Logo Przewdonik Katolicki

Świat nie jest taki, jak ja myślę

Joanna Mazur
FOT. ROBERT WOŹNIAK. Ks. Bartłomiej Kot duszpasterz akademicki we wrocławskiej „Maciejówce”.

Pierwszy jest Bóg. Drugi jest człowiek. Muzyka jest na trzecim miejscu. Ludzie spotkani dzięki muzyce pomagają odkryć piękno Boga.

Przez jego dom przewijają się setki ludzi tygodniowo. Jego? To w zasadzie ich dom, on jest tam tylko jednym z duszpasterzy. Studenci przychodzą, gadają, gotują obiady, modlą się razem z nim. W ten sposób uczą się być w domu, żeby kiedyś umieć zbudować własny. Tak wygląda wrocławska „Maciejówka”. Tak wygląda świat ks. Bartłomieja Kota.
Interesuje się astronomią, choć żyjąc w dużym mieście, trudno jest obserwować nocne niebo, zawsze zbyt jasne. I dużo wie o ptakach. Odróżnia świstunkę, raniuszka i zniczka, choć większość nazwie je po prostu wróblami. Dziwi się, jak można się nimi nie interesować, skoro sam Jezus mówił: „Przypatrzcie się ptakom”. Ważniejsza jednak jest muzyka – i ludzie. Jedną z postaci, które go inspirują, jest Grzegorz Turnau. Jego płyt słuchał jeszcze w szkole podstawowej, zawsze robiły na nim duże wrażenie. Drugą inspiracją jest Jaromir Nohavica, czeski pieśniarz i poeta. W tekstach jego mistrzami są Jeremi Przybora, Wojciech Młynarski czy Jan Kaczmarek. Ale jeśli wsłuchać się w jego muzykę, trudno zamknąć ją w jakichś ramach, bo inspiracjami sięga od Biblii poprzez filozofię, Stinga i muzykę baroku aż po uliczki i mosty Wrocławia. – Nie jestem pierwszym księdzem, który zajmuje się muzyką rozrywkową – śmieje się ks. Bartłomiej Kot. – Przed mną był Vivaldi.
 
Muzyk i ksiądz
Dorastał w domu wypełnionym muzyką. Rodzice dbali o muzyczne wychowanie dzieci. – Wzrastałem w muzyce, to był mój sposób oddychania i patrzenia na świat – mówi ks. Bartłomiej. – Dziadkowie dużo śpiewali. Siostry chodziły do szkoły muzycznej, więc oczywiście ja też do szkoły poszedłem. Bardzo chciałem grać na instrumencie, który moi koledzy nazywali później „wstydem”, na akordeonie. Nie grałem, bo mama jakoś się go bała. Teraz kojarzy mi się on z muzyką jazzową. Piękne rzeczy można na nim zagrać. Ostatecznie poszedłem na gitarę. I jestem za tę gitarę wdzięczny, bo można zawsze wziąć ją ze sobą, czasem się przydaje.
Pierwszą płytę nagrał z siostrami w 1999 r., na podsumowanie 10 lat działalności zespołu rodzinnego. Mama napisała teksty, oni muzykę, producentem był Michał Piotr Kulenty, zmarły na początku tego roku kompozytor i multiinstrumentalista.
Księdzem został, bo w dzieciństwie podobało mu się zbieranie na tacę. Został ministrantem. – Jeszcze w podstawówce przekonany byłem o swoim powołaniu do kapłaństwa, później mi przeszło – wspomina. – Przerzuciłem się na bardziej hulaszczy tryb życia. Studiowałem gitarę na Akademii Muzycznej. We Wrocławiu powstawała katedra muzyki dawnej, zacząłem grać na lutni renesansowej. Ale na trzecim roku studiów trafiłem tutaj, gdzie jesteśmy, do duszpasterstwa akademickiego „Maciejówka”. I stopniowe odkryłem, jak chcę żyć. Potem żartem przyznałem się prefektowi seminarium do dziecięcej motywacji z tacą. A dziś się mogę się tylko śmiać, bo w duszpasterstwie akademickim taca nie starcza na rachunki.
 
Wstyd i służba
Choć mogłoby się wydawać, że dla księdza, który jest muzykiem, modlitwa i muzyka łączyć się będą w całość, ks. Bartłomiej twierdzi, że jest wręcz przeciwnie. Nie szuka wspólnego mianownika dla muzyki i kapłaństwa. – Nie trzeba być muzykiem, żeby być księdzem. Nie trzeba być księdzem, żeby być muzykiem – tłumaczy. – Bóg do jednego może przemawiać przez słowo, do drugiego przez człowieka, który żyje Ewangelią. We mnie najbardziej budzi wiarę ten drugi język. Muzyka tego nie robi: może dlatego, że patrzę na nią od strony technicznej. Podziwiam w niej porządek, w jakim poukładane są dźwięki. Czuję, że obcuję z pięknem i mądrością. Ale „rozrywkowej” muzyki stricte religijnej nie lubię i nie potrafię się nią modlić. Trochę zazdroszczę ludziom, którzy taką muzykę z modlitwą potrafią połączyć. Ważne jest, żeby muzyka religijna, podobnie jak inne rzeczy, na przykład plakaty, była robiona profesjonalnie. Żeby nie było wstydu być w Kościele, w którym tak się gra, ktoś niedostrojony, ktoś niedouczony i w ogóle słabo. Niestety, do poziomu muzycznego się przyzwyczajamy i zaczynamy akceptować nawet to, co jest słabe. Ludzie powtarzają, że „kto śpiewa, podwójnie się modli”. To uproszczone tłumaczenie św. Augustyna, który mówił: „Kto dobrze śpiewa”. Jeśli ktoś śpiewa dobrze, służy modlitwie innych. Ale tak naprawdę śpiewanie podczas liturgii jest bardziej służbą niż modlitwą. Rozmawiamy o tym czasem ze scholą, bo wszyscy mamy podobne trudności. Jesteśmy skupieni na śpiewie, na tempie, na intonacji, musimy być cały czas skoncentrowani na tylu rzeczach. Jak więc koncentrować się na Bogu? Ale to nie jest złe: schola właśnie po to jest, żeby pomagać innym, a nie skupiać się na sobie. Ważne, żeby służyć całym sercem i całym umysłem. To rodzaj samozaparcia i rezygnacji z siebie: chciałbym się fajnie pomodlić, a zamiast tego daję swoją koncentrację, żeby inni mogli się modlić. A po czasie widać, że ta służba przynosi owoce również w nas, Bóg w nas pomnaża to, co wnosimy przez służbę innym.
 
Ludzie inni
– Najbardziej na świecie fascynuje mnie duszpasterstwo i docieranie z Ewangelią do ludzi, a nie muzyka – mówi ks. Kot. – Muzykę tworzę po to, by spotykać ludzi. Gdyby nie ona, nigdy nie pogadałbym z chłopakami w zespole, którzy niekoniecznie są wierzący. Kiedy robimy coś wspólnie, wtedy wchodzę w środowisko, w które jako ksiądz bez muzyki pewnie nigdy bym nie wszedł. To mi poszerza myślenie o świecie. Odkrywam, że ten świat wcale nie jest do końca taki, jak ja o nim myślę. Dzisiaj otaczamy się ludźmi, którzy myślą tak samo jak my. To widać na Facebooku: myślących inaczej wyrzucamy ze znajomych albo blokujemy, bo nas denerwują. A mnie spotkanie z innym człowiekiem i jego innym niż moje myślenie fascynuje. Uczę się do niego mówić – a on nie rozumie języka, który płynie z ambony. Dlatego proszę innych ludzi o pomoc przy rzeczach, które umiałbym zrobić sam. Potrafię napisać muzykę, potrafię ją aranżować, ale to nie muzyka jest na pierwszym miejscu. Wolę to robić z kimś, bo interesują mnie spotkania z ludźmi. Muzyka tylko służy do budowania relacji.
Spotykanie ludzi to również problem języka i tekstów, które również tworzy. – Mówić językiem potocznym jest trudniej, niż wpadać w kościelne schematy – tłumaczy ks. Bartłomiej. – Sam słysząc: „Drodzy bracia i siostry”, automatycznie się wyłączam. Przecież nikt normalnie tak do mnie nie mówi, a jeśli mówi, to w żartach. Prawdę powinniśmy wyrażać w sposób jak najbardziej zrozumiały.
Do duszpasterstwa razem ze studentami stara się zapraszać ludzi z różnych środowisk. Pretekstem są czwartkowe spotkania w Akademii Intelektu – ich tematyka nie jest religijna, to raczej dziedziniec pogan. Rozmawiają o terroryzmie, o oddawaniu szpiku kostnego, o wyprawie autostopem na Syberię, o astronomii. – Chcemy, żeby różni ludzie zobaczyli to miejsce – tłumaczy ks. Bartłomiej. – Przyjdą, może zostaną na dłużej? Sam też tu przecież tak samo trafiłem. Zainteresował mnie. Nigdy nie wiemy, co do kogo przemówi. Trzeba siać, a co z tego wyrośnie, nie od nas zależy.
 


Ks. Bartłomiej Kot
Duszpasterz akademicki we wrocławskiej „Maciejówce”. Muzyk, kompozytor, wykładowca muzyki kościelnej, autor oratorium Matko Najpiękniejszego, płyty Wrocławskiej spacery, kapelan sióstr boromeuszek, ornitolog amator
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki