Godną konkurentkę w walce o tytuł największej zmory miał jedynie w chemii, której nijak pojąć nie mogłam. Podobnie jak związków przyczynowo-skutkowych historycznych wydarzeń. Bo zawsze mi mówiono, że to ważniejsze niż wkuwanie dat (wkuwałam – i zaraz zapominałam. Tak mam do dziś).
Żaden nauczyciel nie potrafił przekonać mnie do tego, że historia jest ważna. A w domu była postrzegana głównie przez pryzmat osobistych doświadczeń członków rodziny: wojennych losów dziadków czy Czerwca ‘56 mojego taty – więc dość wybiórczo. Ale teraz myślę, że smutno-szara nauczycielka z podstawówki była dokładnie taka jak jedynie słuszna wersja historii, którą musiała przekazywać. O agresji ZSRR na Polskę dowiedziałam się dopiero w liceum, podobnie jak o Katyniu i innych „niewygodnych faktach”.
Dziś moje dzieci będą uczyć się historii według nowej podstawy programowej i zmienionej siatki godzin, a ja zadaję sobie pytanie: czy więcej znaczyć będzie lepiej. Cóż, życie pokaże. Ale wiem, że przekazu historii i tradycji nie da się zamknąć wyłącznie w szkolnym systemie edukacji.
Babcia opowiadała mi o Niemcach: złych, którzy wysyłali do komór gazowych, i dobrych – zwyczajnych ludziach, którzy pomagali im podczas pobytu na przymusowych robotach; śpiewała patriotyczne pieśni i uczyła kiszenia ogórków (tego nie zapewnią żadne unijne projekty). Mama, obok haftu angielskiego i richelieu – także wzorów kaszubskich. Dziś coraz więcej możliwości daje szkoła, interaktywne muzea, przeróżne warsztaty i miejsca edukacji. Czy dzięki temu dzieci wiedzą więcej? I tak, i nie. Bo na przykład w Muzeum Ginących Zawodów oglądamy pokaz garncarstwa, piece chlebowe i warsztat kowala, a później jedna z pań prowadzących zajęcia pyta: czy wiecie z czego robi się masło? Nasze dzieci wiedzą, podobnie jak kilkoro innych. – Całe szczęście – powiada pani – bo czasem, gdy pytam o to przychodzących na warsztaty, słyszę: ze smalcu... Eeee... z mąki?
„(...) tradycją nazwać niczego nie możesz. I nie możesz uchwałą specjalną zarządzić ani jej ustanowić. Kto inaczej sądzi, świeci jak zgasła świeczka na słonecznym dworze. Tradycja to dąb, który tysiąc lat rósł w górę. (…) Niech nikt kiełka małego z dębem nie przymierza. Tradycja naszych dziejów jest warownym murem, to jest właśnie kolęda, świąteczna wieczerza… To jest ludu śpiewanie, to jest ojców mowa, to jest nasza historia, której się nie zmieni”. Patetycznie – a to przecież z Misia Barei, gdy węglarz Tłoczyński odpowiadał ojcu chcącemu nadać córce imię Tradycja. I choć przywołuję tę scenę wyrwaną z całego kontekstu śmieszno-gorzkiej misiowej narracji, to przecież nie sposób się z sensem tej wypowiedzi nie zgodzić.
A masło wyszło przednie. Ze śmietany kremówki z pobliskiego sklepu. Bo w regionie, który odwiedziliśmy krów już prawie nie ma...
Agnieszka Pioch-Sławomirska filolog w wykształcenia i z zamiłowania, od 20 lat kroi i szyje teksty. Żona, mama trójki dzieci. Sportowiec amator, dla którego najważniejszym dystansem jest… ten do samego siebie.