Z kartonu wypełnionego studenckimi notatkami wygrzebałam wykłady z historii kabaretu. A książka, którą zapragnęłam mieć natychmiast to Tani drań, czyli rozmowa Wiesława Michnikowskiego z synem Marcinem.
Tanim draniem był z Mieczysławem Czechowiczem w Kabarecie Starszych Panów genialnym. W życiu bynajmniej draniem nie był. Prawdziwy, utalentowany i skromny – tak zapisał się w pamięci współpracowników i widzów. „Gdy spoglądam i spoglądałem w przeszłość na siebie trochę z boku, tak z pozycji widza, to mówiąc szczerze, moja osobowość nie podoba mi się. A zresztą czy w ogóle miałem jakąś osobowość aktorską?” – mówił o sobie we wspomnianej książce. Miał niewątpliwie. Erwin Axer, reżyser, i mentor Michnikowskiego pisał, że „(…) obsesją Michnikowskiego jest rzadki u aktora z vis comica lęk przed przesadą. Michnikowski kocha umiar. Ekscentryzm jest w nim samym. Komizm nieodparty, a zawsze subtelny. Najczęstsze pytanie po udanym zagraniu na próbie, kiedy nawet koledzy się zaśmiewają, brzmi: czy się nie wygłupiłem, broń Boże?”. Nie wygłupiał się, nawet udzielając głosu Papie Smerfowi. A mistrzowskiej Jej Ekscelencji z Seksmisji dałam się nabrać: naprawdę myślałam, że jest kobietą.
– Halooo.… – Kuba? – Kto mówi? – Ale czy Kuba? – oglądam niezapomniany Sęk, a jedno z dzieci zagląda mi przez ramię z miną pytającą „co to za dziwactwo?”. Tłumaczę: to szmonces, humor żydowski, przypomniał go kabaret „Dudek”; kabarety w ogóle były kiedyś inne... I widzę, że komunikat trafia w próżnię. Choć staram się prosto, chyba jednak za trudno mówię – albo poziom odbioru wynikający z różnicy pokoleń i innego już kulturowego kodu, którym operujemy kompletnie nie ten. No ale nie jestem osamotniona – i może być jeszcze gorzej: na YouTube pod Addio pomidory czytam jeden z komentarzy: „Tata mi kazał puścić. Łat de fak?!”.
Nie oczekuję, że moje dzieci będą rozczytywały się w średniowiecznej Historyi o chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim. Poniekąd rozumiem, że planowane szkolne wyjście na spektakl Krakowiacy i Górale spotkało się z niechętnym przyjęciem przez uczniów, dlatego rodzice winni porozmawiać na ten temat z dziećmi. Z niejakim oporem, ale przyjmuję do wiadomości, że aby zapoznać się z przewidzianym w kanonie lektur fragmentem Dziadów uczniowie nie muszą ustawiać się w kolejce w bibliotece, tylko otrzymują zbindowany wydruk kilkunastu kartek z tekstem i hasłem na okładce „Wolne lektury”. Ale zastanawiam się, gdzie jest granica znajomości i nieznajomości klasyki i jak mają szansę spotkać się nasze światy?
Odchodzą mistrzowie – odchodzi cała epoka…
Żegnaj, Ekscelencjo!