Hygge bez pieniędzy?
Choć hygge jest z założenia przeciwieństwem konsumpcjonizmu, wydaje się jednak, że ma duży związek z pieniędzmi. Jak tłumaczy Meik Wiking w swojej książce Hygge. Przepis na szczęście, w hygge nie chodzi o kupowanie drogich rzeczy, smakowanie wytrawnych potraw czy otaczanie się przepychem. Wręcz przeciwnie – wystarczą stare wełniane skarpety, świeczka i dobra książka z lokalnej biblioteki. Na dobrą sprawę każdy Polak bez problemu mógłby sobie takie hygge gadżety zapewnić i doświadczać szczęścia. Czemu więc nie zawsze jest to takie oczywiste?
Odpowiedź być może leży w systemie społecznym, który wyróżnia Danię na tle innych państw europejskich. Jest to system opiekuńczy: zapewnia darmowe szkolnictwo i opiekę zdrowotną, wysokie zasiłki dla obywateli w potrzebie. Jednocześnie Dania jest państwem zamożnym – mało który Duńczyk doświadcza ubóstwa. Wysokie podatki w Danii przeznaczane są na inwestycję w społeczeństwo, dlatego żaden Duńczyk nie czuje się sfrustrowany z powodu ich płacenia – ma poczucie, ża są to sensownie wydane pieniędze. Wystarczy odrobina świadomości, by zauważyć, że sposób społecznego i materialnego funkcjonowania Danii jest skrajnie inny od tego, co mamy w Polsce. Choć nasz kraj konsekwentnie się rozwija i wzbogaca, do Duńczyków jest nam bardzo daleko. Z perspektywy przeciętnego Kowalskiego, który czasem musi pracować na dwa etaty, by utrzymać rodzinę, stan hygge wydaje się mało realistyczny. Podczas gdy politycy duńscy rozważają wprowadzenie 30-godzinnego tygodnia pracy, u nas jest to zupełnie fikcyjne – codziennie widzimy, z jaką trudnością wprowadza się jakiekolwiek udogodnienia dla pracowników, takie jak podwyżki, poprawa warunków pracy czy uczciwe umowy o pracę.
Zatem czy w ogóle da się praktykować hygge w Polsce? Wydaje się, że tak, bo hygge to przede wszystkim coś, co nosimy w środku. A zatem nawet jeśli mam trudną sytuację finansową, rodzinną czy emocjonalną, hygge proponuje, byśmy cieszyli się tym, co mamy, a nie martwili tym, co jest problemem. Hygge nie oznacza bowiem braku problemów, ale raczej umiejętność niekoncentrowania się na nich. Czy jednak ta filozofia odkrywa coś nowego? Dla każdego chrześcijanina powinna być to norma. Nasuwa się tu skojarzenie ze słowami Jezusa: „Nie troszczcie się zbytnio o swoje życie”. Odnajdujemy w nich wyraźną zachętę do tego, by zwolnić, odpuścić, zaufać. Być może więc hygge to nic innego, jak stan beztroski spowodowany zaufaniem do naszego Ojca, który przecież o wszystko się zatroszczy? Być może hygge to bycie jak dzieci, które cieszą się każdym dniem będącym cennym darem od Boga?
Polska filozofia cierpienia
Pod jednym z artykułów dotyczących hygge zamieszczonych w internecie przeczytałam ciekawy komentarz Polaka mieszkającego w Danii: „Hygge przekierowywuje uwagę z tego, co uwiera, na to, co można zmienić. Polakom trudno to zrozumieć. My uprawiamy filozofię cierpienia i nie ogarniamy tego, że można potrafić się w niej nie nurzać”. Nie sposób nie zgodzić się z autorem tej wypowiedzi. Gdy poczyta się internetowe komentarze pod innymi tekstami o hygge, przeważa krytyka, a momentami wręcz język nienawiści. Może jest coś na rzeczy, że nam, Polakom, trudno w ogóle wyobrazić sobie szczęście? Może nasza historia wszczepiła w nas na stałe jakiś rodzaj fatalizmu? Może z jakiegoś powodu myślimy, że nie mamy prawa być szczęśliwymi?
Niestety postawa ta jest widoczna również wśród chrześcijan. Nie zliczę już, ilu spotkałam katolików, którzy twierdzą, że Bóg zsyła chorobę jako karę za grzechy lub którzy zamiast zmieniać trudne okoliczności, na które mają wpływ, nadają im wymiar „krzyża”, który muszą cierpliwie nieść. W potocznym rozumieniu katolik to ktoś, kto tylko się umartwia, rezygnuje z wszelkich przyjemności, poddaje się bezwiednie losowi, twierdząc, że taka jest wola Boża. W swojej pracy często spotykam młodych ludzi, którzy pytają mnie, czy wolno im realizować marzenia, czy mogą poświęcać czas na przyjemności lub czy grzechem jest, że pragną rodziny, domu, psa i spokojnego życia. Kiedy wykształciły się w nas takie niezgodne z Bożą rzeczywistością postawy? Skąd lęk przed własnym szczęściem, skąd fałszywe poczucie winy przed Bogiem?
Każdy, kto jest ojcem lub matką, wie, że największym chyba pragnieniem rodzica jest to, by dziecko było szczęśliwe. W Psalmie 128 czytamy: „Szczęście osiągniesz i dobrze Ci będzie”. Bóg, jako dobry Ojciec, pragnie naszego szczęścia. Czytając o hygge można w pierwszym momencie pomyśleć, że chrześcijaninowi nie wypada sprawiać sobie aż tylu przyjemności. Kiedy jednak zrozumiemy, że prawdziwą istotą hygge nie jest hedonizm, ale miłość i zanurzone w niej relacje z ludźmi i ze sobą samym, wtedy będziemy mogli bez poczucia winy sięgnąć po jej dobrodziejstwa. Wiking pisze: „Hygge to odpowiedni nastrój i coś, czego się doświadcza, a nie rzeczy. To przebywanie z ludźmi, których się kocha. To dom. Poczucie, że jesteśmy bezpieczni”. Czy w głębi duszy nie mamy nadziei, że właśnie tak wygląda niebo?
Opowieść o miłości
W książce Wikinga pierwszy rozdział jest zatytułowany „Światło”. Opowiada on o tym, że jednym z najważniejszych składników hygge jest światło w różnych postaciach. W Ewangelii św. Jana pierwszy rozdział mówi o światłości, którą jest sam Chrystus. Największa tajemnica chrześcijaństwa mieści się w dobrej nowinie o świetle, które wydobyło nas z ciemności. Czy zatem hygge ze swoim umiłowaniem światła nie jest przejawem tego, co w każdym z nas zakorzenione, czyli pragnienia jasności, nadziei i miłości? Zaryzykuję stwierdzenie, że hygge to nie zjawisko, które wzięło swój początek w XIX w. w Danii. O hygge czytamy już wtedy, gdy w trzecim wersecie pierwszego rozdziału Księgi Rodzaju Bóg stwarza światłość. Nikt z nas nie mógłby nawet pomyśleć o szczęściu czy go zapragnąć, gdyby nie istnienie Boga, który jest miłością. I nie chodzi tu o przyjmowanie jakiejś nowej filozofii, ale o życie radością, którą w pełni daje Ewangelia.