotworami – i słusznie – ale powinniśmy robić też coś w zakresie prewencji, oferować realną systemową pomoc osobom uzależnionym. I podobnie jak w przypadku rozmaitych badań profilaktycznych typu cytologia czy mammografia: trzeba do niej zachęcać. Istnieje grupa pacjentów świadomych, ale wielu się waha, ma obawy i potrzebuje zachęty, wsparcia – także w przypadku rzucania palenia. Razem więc z ofertą pomocy powinien współistnieć system kampanii zachęcających do rozstania się z nałogiem.
DR HAB. ŁUKASZ BALWICKI
Kierownik Zakładu Zdrowia Publicznego i Medycyny Społecznej Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego, konsultant wojewódzki zdrowia publicznego, kierownik i lekarz Uniwersyteckiej Poradni Antynikotynowej. Jest certyfikowanym specjalistą leczenia uzależnienia od nikotyny