Logo Przewdonik Katolicki

Umarł Adam – narodził się Brat Albert

Bp Grzegorz Ryś
Reprodukcja R.Woźniak/PK

„Potrzebujemy nieustannie kontemplować tajemnicę miłosierdzia” – napisał papież Franciszek, który 8 grudnia zainauguruje Nadzwyczajny Rok Święty Miłosierdzia. W tegorocznym Adwencie chcemy przedstawić sylwetki czterech ważnych postaci Kościoła – apostołów miłosierdzia, by choć trochę przybliżyć się do tej tajemnicy.

Miłosierdzia nie można nauczyć się z książek. Trzeba go osobiście doświadczyć – jak św. Brat Albert. Bez tego nie umiałby później bez osądu i potępiania służyć bezdomnym i pijakom.  

Doświadczenie Bożego miłosierdzia było momentem przełomowym w życiu Brata Alberta. Niektórzy mówią: „Umarł Adam Chmielowski, narodził się Brat Albert”. Na czym polegał ten przełom, który dokonał się nieco przed jego czterdziestym rokiem życia i wyraził się także zmianą imienia? Żeby to zrozumieć, trzeba się przyjrzeć temu, jakie było to pierwsze czterdzieści lat.
Z całą pewnością nie było to życie złe, niegodziwe. Adam Chmielowski nie był człowiekiem, który musiał się nawracać z jakichś zbrodni. Wprost przeciwnie. Był głębokim patriotą, stracił nogę w powstaniu styczniowym. Był idealistą. Na czym więc polega jego nawrócenie?
 
Bolesne zderzenie
Szukając odpowiedzi, warto odnieść się do źródła, jakim są jego listy pisane do przyjaciela Lucjana Siemieńskiego, w czasie gdy Adam Chmielowski uczy się i maluje w Monachium. Widać z nich, że był to człowiek bardzo piękny, taki prawdziwy, pełen pasji. Jest bardzo przekonany do tego, co robi, niezwykle pracowity, pełen poświęcenia. Szuka prawdy o sobie, ma ambicję bycia kimś, bycia człowiekiem wielkim taką wielkością, jaką Bóg człowiekowi przeznacza, to jest wielkością ducha. Wszystko to jest bardzo piękne w Adamie. I mając takie pragnienia, zderza się ze światem, który do nich nie przystaje – chociaż jest to świat dla artystów wymarzony. W Monachium tworzą najlepsi malarze, którzy zakładają swoje szkoły, wielu młodych u nich terminuje. A Adam na to wszystko patrzy i narasta w nim niechęć do tego, co widzi. Staje się moralizatorem, robi się krytykancki. Jest pełen ostrych sądów na temat swoich kolegów i ich kondycji moralnej: to pijaki, głupki. Zapewne znaczenie ma też fakt, że jest młodym człowiekiem przed trzydziestką, od siebie samego bardzo wiele wymaga, ciężko pracuje, co nie wszyscy cenią; obok są tacy, którym łatwiej to przychodzi, a to przecież żadna sztuka.
To niezwykle ważny moment w życiu Adama Chmielowskiego: gdy znalazł się w takim świecie ze swoimi ideałami. Z jednej strony najwyraźniej chce być malarzem i widzi to, że przez obraz może wyrazić siebie i że sztuka jest wielkim powołaniem. Z drugiej – obserwuje, jak niemoralnym może być człowiek, który się tą sztuką zajmuje.
 
Ucieczka
Jak można zareagować, patrząc na taki świat? Można uciec w świat nierealny; można też uciec od sztuki w ogóle, to znaczy uciec do Pana Boga. Adam Chmielowski najpierw wybiera to pierwsze. Ponieważ życie jest dość brutalne, prawdziwy świat mu się nie podoba, ludzie są, jacy są, pociąga go świat baśni, legend i mitów. Pisze do Siemieńskiego, żeby mu posłał jakiś tomik z baśniami, by mógł z nich wybierać tematy do malowania. Druga możliwość ucieczki to zakon. Adam rzuca wszystko i wstępuje do jezuitów w Starej Wsi. Ale wtedy naprawdę nie chodziło o Pana Boga. Religia broni go przed tym, co dzieje się z innymi kolegami malarzami, którzy się staczają. Jego ta religia chroni, bo mu tego wszystkiego zakazuje. Ale tu nie chodzi o Pana Boga, tylko o siebie samego. Adam ratuje się przed zgubą.
Więc uciekł. Znalazł się wreszcie w świecie, gdzie z tymi swoimi ideałami się zmieści. Teraz postawi sobie poprzeczkę i będzie do niej doskakiwał. Świat już go nie będzie niszczył. Już nie będzie oglądał tych artystów, których sztuka sponiewierała…
 
Ten jeden niedopałek
Aż do... jednego niedopałka, który znalazł w ogrodzie. Obiecał Panu Bogu, że się bezwzględnie wyrzeknie palenia tytoniu. To był jego problem. Ale on – nie da rady?! Więc złożył ślub. A jednak kiedyś go skusiło. Zobaczywszy niespodzianie niedopałek, podniósł go gorączkowo i niemal w jednej chwili w siebie wchłonął. Wówczas odezwał się silny wyrzut – coś ty zrobił? Tak dotrzymujesz obietnicy Panu Bogu? Załamał się, wpadł w depresję. Trzeba go było zawieźć do Lwowa na leczenie.
Miał bardzo wysoko postawiony ideał, kim może być jako człowiek, i zrobił dla tego ideału wiele. Ale to jest taki czas w jego życiu, o którym ks. Konstanty Michalski mówi, że w Adamie „góruje natura nad łaską”. Wszystko było jego własne: sam, sam, sam. Naraz ideały runęły. Zrobił dla nich wszystko – odszedł ze świata, w którym czuł się świetnie, do którego aspirował; chciał być wśród malarzy, tam miał przyjaciół, to była jego rzeczywistość. Zostawił to. Poszedł do klasztoru, myśląc: będę kimś. Zerwę kajdany, mnie sztuka nie skorumpuje, nie będę bałwochwalcą. I rozbił się... o papierosa.
 
Noc miłosierdzia 
Nastały bolesne miesiące. Sam o nich mówi: „Byłem przytomny, nie postradałem zmysłów (nie chodzi o chorobę psychiczną – G.R.), ale przechodziłem okropne męki i skrupuły i katusze najstraszniejsze”. Po tych miesiącach przyjechał do jego brata, gdzie Adam wówczas mieszkał, ks. Leopold Pogorzelski, proboszcz z sąsiedztwa. Gdy Adam siedział na ganku, ksiądz z bratem w pokoju obok rozmawiali o Bożym miłosierdziu. Na tyle głośno, że Adam w nocy siadł na konia i pojechał do księdza na plebanię. Po kilku godzinach wrócił jako zupełnie inny człowiek.
To jest nawrócenie Adamowe. Nawrócenie nie z tego, że był niegodziwy, bo był więcej niż godziwy. Robił w życiu więcej, niż niejeden uważa, że warto. Dawał z siebie więcej niż wszyscy jego koledzy artyści razem wzięci. Ale robił to wszystko sam. Tej jednej nocy odkrył, co to znaczy miłosierdzie Boga. Gdyby tego nie przeszedł, to jak by się wyzbył osądów wobec świata? Człowiek, który nie mógł ścierpieć kolegów malarzy, miałby później służyć pijakom, bezdomnym, bez osądu i potępiania? Bez podejrzliwości? Ze zrozumieniem dla słabości? Jak taki moralizator i krytykant miałby wejść w charyzmat „albertyński”, gdyby nie odkrył, czym jest łaska?
Łaska to jest coś, co przychodzi darmowo i od razu. Bez żadnej zasługi. Półtora roku więzienia w skrupułach, poczuciu własnej beznadziejności. Półtora roku takiego więzienia, przychodzi Chrystus – i je otwiera. To jest odkupienie. Jezus Chrystus, który zbawia. To jest przemiana w życiu. Wtedy Adam tak naprawdę stał się Bratem Albertem. To pięć lat przed tym, jak założył habit. Decyzja zasadnicza zapadła jednak wtedy, kiedy odkrył, co to jest łaska, co to jest miłosierdzie Boga.
 
Natura i łaska
Odkrycie prawdy o tym, że to łaska miłosiernego Boga przemienia, a nie samodzielny wysiłek człowieka, pomogło św. Albertowi w odpowiedniej perspektywie zobaczyć relację między tym, co boskie (łaska), a tym, co ludzkie (natura). Nie oznaczało to zakwestionowania człowieczeństwa.
Jedno i drugie jest ważne. Nie można pomijać tego, co ziemskie, naturalne. Łaska buduje na naturze! Brat Albert rozumiał to najlepiej. Od czego zaczynał? Od tego, że dawał komuś śniadanie. Po co? Aby ten ktoś nie pił na czczo. To jest poziom, od którego się zaczyna. Kiedy spotykamy człowieka, który sięgnął dna alkoholizmu, nie głosimy mu od razu rekolekcji. Najpierw trzeba uratować mu życie – zabiegamy o to, żeby nie upił się na czczo; trzeba uratować wątrobę. A gdy uratuje mu się wątrobę, przyjdzie czas na wszystko inne: głowę, serce, duszę. To samo pisze Benedykt XVI w encyklice Bóg jest miłością. Pisze, że miłość zawsze reaguje na to, co jest bezpośrednią koniecznością. Ktoś jest głodny – daję mu jeść. Ktoś jest spragniony – daję mu pić. Ktoś jest chory – idę go odwiedzić. Ktoś siedzi w więzieniu – piszę do niego list. Jeśli nie ma tego, to mówienie o miłosierdziu jest zawracaniem głowy.
 
Szerzej o postaci św. Brata Alberta w książkach bp. Grzegorza Rysia: Brat Albert. Inspiracje i Ecce Homo (wyd. eSPe)

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki