Logo Przewdonik Katolicki

Lecz najbardziej mi żal...

Agnieszka Pioch-Sławomirska
FOT. ZUZANNA SZCZERBIŃSKA/PK. Agnieszka Pioch-Sławomirska redaktor prowadząca.

Długo próbowałam uciec od tego pomysłu na felieton. Bo już wiele razy i na tyle sposobów o tym pisano.

 Jednak poddaję się – temat dopadł mnie i trzyma, a próby napisania o czymkolwiek innym tylko niepotrzebnie dobijają klawiaturę wysłużonego laptopa.
Druga połowa lat 70., niewielki pokój z ciemną kuchnią w zamieszkałym od paru lat M2. Dwoje starszych ludzi, dwie kilkuletnie dziewczynki. I radio, z którego niemal przez cały dzień płyną: muzyka i wiadomości. Wtem na głos trąbki jedna z dziewczynek podskakuje i z entuzjazmem woła: „Wodecki, Wodecki, jak on ładnie śpiewa!”. A starszy pan uśmiecha się łagodnie i spogląda w stronę futerału, gdzie leżą jego skrzypce...
To, że moi muzykujący amatorsko dziadkowie (akordeon, skrzypce, mandolina, harmonijka ustna – tylko zmieniali instrumenty, wygrywając coraz to inne melodie) lubili słuchać Zbigniewa Wodeckiego, było dla mnie poniekąd zrozumiałe. Ale już dziecięcej fascynacji kuzynki równolatki jego osobą nie rozumiałam zupełnie. Później dopiero doceniłam jego niezwykły talent i osobowość – i często zaczynałam dzień od Bacha, vide: Wodeckiego. Po śmierci artysty Piotr Galiński, choreograf, współjuror w programie „Taniec z gwiazdami”, napisał: „Mam wrażenie, że dla nas, Polaków, to tak jakby ktoś z rodziny umarł”. Nie wiem jak Państwo, ale ja się z tym zgadzam.
Z nutą refleksji przeglądam wywiad ze Zbigniewem Wodeckim, który ukazał się w styczniowym numerze „Twojego Stylu”. Sporo mówi o byciu artystą, muzyce, rodzinie, życiu w pospiechu. O śmierci też jest, choćby i to: „Jeśli czegoś się boję, to ceremonii pogrzebu, tego teatru, płaczów. (…) Kolegom z branży zapowiedziałem, że gdy zejdę z tego świata, a oni będą mieli dobrą chałturę, mogą na pogrzeb nie przychodzić”. Gdy tekst ukaże się drukiem, będzie już po pożegnalnych uroczystościach, ale myślę, że jednak przyjdą. Podobnie jak tłumy słuchaczy w różnym wieku i różnych muzycznych gustów.
Pies z kulawą nogą nie pofatyguje się za to w tym roku w czerwcu do Opola. Bo i po co? No chyba, żeby zobaczyć, jak pusty amfiteatr wygląda, i fotkę zrobić, i dzieciom lub wnukom kiedyś pokazać: zobacz, to ten historyczny moment – pierwszy od 54 lat czerwiec bez festiwalu. Ot, takie Opole... bez Opola. Bo czy tegoroczne Opole w Kielcach lub gdzie indziej albo zapowiadana na wrzesień edycja wydarzenia, to będzie jeszcze ten sam festiwal?
Rok bez Wodeckiego. Rok bez Opola. A najbardziej mi żal... nie, nie kolorowych jarmarków. Jarmark zresztą mamy; nie wiadomo kiedy i czym się skończy – cykl wydawniczy nie nadąża za zmiennością decyzji i być może będą czytali Państwo tekst mało aktualny. Najbardziej żal, że... w głębokim poważaniu mamy Arystotelesa. Muzyka wpływa na uszlachetnienie obyczajów – czy rzeczywiście? Bardzo chciałabym, żeby tak było. 
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki