W roku 1975 święty papież Paweł VI napisał adhortację Evangelii nuntiandi, która gdy idzie o rozumienie ewangelizacji w Kościele katolickim, jest traktowana właściwie jak Biblia. W tej adhortacji, w dwudziestym punkcie, Paweł VI mówi, że rozdźwięk między Ewangelią a kulturą jest dramatem naszego czasu. I zauważa, że ewangelizacja i kultura nie są ze sobą tożsame, ale są nierozerwalne. Dlaczego? Dlatego że adresatem ewangelizacji jest człowiek, a człowiek rośnie w określonej kulturze.
Inkulturacja idzie śladem wcielenia
W dwudziestym szóstym rozdziale Mateusza, zawierającym mandat misyjny Jezusa, Jezus mówi: „Idźcie i czyńcie uczniów ze wszystkich narodów”. Nieraz mnie to intrygowało, dlaczego Jezus nie mówi: „ze wszystkich osób”, „ze wszystkich ludzi”, tylko „ze wszystkich narodów”. Dlaczego? Dlatego, że człowiek żyje w konkretnym narodzie. W nauczaniu społecznym Kościoła – wiemy, że papież Jan Paweł II kochał to mówić – naród jest drugą po rodzinie naturalną wspólnotą człowieka. Od narodu bierzemy najwięcej rzeczy, a tym, co nas najbardziej określa, jest kultura, dziedzictwo, język, nasza historia, nasza pamięć, nasze wartości. Ewangelia, kiedy chce się spotkać z człowiekiem, musi się spotkać także z jego kulturą.
Stąd pojawia się termin bardzo ważny w dziejach Kościoła: „inkulturacja”. To termin, który idzie śladami terminu „wcielenie”. Kiedy Jezus, syn Boga, się wcielił, przyszedł na świat w konkretnym narodzie, w konkretnej kulturze, w konkretnym czasie i miejscu, to sprawiło, że miał konkretne wartości, kategorie myślenia, posługiwał się określonymi pojęciami i tak dalej. Kościół naśladuje swojego Pana i chce się wcielać w kolejne kultury. Mówi bardzo pięknie Paweł VI, że to spotkanie Ewangelii z kulturą nie może się odbywać od zewnątrz, nie może być rodzajem dekoracji. Myślę, że to bardzo ważne. (…)
W tekście Pawła VI bardzo mnie uderzyło, że kiedy patrzymy w ten sposób, rozziew między Ewangelią i kulturą odczytujemy jako rozziew, który jest z n a s z e j winy. Nie tworzymy Kościoła, co chce się inkulturować, chce się wypowiadać kulturą ludzi, z którymi się spotyka, którym głosi Ewangelię. To nie jest tak, że gdy Paweł VI stwierdza rozziew między kulturą a Ewangelią, to zaraz zaczyna narzekać na kulturę, że samo pogaństwo, bałwochwalstwo, pieruństwo. Problem nie jest na zewnątrz, ale w nas. Nie chcemy się spotkać z drugim człowiekiem za pomocą tego narzędzia, tej wartości, jaką jest jego kultura. Jan Paweł II mawiał, że wiara nie jest dojrzała, dokąd się nie przełoży na kulturę, dokąd się nie wypowie na poziomie kultury. Niemniej, jak widać w takim ujęciu, chodzi o na s z wysiłek. Nie chodzi o piętnowanie kultury, że jest pogańska czy powierzchowna. Można napisać piętnaście felietonów potępiających dekoracje świąteczne na Rynku w Krakowie. Ale co robimy, żeby ta kultura, w której żyjemy, była przeniknięta chrześcijaństwem od środka, od korzeni życia?
Nowa treść starych obrzędów
Można się gorszyć, a można wejść w dialog. To jest pytanie tak stare, jak stary jest Kościół. Ja znalazłem ten problem u mojego ukochanego biskupa krakowskiego. Kocham go dla kilku powodów: był biskupem, ale wcześniej był historykiem, a skończył jako mnich. Oczywiście chodzi o Wincentego Kadłubka. Kadłubek w pierwszej księdze swojej Kroniki pokazuje dwóch kościelnych prałatów, którzy dyskutują o postrzyżynach, bo w trzynastym wieku w Polsce ciągle jeszcze ten obrzęd był popularny. Jeden prałat jest oburzony, nazywa to przebrzydłym pogaństwem, wścieka się, że to jest tolerowane, kiedy powinno być wykorzenione, zniszczone, zapomniane, zadeptane. A drugi pyta: a po co, skoro można z tego zrobić na przykład piękny obrzęd adopcji? Ludzie wtedy masowo ginęli na wojnach i zostawiali dzieci, które potrzebowały nowych rodziców. Kadłubek utożsamia się z tym drugim prałatem i mówi: weźmy ten obrzęd postrzyżyn i nadajmy mu nową treść. Wejdźmy z tym obrzędem w dialog. I wypowiada taką sekwencję: czy tylko dlatego, że coś wymyśliło pogaństwo, będziemy to uważać za niegodziwe? I czy tak łatwo jest odrzucać pobożną tradycję przodków? A tradycja jest tam opisana słowem religio. Kadłubek miał świadomość, że postrzyżyny miały także konotację religijną, odsyłały do pogańskiego sacrum. I pyta: czy można lekkomyślnie to odrzucić? To jest wielka wartość, którą żyli nasi przodkowie. (…)
Welon od cesarza i pogański ptak
Ministranci nieraz używają w liturgii welonu. Skąd on się wziął? Z obrzędowości cesarstwa rzymskiego. Kiedy cesarz dawał komuś prezent, to można go było wziąć tylko przez tkaninę, bo dotknięcie go gołą ręką oznaczałby brak szacunku dla władcy. Niesiemy Eucharystię przez welon, niesiemy ewangeliarz przez welon, bo nie dostaliśmy nic ważniejszego od Jezusa Chrystusa. Zobaczcie odwagę chrześcijan, którzy tworzyli liturgię i znaki do tej liturgii czerpali z pogańskiego dworu, od cesarza prześladującego chrześcijan, z jego obrzędowości. Kościół potrzebuje znaleźć swój wyraz, znak, kalendarz, czas, wszystko po kolei. Tego się nie da zrobić inaczej, niż wziąć to z kultury, bo religia potrzebuje formy. Takich znaków jest dużo. Weźmy bardzo chrześcijańskie przedstawienie ptaka pijącego wodę, które można znaleźć w prawie każdym starożytnym kościele. Ciekawe, kto je wymyślił. Poganie! Ptak w świecie pogańskim był symbolem duszy. Na pogrzebie rzymskiego cesarza, kiedy palono jego zwłoki, wypuszczano orła. Orzeł leciał w niebo i wszyscy wiedzieli, że cesarz doznaje apoteozy. Dla nas ptak, który pije wodę, jest symbolem chrztu. Chrześcijanie nie stworzyli własnej sztuki, wszystko wzięli ze sztuki pogańskiej. Nie bali się w dialogu z kulturą ludzi, do których przyszli, nie bali się korzystać, czerpać z tej kultury, w jakimś sensie ją uświęcać i sprawiać, że wraz z Ewangelią zaczynała ona wyrastać z tych samych korzeni.
Nie możesz być obcy
Najgłębszy powód, z którego się to brało, był pewnie taki, że jeśli nie wyrazisz Ewangelii językiem ludzi, do których przyszedłeś, to ona będzie dla nich obca. Jednym niebezpieczeństwem jest synkretyzm, ale drugim, również poważnym – to, że się odbijesz od ściany, bo to, co mówisz i jak mówisz, pozostanie niepojęte, bo będziesz mówił kategoriami, których nikt nie rozumie, będziesz się odwoływał do obcych wartości, sam pozostaniesz obcy. Mój patron Grzegorz Wielki napisał pewnego razu do Augustyna z Canterbury, który czuł się w Anglii trochę dziwnie. Augustyn przyjechał z Rzymu, gdzie modlił się chorałem gregoriańskim, a znalazł się wśród Anglików, którzy nic z tego nie rozumieli. Napisał więc list do papieża: co mam robić? A Grzegorz mu na to: „Nie kocha się ludzi ze względu na miejsce, lecz kocha się miejsce ze względu na ludzi”. Kochasz tych ludzi? To się odnajdziesz w tym miejscu. To się odnajdziesz w tej muzyce. Kiedy ja słyszę rapera podczas ewangelizacji dla młodzieży, to nie rozumiem, co on mówi, ale gdybym się uparł, że będzie śpiew gregoriański, to nikt z młodych nie rozumiałby, co on mówi. Nie możesz być obcy.
Misja, czyli przekaz w obie strony
I to jeszcze byłoby za mało, bo jest powód jeszcze ważniejszy. Kiedy średniowieczny misjonarz szedł na misję, to w głowie brzęczało mu takie hasło: Anima naturaliter christiana – dusza jest z natury chrześcijańska. Idziesz i głosisz chrześcijaństwo komuś, kto z natury jest chrześcijaninem i w jego kulturze są elementy prawdy Bożej. Posłuchaj go, bo to, co on mówi, to, co dla niego jest ważne, jest prawdą od Boga, którą ty też się możesz budować. Misja nie jest przekazem w jedną stronę, tylko spotkaniem, a w spotkaniu odbywa się przekaz w obie strony. Możesz być pouczony przez człowieka, do którego idziesz, a on ci odpowiada z wnętrza własnej kultury. To niesłychanie ważne!
I ostatnia już rzecz. Zauważmy, że dzisiaj nie jest tak źle, jak było w czasach Pawła VI, który diagnozował dramat, rozziew. Najlepszym tego przykładem jest muzyka. Mamy zupełnie nową jakość muzyki chrześcijańskiej. Widać to na całym świecie, w całym Kościele, również w Polsce. Muzyka jest formą wypowiedzi. Na synodzie biskupów w Rzymie poświęconym ludziom młodym mówiono o tym, że muzyka jest ich najważniejszym językiem. Mamy piękną nową muzykę chrześcijańską, a to znaczy, że ten rozziew między Ewangelią a kulturą,
chwała Bogu, jest trochę mniejszy.
Odwaga spotkania
Bardzo was namawiam do takiej refleksji, żeby się odnaleźć pomiędzy dwoma skrajnościami. Z jednej strony jest niebezpieczeństwo synkretyzmu, z drugiej – potężne niebezpieczeństwo wyobcowania. Problem pojawia się wtedy, kiedy mylimy pojęcia i wydaje się nam, że Ewangelia jest tożsama z kulturą. Nie ogłosisz komuś Ewangelii, jeśli on nie przyjmie twojej kultury. To bzdura! Musisz się wypowiedzieć przy pomocy jego kultury. Mam uczennicę, która pracuje w Japonii. Zrozumiała, co to jest inkulturacja, kiedy weszła do swojej kaplicy zakonnej i odkryła, że nie ma w niej ławek, bo żaden Japończyk nie rozumie, co to jest ławka, a tym bardziej ławka z klęcznikiem. Japończyk rozumie, co to jest mata. Dlatego tam są maty. Nikt tam nie klęka, bo kultura japońska nie zna klękania, jest kulturą ukłonów. Jak każesz Japończykom klękać i wrąbiesz im do kościoła ławki, to pomyliłeś Ewangelię z kulturą, formę z treścią. Albo wyklinanie wszystkiego – albo dialog, rozmowa i wzajemny wzrost ku Panu. Mówię o tym także dlatego, że mam wrażenie, iż jest w nas dzisiaj więcej strachu niż odwagi w tej dziedzinie. (…) Właśnie o to chodzi, że wtedy chrześcijanie mieli odwagę spotkać się, porozmawiać, nadać tym pogańskim znakom chrześcijańską treść. (…)
Wykład o ewangelizacji i kulturze do uczestników konferencji Alpha Polska, Łódź, 21 listopada 2018 r. Tekst pochodzi z książki abp. Grzegorza Rysia O rzeczach ważnych, wybór i opracowanie Katarzyna Węglarczyk, Wydawnictwo Znak 2020
Tytuł, lead i śródtytuły pochodzą od redakcji.
Zapraszamy na spotkanie z abp. Grzegorzem Rysiem
2 marca (poniedziałek), godz. 18.00
Warszawa | Muzeum POLIN
ul. Mordechaja Anielewicza 6
O RZECZACH WAŻNYCH
-
Czy Kościół w Polsce utracił wiarygodność?
-
Co robić wobec rosnącej agresji w życiu publicznym?
-
Jak zachować wiarę w czasach zgorszenia?
-
Co z katolikami, którzy nie odnajdują dziś swojego miejsca w Kościele?
Wstęp wolny