Ostatnie lata nie były dla Mela Gibsona łaskawe. Sam sobie zasłużył na ten brak miłości ze strony Hollywood, dziennikarzy no i widzów. I wcale nie wiązało się to z prześladowaniami spowodowanymi publicznym przyznaniem się do wiary chrześcijańskiej. Choć może poniekąd tak. Po Pasji, w której to jego ręce przybijały dłonie Chrystusa do krzyża mawiał w wywiadach, że tak właśnie jest. No i faktycznie. Bardzo szybko Mel Gibson, wzór męża i ojca, prawy obywatel i głęboko wierzący chrześcijanin, stał się bohaterem skandali, które skutecznie przyćmiły jego kolejny autorski film Apokalypto. A więc rozwiódł się po 26 latach małżeństwa z kobietą, z którą miał siedmioro dzieci. Miał romans z rosyjską młodziutką piosenkarką, która urodziła mu dziecko, po czym oskarżyła o znęcanie się fizyczne i psychiczne. Do tego doszły awantury z policjantami, w których Mel Gibson używał antysemickich wyzwisk. Na policjantów zaś natknął się w wyniku jazdy pod wpływem alkoholu. Okazało się, że jest poważnie uzależniony i pije od wielu lat. Dzisiaj o wszystko co złe oskarża alkohol i bije się w piersi. Do rodziny jednak już nie wrócił, za to na festiwalu w Wenecji, gdzie pokazywany był jego najnowszy film, zjawił się w towarzystwie nowej jeszcze młodszej partnerki. Ale nie bawmy się w pisma plotkarskie, najważniejsze, że Mel Gibson po latach powrócił. Najpierw jako aktor, prawda, że w niezbyt ambitnych filmach. I wreszcie jako reżyser, który ewidentnie chce podbić serca Amerykanów. I uda mu się to. W wojennym filmie Przełęcz ocalonych jest bowiem wszystko to, co uwielbiają Amerykanie. Nieskazitelny bohater, który wbrew przeciwnościom jest wierny swoim zasadom a na końcu okazuje się prawdziwym zwycięzcą.
Żołnierz bez broni
Ale ten bohater istniał naprawdę. Mel Gibson opowiada autentyczną historię sanitariusza Desmonda Dossa, pobożnego chłopaka z małej mieściny, który zaciągnął się do wojska, żeby służyć jako objector, czyli osoba odmawiająca pełnienia służby wojskowej ze względów ideologicznych. Wiara chrześcijańska (był Adwentystą Dnia Siódmego) oraz osobiste doświadczenia spowodowały, że nie chciał brać do ręki broni nigdy i w żadnej sytuacji. Nawet na polu walki. Brał udział w bitwach na wyspie Guam i na Okinawie. I o tej ostatniej opowiada film Mela Gibsona. Po strasznej walce, nie posłuchał rozkazu i nie wycofał się, ale przez kolejne 12 godzin pozostał na polu walki, najpierw pod ostrzałem artyleryjskim, a potem wśród Japończyków dobijających żywych żołnierzy. Wynosił z pola zasłanego martwymi ciałami rannych. Jednego po drugim. Za każdym razem modlił się do Boga, żeby pozwolił mu uratować jeszcze tylko jednego. W ten sposób, wykazując się nieprawdopodobną odwagą uratował 75 żołnierzy - z wysokiej skarpy opuszczał ich na linie. Za swoją postawę otrzymał najwyższe odznaczenie wojskowe, Medal Honoru. To był pierwszy przypadek, kiedy takie odznaczenie dostał żołnierz, który nawet nie dotknął broni. Desmond Doss zmarł 10 lat temu i aż dziw, że dotąd żaden filmowiec nie zainteresował się jego historią. Okazało się, że byli tacy, ale Desmond Doss odmawiał im, mówiąc, że prawdziwymi bohaterami są ci, którzy leżą zakopani w ziemi. „Uznałem, że w dzisiejszym kinie, w którym najważniejsi są fikcyjni superbohaterowie, warto celebrować czyny prawdziwego bohatera” – mówi Mel Gibson i chyba specjalnie obsadza w głównej roli Andrew Garfielda (znanego z roli Petera Parkera, czyli… Spidermana). Obok niego w tej epickiej wojennej opowieści zobaczymy Sama Worthingtona i Hugo Weavinga. Desmondowi należy się film doskonały. Czy taka jest Przełęcz Ocalonych?
Bóg i popcorn
Producenci raczej nie żałowali pieniędzy, a Mel Gibson realistycznych zdjęć z pola walki. Nawet krew może być malownicza. Jestem trochę ironiczna, bo lekko rozczarowana. Rozumiem, że taka jest konwencja: film miał pokazać bohatera bez wad, odważnie broniącego swoich chrześcijańskich wartości, będącego do końca i wbrew przeciwnościom i prześladowaniom wiernym przekonaniom, szukającego ratunku w Biblii i modlitwie. Oto wzór patrioty i chrześcijanina. I rzeczywiście Przełęcz ocalonych ogląda się ze wzrokiem utkwionym w ekran, co nie przeszkadza jednocześnie zajadać popcornu. Osobiście wolę filmy, przy których popcorn nie przyszedłby mi do głowy. No dobrze, film jest zrobiony niemal doskonale i bardzo patetycznie. Niektóre sceny są tak bezpośrednio jednoznaczne, że bardzo trącą religijnym kiczem (jak ta, gdy ranny Desmond na noszach spuszczany w dół przełęczy filmowany jest w taki sposób, jakby żywy był wzięty prosto do nieba). Ale jeśli ktoś chce z synem i porcją popcornu spędzić popołudnie w kinie z tak zwanym wartościowym filmem, to zapraszam.