Logo Przewdonik Katolicki

Czego nie mówią statystyki

Piotr Wójcik
Fot. Leszek Szymański/PAP.

Średnia krajowa, stopa bezrobocia, PKB… Dane ekonomiczne to zawsze gorący temat. Jak to się dzieje, że kiedy jedni na ich podstawie wieszczą katastrofę, drudzy chwalą się, że polska gospodarka wstaje z kolan?

W zeszłym roku popularne były dwie narracje. Jedni mówili o „dramatycznym spadku PKB”, choć nie było żadnego spadku, tylko spowolnienie wzrostu do 2,8 proc. Drudzy chełpili się najniższym w historii bezrobociem (wg Eurostatu spadło ono poniżej 6 proc.), choć jego wyraźny spadek zaczął się już za rządów poprzedników. W tym roku mieliśmy już co najmniej kilka takich fal. Największa z nich ogłaszała Armagedon z powodu przekroczenia przez Polskę biliona złotych długu publicznego. Przeciwstawna wskazywała, że średnie krajowe wynagrodzenie wzrosło o dawno nie widziane 4 proc. i wynosi już 4277 zł brutto, więc żyć, nie umierać.
Zwykli ludzie zapewne zachodzą w głowę, jak to możliwe, że w tej gospodarce tyle się zmienia, a jakoś trudno to na co dzień dostrzec. Skoro cały ten PKB leci na łeb na szyję, to dlaczego nie żyje nam się gorzej? Z drugiej strony, jeśli przeciętne wynagrodzenie już dawno przekroczyło 4 tys. zł brutto, to jak to się dzieje, że zdecydowana większość z nas o takim comiesięcznym dochodzie może pomarzyć? Wina leży po stronie tych, którzy z pojedynczych wskaźników ekonomicznych zrobili bożków i na ich podstawie oceniają rzeczywistość. Tymczasem tak jak cała ekonomia opisuje tylko jeden z wielu obszarów naszego życia, tak każdy z jej wskaźników opisuje tylko wąski skrawek tego jednego obszaru. I to jeszcze w sposób niespecjalnie dokładny.
 
Produkt krajowy brutto
Bez wątpienia najbardziej znanym i najczęściej przytaczanym wskaźnikiem, który ma opisywać życie gospodarcze danego kraju, jest PKB – czyli produkt krajowy brutto. Cieszy się on taką popularnością, gdyż prawdopodobnie jest najbardziej udany.
PKB oznacza wartość wszystkich sprzedanych w danym roku dóbr i usług, wytworzonych na terenie danego kraju. Przyjmuje się, że im większy PKB, tym kraj jest bogatszy i ludziom żyje się lepiej. Na oko już jednak widać, że taka logika jest pełna dziur. Przecież nie każdy wydatek świadczy o bogaceniu się czy o lepszej jakości życia. Dla wzrostu PKB lepiej jest, żebyśmy zachorowali i wydali pieniądze na leki, niż byśmy byli zdrowi i odłożyli te środki na przyszłoroczne wakacje. Najlepsze co może przytrafić się z punktu widzenia PKB to… katastrofa budowlana – i generalnie każdy kataklizm niezmniejszający możliwości produkcyjnych. Gdy powódź pochłonie nasz dom, dla PKB będzie to fantastyczna wiadomość. Będziemy musieli go odbudować, a więc zakupić materiały budowlane czy zapłacić ekipie remontowej. Jeszcze lepszy efekt daje toczenie wojny poza granicami kraju – wszyscy pracują wtedy pełną parą, by zapewnić wojsku uzbrojenie. W statystykach wygląda to rewelacyjnie, jednak trudno stwierdzić, jak kolejne wyprodukowane czołgi miałyby poprawić standard życia obywateli.
Poza tym PKB zupełnie nie pokazuje, jak dochody ze sprzedanych produktów są dzielone. Wskaźnik „PKB na głowę mieszkańca” jest tylko umowny – to dochody ze sprzedaży podzielone przez liczbę mieszkańców danego kraju. Mieszkańcy wielu krajów tych pieniędzy na oczy nie widzieli. Według PKB na głowę leżąca w Afryce Gwinea Równikowa to jedno z bogatszych państw świata – niemal dwa razy bogatsze od Polski. Jednak dochody te niemal w całości trafiają do grup kontrolujących wydobycie ropy. Obywatele klepią tam biedę i nie poczuliby się dużo lepiej, gdyby któryś z ekonomistów powiedział im: „Głowa do góry, PKB w waszym kraju jest rewelacyjne!”.
 
Średnia krajowa
Nieco więcej o standardzie życie może powiedzieć średnie wynagrodzenie w kraju. Ten wskaźnik również jest jednak ułomny. No bo co to za średnia płaca, skoro zdecydowana większość obywateli zarabia mniej? Przykładowo w Polsce niemal 70 proc. społeczeństwa zarabia poniżej tych 4277 zł brutto, które GUS wykazał ostatnio jako przeciętne wynagrodzenie. To oczywiście wynik tego, że najwięcej zarabiający Polacy zdecydowanie zawyżają statystykę.
Jeśli chcemy naprawdę przekonać się, ile zarabia przeciętny Kowalski, lepiej śledzić inny wskaźnik, który jakoś dziwnym trafem GUS ogłasza dużo rzadziej, czyli medianę. Mediana to poziom wynagrodzenia, który dzieli społeczeństwo idealnie na pół – czyli poniżej i powyżej tego poziomu znajduje się po połowie Polaków. I ona już wynosi około tysiąca złotych mniej niż średnia krajowa – ostatni jej odczyt to 3300 zł. Jednak nawet mediana jest obciążona błędem – GUS bada wynagrodzenia tylko w firmach zatrudniających 10 osób lub więcej. Tymczasem 15 proc. Polaków pracuje w firmach mniejszych niż 10 zatrudnionych, w których płace są zdecydowanie najniższe na rynku. Ich oficjalne statystyki wynagrodzeń w ogóle nie biorą pod uwagę. Gdyby wzięły, okazałoby się, że te pięknie wyglądające średnie, są dużo bardziej skromne, niż nam się pokazuje.
 
Stopa bezrobocia
Wydawałoby się, że przynajmniej dane bezrobocia są w miarę dokładne. Nic bardziej błędnego – stopa bezrobocia to jedna z bardziej mylących statystyk. Pokazuje ona tylko, jak się kształtuje liczba zarejestrowanych bezrobotnych na tle wszystkich aktywnych zawodowo. Tymczasem wielu niepracujących Polaków nie jest zarejestrowanych w urzędzie pracy, ponieważ nie szuka zatrudnienia – są nieaktywni zawodowo. W ten sposób Polska, której bezrobocie jest jednym z najniższych w Unii Europejskiej (wg Eurostatu 5,4 proc., piąty najniższy wynik), paradoksalnie ma też mało zatrudnionych. Najnowsze dane pokazują, że tylko 68 proc. Polaków pracuje. Tymczasem wśród  Francuzów jest to 70 proc., choć bezrobocie we Francji jest dwa razy wyższe niż w Polsce. Oczywiście cieszy, że stopa bezrobocia w Polsce jest niska, bo chcący pracować w zdecydowanej większości mają pracę, jednak prawdziwy sukces będzie można ogłosić, gdy na rynek pracy wrócą ci, którzy zdążyli już o niej zapomnieć.
 
Dług publiczny
Bilion złotych długu publicznego może brzmieć dla naszego kraju niczym wyrok. W końcu to niewyobrażalne pieniądze. Jednak to co niewyobrażalne dla pojedynczego człowieka, zmienia swój wyraz z perspektywy 38 milionów ludzi. Tak jak kredyt dla klienta indywidualnego odnosi się do jego dochodów, tak samo dług publiczny odnosi się do sumy rocznych dochodów gospodarki narodowej. I z tej perspektywy ów bilion nie wygląda już tak dramatycznie. Dług publiczny Polski wynosi nieco ponad połowę rocznych dochodów polskiej gospodarki, co jest jednym z niższych wyników w UE. Dużo większe zobowiązania w stosunku do swych rocznych dochodów ma niemal każdy świeżo upieczony kredytobiorca hipoteczny. A mimo to nie załamuje rąk, że zaraz skończy się to katastrofą.
Poza tym Polska znajduje się na poziomie rozwoju, na którym zaciąganie długu jest uzasadnione. Nikt się nie dziwi, gdy młodzi ludzie na dorobku, nie mając jeszcze odpowiedniej ilości kapitału, biorą na kredyt mieszkanie czy samochód – są one dla nich inwestycją w przyszłość. Dzięki temu założą rodzinę i będą mogli dojeżdżać do pracy. Polskę można porównać do młodego człowieka na dorobku. Potrzebujemy ogromnych inwestycji, chociażby infrastrukturalnych, by móc się szybciej rozwijać, lecz nie zdążyliśmy jeszcze odłożyć wystarczającego kapitału, by móc je sfinansować ze środków własnych.
 
Jak widać wskaźniki ekonomiczne ujawniają nam co najwyżej kawałeczek prawdy. Oczywiście nie chodzi o to, żeby zupełnie przestać zwracać na nie uwagę. Raczej o to, by w dyskusjach o ekonomii i polityce państwa pamiętać, że to nie o wskaźniki chodzi, ale o jakość życia w naszym kraju.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki