Logo Przewdonik Katolicki

Worek modlitwy dla Franciszka

Joanna Mazur
fot. Maciej Maziarka

„Niemożliwe” to dla niej słowo obce. Życie Basi składa się z niemożliwych pragnień, które Bóg uwielbia realizować. 1500 kilometrów, 36 godzin – tyle zajęła trójce przyjaciół pielgrzymka autostopem do Rzymu.

Mieszka w Krakowie. Jest uparta. Lubi warkocze, delikatny makijaż i czerwony lakier do paznokci. Skończyła pedagogikę. Jest dyplomowanym coachem. Uwielbia ziemniaki w każdej postaci. Jak zacznie mówić, trudno jej przerwać. Taka jest Basia Turek. Miała ponad dwadzieścia operacji, ale to jej nie definiuje. Jeździ na wózku, ale to jej nie definiuje. Jest sobą. Definiują ją słowa „Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia”.
 
Alergia na Szustaka
Do niedawna nieśmiała i zamknięta w sobie. Mieszkająca na pierwszym piętrze bez windy. Bez kontaktu z ludźmi. Do kościoła chodziła bez przekonania. Miała problem ze spowiedzią. Do czasu.
Na pierwszym roku studiów poznaje dominikanina o. Macieja i trafia do KLIKI – Katolickiego Stowarzyszenia Osób Niepełnosprawnych i Ich Przyjaciół. Zaczyna wychodzić do ludzi. Na kawę i na piwo. Niby nic niezwykłego. To jednak zmienia wszystko. Koleżanka zaprasza ją na rekolekcje, które prowadzi o. Adam Szustak. Basia reaguje alergicznie: nie przepada za nim. Wszyscy jej znajomi chodzą na słynne msze „dwudziestki” do dominikanów. Ona jest sceptyczna. „Kogut i żółw” – tytuł rekolekcji do dzisiaj nic jej nie mówi. Jednak jedzie. Pierwszy zgrzyt, kwaterują ją na drugim piętrze. W relacji z dominikaninem przełamuje się dopiero po modlitwie wstawienniczej. To wtedy słyszy, że Bóg chce wywrócić jej życie do góry nogami. Po powrocie do domu słyszy od spowiednika: wyprowadź się od rodziców i zamieszkaj sama! Denerwuje się. Nie może przecież sama nawet się podnieść z łóżka. Trzaska drzwiami. Tę samą propozycję słyszy od przyjaciółki i od niepełnosprawnego przyjaciela mieszkającego w akademiku. Ten namawia ją, by złożyła podanie o pokój. Puka się w głowę, bo jej dom rodzinny jest przecież dwie ulice od akademika. Wniosek zostaje rozpatrzony pozytywnie i wyprowadza się z domu. Siedząc w pokoju pełnym nierozpakowanych kartonów, myśli – Boże, gdzie Ty jesteś! Bezwiednie wchodzi na stronę dominikanów i widzi zaproszenie na rekolekcje odnowy w Duchu Świętym, prowadzone przez wspólnotę „Janki”. Tak trafia do wspólnoty. Na co dzień pomagają jej przyjaciele. Ilu ich jest? Basia nie jest w stanie policzyć. Głosi rekolekcje, spotyka się z niepełnosprawnymi.
 
Rzymskie szaleństwo
To miało być normalne spotkanie wspólnoty „Janki”. Zbliżały się obchody 50-lecia odnowy charyzmatycznej w Rzymie. Lider grupy rzuca pomysł – pojedźmy tam autostopem! Basia i Kinga wymieniają porozumiewawcze spojrzenia. Basia wykonuje jeden telefon „do przyjaciela”, czyli do ojca Kordiana Szwarca, franciszkanina, którego poznała kilka lat temu. Tego samego, który z okazji 1050. rocznicy chrztu Polski szedł z pielgrzymką z Lednicy do Krakowa, ciągnąc za sobą metalową rybę. Tego samego, który zorganizował festiwal „Siedem Aniołów” dla dzieci z domów dziecka i świetlic socjoterapeutycznych. Po rozmowie już nie ma wątpliwości: jadą!
– Miałam w sercu myśl, żeby zrobić coś dla innych. Zrobić coś dla tych dzieci, dla „aniołów”. Często proszę innych o pomoc, a chciałam dać coś z siebie – tłumaczy Basia. Dołączają do niej Kinga i Hubert, bez nich wyjazd nie doszedłby do skutku.
Basia prosi ojca Kordiana o intencje, które otrzymał od dzieci. Obiecuje, że przekaże je papieżowi. Zaczyna o tym mówić znajomym. Ludzie nie dowierzają. Pytają o to, co będą jedli, co będą pili, czy mają pieniądze. Do Basi dociera niezaprzeczalny fakt: są w ogóle nieprzygotowani!
– Prosiłam Boga, by mi powiedział, po co właściwie tam jedziemy. Czułam, że to Jego pomysł, i wiedziałam, że musi być jeszcze jakieś drugie dno tego wyjazdu. Na modlitwie dostałam fragment o powołaniu Mojżesza. On był zwykłym pastuszkiem i jąkałą, a Bóg poprosił go o wyprowadzenie ludu z Egiptu. Poczułam się taka słaba jak On. Dotarło do mnie, że mamy po prostu iść i być dla ludzi. Modlić się za nich, gdziekolwiek będziemy – tłumaczy Basia.
Po drodze chcą zostawiać za sobą ślad. Drukują obrazki z Jezusem miłosiernym i Maryją Oblubienicą Ducha Świętego. Jedna pani chciała przelać im kwotę na druk, a przelała całą swoją pensję.
Pierwszą prośbę o modlitwę dostają już w Polsce. Od Kingi siostry. Postanawiają ruszyć z Czarnego Dunajca, jej domu rodzinnego. Tam rozdają pierwsze obrazki, w parafii akurat odbywa się spotkanie dla młodzieży przed bierzmowaniem. Basia spontanicznie mówi do młodzieży kilka słów. W międzyczasie okazuje się, że Hubert zapomniał dowodu osobistego. Kombinują i dowód przyjeżdża pociągiem. W zamieszaniu zapominają o obiecanej modlitwie za siostrę Kingi. Następnego dnia tata Kingi zawozi ich do Chyżnego, na granicę polsko-słowacką, skąd mają ruszyć autostopem. W ciągu dziesięciu godzin zatrzymuje się jednak tylko jedna kobieta, która ma zbyt małe auto. Wspólnie podejmują decyzję: wracamy, aby pomodlić się, tak jak obiecali. W domu czeka pizza i… sugestia, by jechać autobusem. Basia jednak się upiera. Modlą się i następnego dnia tata Kingi zawozi ich dalej, tym razem  do Gyor na Węgrzech. Ustawiają  się za stacją benzynową... Kinga z ukulele, Basia z kapeluszem, a Hubert z kamerą. To wtedy powstają pierwsze pielgrzymkowe zasady. Zasada numer jeden: wsiadają do każdego auta, które się zatrzyma. Zasada numer dwa: gdy jedno ma kryzys, pozostała dwójka modli się i „ogarnia”. Zasada numer trzy: gdy dwie osoby są co do czegoś zgodne, trzecia ma problem.
 
 
Coca-cola na kolację
Pierwszy zatrzymuje się fiat multipla. Kierowca Mikołaj nie jest wierzący, ale jest „człowiekiem nadziei”. Obrazek bierze bardzo chętnie. Druga zatrzymuje się Noemi. Gdy dostaje od Kingi różaniec, płacze tak, że z makijażu zostają tylko czarne strużki. Po kilku godzinach przyjeżdża autem jej kolega Gabor. Zawozi ich na stację kolejowa i kupuje im bilety. Noc spędzają na chodniku w okolicach zamkniętej na trzy spusty katedry w Szombathely. Na kolację dziewczyny „jedzą” coca-colę, a Hubert herbatę. Rano wsiadają w pierwszy z trzech pociągów. Nie ma lekko. Węgierskie pociągi mają za wąskie wejścia dla wózka. Basię przenoszą z pociągu do pociągu na rękach. W przedziałach śpiewają, zbierają intencje i rozdają obrazki.
Gdy wysiadają z ostatniego pociągu, zdają sobie sprawę, że minęły dwa dni, a oni wciąż są na Węgrzech. A za kolejne dwa dni rozpoczynają się uroczystości w Rzymie.
Ustawiają się ponownie za stacją. Odmawiają modlitwę „Panie zmiłuj się nad nami” i „Jezu ufam Tobie” i po kilku minutach zatrzymuje się TIR. Wcześniej nie brali tej opcji pod uwagę, bo wniesienie osoby na wózku do tak wysokiego auta wydawało im się niemożliwe. Kierowca ma na imię Ayhan. Nalega by wsiedli. – Do dziś nie pamiętam, jak im się udało załadować mnie do tego auta – śmieje się Basia.
Kierowca od razu oddaje im całą zawartość lodówki. Basia cały czas opowiada, że jedzie do papieża, a on cieszy się, że może ją zawieźć do przyjaciela Franciszka. We trójkę modlą się przez cały czas na głos. Po angielsku. Gdy wysiadają, chcą wręczyć kierowcy różaniec. Okazuje się jednak, że jest muzułmaninem. – Nie wiem, jak wielką pokorę miał ten człowiek, że pozwolił nam się tak modlić w swoim aucie. Oddał nam wszystko, co miał. I na koniec stwierdził, że nie wie, z czego wynikają konflikty między nami. On chce pokoju. Przyjął od nas mój popsuty różaniec, taki bez krzyża – tłumaczy Basia. – Tego dnia modliliśmy się o trzy rzeczy: mięsko, ziemniaczki i sałatkę. I dokładnie taki posiłek dostaliśmy na stacji od innego muzułmańskiego kierowcy – dodaje Basia. Po chwili podjeżdża mikrobus na polskich rejestracjach. W środku dwóch Ukraińców. Początkowo nie chcą z nimi jechać. Coś budzi ich niepokój. Przekonuje ich obrazek ze św. Janem Pawłem II w kokpicie auta. O pierwszej w nocy wysiadają przy placu Świętego Piotra. Wszystkie hostele w okolicy są zamknięte. W końcu znajdują pokój mocno oddalony od centrum i kładą się wygodnie po raz pierwszy od czterech dni.
 
Niepełnosprawność ma plusy
– Są takie momenty, gdy niepełnosprawność jest super. Na przykład podczas audiencji generalnej u papieża i podczas Mszy św. na placu Świętego Piotra – śmieje się Basia. Z Kingą siedzą w pierwszym rzędzie. Przez całą Mszę św. z papieżem Basia uczy się jednego zdania. Nie po włosku, ale po portugalsku – „Ojcze Święty proszę podejdź tutaj!”. Chce osobiście przekazać Ojcu świętemu worek z intencjami. Gdy papież rusza papamobile, Basia zaczyna krzyczeć. Papież przejeżdża obok, ale niestety nie słyszy. Chwilę później wyjeżdża z placu Świętego Piotra. Basia wpada w chwilową rozpacz. Kinga pociesza ją, że to i tak dużo, że dotarli do Rzymu i że zaniosą intencję na grób Jana Pawła II. Jednak po chwili decydują: idziemy do domu św. Marty! Krzyk pod papieskim oknem nie daje rezultatu. Spotkane siostry zakonne kierują ich do domu polskiego. Tam dostają wskazówkę. Trzeba się dostać do watykańskiej policji. Podchodzą do gwardii szwajcarskiej i opowiadają o intencjach. Gwardziści wpuszczają ich pod sam Dom św. Marty, gdzie zostawiają intencje w biurze. Pana z watykańskiej policji przepraszają, że sprawiają problemy. W odpowiedzi słyszą „dla Ojca Świętego to nie problem”. Miesiąc później w skrzynce znajdują list z podziękowaniem od Ojca Świętego i zapewnieniem o modlitwie.
 
Ograniczenia są w głowie
Basię na co dzień otaczają przyjaciele. To dzięki nim może żyć aktywnie. – Nie mam stałego opiekuna. Myślę, że osoby niepełnosprawne nie powinny zamykać się tylko w swoich środowiskach. Wzajemne wsparcie jest ważne, ale potrzeba otwartości i wyjścia do osób zdrowych. – tłumaczy Basia. – Kiedyś jeżdżąca na wózku koleżanka zapytała mnie, co może robić osoba taka jak ona popołudniu w Krakowie. Odpowiedziałam jej – nie wiem. Ja po prostu myślę, co ja chcę robić popołudniu w Krakowie i to robię. Jako osoby niepełnosprawne naprawdę możemy wiele robić. Bariery i granice są często tylko w naszych głowach.
 
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki