Logo Przewdonik Katolicki

Kawa to spotkanie

Marcin Nowak
Fot. arch. prywatne

Rozmowa z Katarzyną Knapik o kursach Alpha, po przeżyciu których uczniowie stają się misjonarzami

Lubię fejsbukowy mem: „Kawa to nie napój. Kawa to spotkanie”. Podpisano: Katarzyna Knapik.
– Podtrzymuję. Picie kawy może być dla mnie przyjemnym przerywnikiem w codziennych zajęciach. Ale może też być czasem podarowanym drugiemu człowiekowi. Wtedy staje się najpiękniejszym prezentem, bo miłość to obecność, a obecność to dla mnie m.in. kawa.
 
To ile takich kawek w ciągu dnia oprócz tej, którą teraz pijesz?
– Ze trzy… Ale lepiej tego nie pisz.
 
Już napisałem. Pracując w Kościele i dla Kościoła, potrzebuje się aż tyle kofeiny?
– Moje obecne życie zawodowe to w połowie Alpha i w połowie Wspólnota Góra Oliwna. Zatrudnianie osób świeckich do służby głoszenia Ewangelii jest w Polsce nowością, ale niewątpliwie jest potrzebne.
 
Na czym polega Twoja praca? Oprócz picia kawy, oczywiście.
– Jak wiele osób, dzień zaczynam od sprawdzenia mejla. Opracowuję konferencje, które trzeba wygłosić, i zajmuję się szkoleniem osób, które będą prowadzić Alpha w lokalnych środowiskach. Rozwijam aktualne projekty prowadzone w Alpha. Spotykam się z innymi liderami i, mówiąc ogólnie, promujemy Alpha jako narzędzie ewangelizacji w Polsce.
 
Alpha, Alpha, Alpha… Co to takiego?
– Dla mnie to najskuteczniejsze narzędzie ewangelizacji. Taką definicję podaję ludziom, którzy są w Kościele i znają kościelną nomenklaturę. A znajomym mówię: „Jeśli chcesz przeżyć przygodę i pragniesz czegoś więcej, przyjdź na Alpha”.
 
Marketing.
– Jasne. Szkoda by było już na początku odstraszyć kogoś kościelną nowomową.
 
Ja się nie przestraszyłem i chcę przyjść. Czego mam się spodziewać?
–Alpha to cykl spotkań, zamykających się w dziesięciu tygodniach. Najpierw spotkamy się przy wspólnym posiłku, słuchamy wykładu kapłana albo osoby świeckiej, a potem dyskutujemy o podstawach wiary chrześcijańskiej. Rozmawiamy m.in. o tym, kim jest Jezus, dlaczego umarł, jak się modlić i czytać Pismo Święte, w jaki sposób opowiadać innym o Jezusie. Jest też kilka sesji o Duchu Świętym.
 
Każdy kurs Alpha wygląda tak samo?
– Treść jest ta sama, bo Ewangelia jest ta sama. Zmienia się tylko sposób przekazu. Inaczej prowadzi się Alpha dla młodzieży, inaczej dla osób pracujących, w jeszcze inny sposób mówi się o Chrystusie w więzieniach, bo i tam posługujemy.
 
Kto może ją prowadzić?
– Każdy. Na przykład koło akademickie albo parafialna wspólnota po uzyskaniu zgody księdza proboszcza. Alpha można zorganizować w salce przy kościele, ale też w kawiarni czy restauracji. Ten, kto słyszał o jej owocach, może się zgłosić do naszego biura (www.polska.alpha.org), a my go przeszkolimy.
 
Co to za owoce?
– Wymienię tylko kilka. Najważniejszym jest dojście do wiary – indywidualne, choć we wspólnocie, spotkanie Jezusa i doświadczenie ojcowskiej miłości Boga. Są też uzdrowienia wewnętrzne i fizyczne oraz uleczone relacje z rodziną i przyjaciółmi, których od dawna nikt nie tykał, bo bolało. No i nierzadko się zdarza, że zadeklarowani ateiści przyznają na ostatniej kolacji, że Ewangelia jest prawdziwa.
 
A Ty? Jak przeżyłaś swoją Alpha?
– Zaprosił mnie kolega. Byłam nieśmiała i na studiach w obcym mieście, więc taka inicjatywa wydała mi się świetnym pomysłem. Przełomowe było dla mnie weekendowe spotkanie na temat Ducha Świętego. Poznałam Go. Zrozumiałam, że Bóg ma dla mnie dobry plan. Największym owocem przeżycia Alpha jest „przymus” głoszenia. Po zakończeniu kursu wiedziałam, że tego co mam, nie mogę się zamknąć w sobie. Trzy miesiące później po raz pierwszy pojechałam na Przystanek Jezus na Woodstocku, by ewangelizować.
 
Dwa słowa mi tu do siebie nie pasują: nieśmiała i Woodstock.
– Musiałam wyjść ze swojej strefy komfortu. Na szczęście z Duchem Świętym jest to dość łatwe. Kiedy On objawia swoją miłość, nieśmiałość przestaje być przeszkodą.
 
Ale co nowego usłyszałaś na kursie? Przecież byłaś wychowana po katolicku.
– Apostołowie też chodzili z Jezusem trzy lata i nie zawsze chcieli głosić Jego naukę. Nie rozumieli jej. Ze mną było podobnie. Słuchałam, patrzyłam, ale nie rozumiałam. Miałam doświadczenie bycia uczniem, ale o byciu misjonarzem nawet mi się nie śniło. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej, gdy ksiądz z naszego duszpasterstwa zaproponował ewangelizację przed świętami Bożego Narodzenia, byłam jedyną osobą, która się wyłamała i nie wzięła w niej udziału. Bo po co? Bo jak? Mam chodzić po ulicy i zaczepiać obcych ludzi? Wiara to moja prywatna sprawa. Poza tym to zbyt niebezpieczne… Jednym słowem, miałam tysiąc wymówek. A tu nagle Dzieje Apostolskie, rozdział pierwszy, werset ósmy – otrzymacie Jego moc i będziecie Jego świadkami. Szok, jakbym z konia spadła. Przecież głoszenie nauki Jezusa to nie tylko mój obowiązek. To mój przywilej!
 
Dużo mówi o tym papież Franciszek – że każdy chrześcijanin to uczeń–misjonarz. To trudne, bo niełatwo z roli ucznia wejść w rolę misjonarza. A będąc misjonarzem, ciągle trzeba pamiętać, że jest się uczniem. Jak zachować tę równowagę?
– Muszę pamiętać, czyim misjonarzem jestem. Nie jestem misjonarzem siebie, ale Jezusa; nie głoszę swoich pomysłów, ale Ewangelię. Idę do ludzi, bo Jezus za mnie umarł, wypełnia swoje obietnice i dał mi już wszystko, co miał najcenniejszego – swoje życie. Jak tu się nie cieszyć i nie dzielić tym z innymi?
A w życiu ucznia podstawą jest modlitwa, nie tylko wspólnotowa, ale osobista. To tak jak w sporcie – w grach zespołowych potrzeba treningów dla całej drużyny, ale niezbędne są też lekcje z mistrzem face to face. Poza tym czytam Pismo Święte, szukam rady u mądrych osób, żyję sakramentami. Wszystko sprowadza się do tego, by mieć głęboką relację z Jezusem, poznawać Go coraz lepiej i kochać bardziej, aż życia na to zabraknie.
 
Masz jakieś sprawdzone sposoby głoszenia?
– Są ich dziesiątki, Ewangelia daje bardzo konkretne wskazówki. Ale przede wszystkim trzeba wyjść, kochać ludzi, do których idziemy i szanować ich emocje. Pewnie nieraz poznamy kogoś, kto ma uzasadniony żal do wspólnoty Kościoła, kto odszedł z niej zraniony.
 
Ale gdzie mam wyjść? Przecież nie każdy jeździ na Przystanek Jezus albo Ewangelizację Nadmorską.
– Ale prawie każdy chodzi do pracy, a doświadczenie pokazuje, że to właśnie tam najwięcej osób przyjmuje Ewangelię, widząc świadectwo innych chrześcijan. Nie jestem za tym, aby codziennie powtarzać współpracownikom, że Bóg ich kocha i że będzie dobrze – choć to prawda. Lepiej się zastanowić, czego dana osoba teraz potrzebuje. Może ma kryzys i czeka właśnie na tę kawę, która jest czasem i miłością. A może szefa boli gardło i trzeba mu pomóc z papierami oraz wyskoczyć do apteki po tabletki. Jezus pytał wprost: „Co chcesz, abym ci uczynił?”. Ja też mogę zapytać wprost: „Czy mogę coś dla ciebie zrobić?”.
 
A jeśli moja ewangelizacja zakończy się… klapą?
– Po ludzku nieraz może się tak wydawać. Na jednym z Przystanków Jezus ktoś mnie zawołał po imieniu. Odwracam głowę i widzę dziewczynę, której rok temu głosiłam Ewangelię. Zaczęłyśmy rozmawiać i miałam wrażenie, że to było takie samo spotkanie jak rok wcześniej. Ona nie przyjęła Jezusa, była w tym samym punkcie. Innym razem wyszliśmy ze wspólnotą na ewangelizację Krakowa. To zabawne, ale był wtedy taki upał, że nikogo nie mogliśmy znaleźć, puste ulice. Można by powiedzieć: „Nie wyszło mi”. Ale nie uważam tego za stratę. Zrobiłam, ile mogłam i wierzę, że Bóg zajął się resztą.
 
Hasło nowego roku duszpasterskiego to „Idźcie i głoście”. A dlaczego nie „Idź i głoś”?
– Bo Jezus tak powiedział. To chyba wystarczający powód (śmiech). „Idźcie i głoście” to wskazanie na wspólnotę. Mamy głosić razem, bo wtedy nie liczymy na własną chwałę i pokazujemy jedność Kościoła. A Bóg działa w jedności.
 



Katarzyna Knapik – Koordynatorka regionalna Alpha Polska i liderka Wspólnoty Góra Oliwna w Krakowie

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki