Logo Przewdonik Katolicki

Kontrowersje wokół papieskiego filmu

Monika Białkowska

Dialog międzyreligijny jest trudny: z jednej strony wymaga otwartej postawy, z drugiej – zachowania własnej tożsamości. Dlatego tak ważne jest, by dobierając słowa i znaki, dbać o ich jednoznaczność.

2016 rok przejdzie do historii jako ten, w którym papież zaczął podawać swoje comiesięczne intencje modlitewne za pośrednictwem filmów dostępnych w internecie w 10 językach. Inicjatorem takiego sposobu papieskiej komunikacji jest istniejące od 1844 r. Apostolstwo Modlitwy, założone przez grupę jezuickich seminarzystów we Francji. Trudno podejrzewać, że papież styczniowego filmu nie widział, ale oglądający go katolik może czuć się nieco zagubiony. Choć papieskim słowom i modlitewnym intencjom nic zarzucić nie można, wydaje się, że autorzy filmu poszli o jeden krok za daleko.
 
Film
– Większość ludzi naszej planety określa się ludźmi wierzącymi. To powinno prowadzić nas do pogłębienia dialogu między religiami – mówi papież Franciszek. – Musimy modlić się o to i współpracować z inaczej wierzącymi. Wielu myśli i czuje inaczej, szukając Boga lub spotykając Go w inny sposób. W tym tłumie, w szeregu różnych religii jedno jest absolutnie pewne dla wszystkich: jesteśmy dziećmi Boga. Mam nadzieję, że będziecie rozgłaszać moją intencję na ten miesiąc: aby szczery dialog między ludźmi wyznającymi różne religie przyniósł owoce pokoju i sprawiedliwości.
Gdy papież czyta swoje słowa, na ekranie pojawiają się buddystka, żyd, chrześcijanin i muzułmanin, wyznający kolejno wiarę w Buddę, Boga, Jezusa Chrystusa i Allaha. Kilkanaście sekund później ci sami ludzie wyznają wiarę w miłość, a potem prezentują w wyciągniętych dłoniach symbole swojej wiary: figurkę Buddy, żydowską menorę, figurkę Dzieciątka Jezus i tespih (subha, misbah), czyli muzułmański sznur modlitewny.
Gdyby film według tego schematu nakręcono na temat dialogu ekumenicznego – czyli prowadzonego wewnątrz chrześcijaństwa, między katolikami, prawosławnymi i protestantami – trudno byłoby mieć jakiekolwiek uwagi krytyczne. Choć dzielą nas sprawy istotne, jak niektóre dogmaty i sakramenty, i mniej istotne, jak obrządki, to niezaprzeczalnie łączy nas wiara w tego samego Jednego Boga w Trójcy Świętej. Symbole naszej wiary – Pismo Święte, krzyż i ikonę – można by spokojnie postawić obok siebie i nie wątpić, czy aby nie wyrzekamy się własnej wiary. Celem dialogu ekumenicznego jest – możliwe lub niemożliwe na ziemi – wypełnienie Jezusowej modlitwy z Wieczernika: Aby byli jedno. Z dialogiem między religiami już tak łatwo nie jest.
 
Wspólnie czy równolegle
Dialog międzyreligijny rządzi się innymi prawami. Jego przykład dał Jan Paweł II podczas pamiętnego spotkania wyznawców różnych religii w Asyżu. Tam o pokój modlili się wspólnie przedstawiciele różnych kościołów i wspólnot chrześcijańskich oraz odrębnie, ale równolegle – żydzi i przedstawiciele innych religii niechrześcijańskich. Dialog międzyreligijny nie prowadzi i nigdy nie doprowadzi do jedności rozumianej jako jedna religia, bo taka jedność jest niemożliwa. Chrześcijanin wierny swojej tożsamości nigdy nie postawi znaku równości między swoją wiarą a judaizmem czy islamem. Nigdy nie zgodzi się z tezą, że Jezus Chrystus, Budda czy Mahomet to tylko inne imiona tego samego Boga.
Papież Franciszek w swojej intencji nie wspomina o jednoczeniu religii: mówi o tym, byśmy szukając Boga w swoich religiach i słuchając się nawzajem, budowali w świecie pokój i sprawiedliwość. Tylko po to i aż po to dialog międzyreligijny jest prowadzony: żeby się poznawać, przełamywać przesądy, współpracować w tym, co dotyczy wartości ogólnoludzkich. O tym zresztą mówią dokumenty Kościoła, od soborowej Deklaracji o stosunku Kościoła do religii niechrześcijańskich po nauczanie Jana Pawła II i Benedykta XVI: celem międzyreligijnego dialogu jest umacnianie jedności i miłości między ludźmi i narodami oraz usuwanie nieufności i nienawiści. Dialog ten dotyczy przede wszystkim kwestii etycznych i praktycznego zaangażowania na rzecz pokoju między narodami. Nikt nie ma na celu stworzenia jednej, wspólnej religii czy „nadreligii”, która połączyłaby wszystkie strony dialogu.
Niestety film dołączony do papieskiej intencji może być odebrany niejednoznacznie. Można z niego wyczytać sugestię, że wystarczy imiona Jezusa, Allaha czy Buddy zastąpić imieniem „miłość” i już okaże się, że tak naprawdę wszyscy wierzymy tak samo. Można w nim zobaczyć, że Dzieciątko Jezus czy Budda to taka sama figurka, mało ważna, bo i tak chodzi o „miłość”. Że menora czy tespih to tylko symbole, które można ustawić obok siebie ze znakiem równości, bo przecież jedno i drugie służy modlitwie. To brzmi bardzo nowocześnie, humanistycznie, otwarcie – skoro wszystkim nam chodzi o miłość, to dlaczego upierać się, że nasze Dzieciątko jest ważniejsze niż kamienny Budda? Skupmy się na miłości, wymieńmy się figurkami, a świat stanie się sprawiedliwy i będzie żył w pokoju. Nie wiemy, jakie były intencje autorów filmu – ale niestety takie właśnie wnioski mogą z niego wyciągnąć ludzie wierzący, którzy na co dzień nie zagłębiają się w teologiczne niuanse.
 
Bóg nie jest ideą
Problem, którego zdają się nie zauważać autorzy filmu do papieskiego wystąpienia, tkwi w tym, że Bóg, w którego wierzymy, nie jest abstrakcyjną ideą, filozofią czy kosmiczną energią. Bóg jest Osobą, która kocha, jest Miłością – ale miłość nie jest bogiem. Nie wystarczy znaleźć dla Niego innego imienia, żeby stał się do przyjęcia dla wszystkich. On się objawił, wszedł w nasz czas, stał się człowiekiem, dał nam do jedzenia samego siebie, umarł na krzyżu, powstał z martwych. Objawiając się w pełni w Jezusie Chrystusie, stał się zgorszeniem dla żydów i głupstwem dla pogan, którzy mieli o Nim inne wyobrażenie. Zastąpienie Jego imienia hasłem „miłość” nie zniesie tego zgorszenia i nie sprawi, że staniemy się jedno z żydami i poganami. Nie da się Jezusa Chrystusa postawić obok Buddy i modlić się do Niego razem z buddystami: taka modlitwa byłaby kłamstwem. Samo zresztą symboliczne zestawienie Buddy w jednym szeregu z Jezusem, z Bogiem Starego Testamentu i Allahem, jakiego dokonali autorzy filmu, jest teologicznym nadużyciem – Budda nawet dla buddystów nie jest Bogiem, ale człowiekiem. Jest nauczycielem i przewodnikiem, ale nie oddaje mu się czci i nie wyznaje się wiary w Buddę. Religiolodzy nazywają buddyzm raczej filozofią niż religią, bo osobowego Boga w niej nie ma. Nie wystarczy zamiast „Budda” powiedzieć „miłość”, żeby modlić się razem do tego samego Adresata.
Dobrze, że angażujemy się w dialog międzyreligijny – bez niego bezpieczeństwo świata byłoby jeszcze bardziej zagrożone. Dobrze, że w tym dialogu chcemy podkreślać, że prawdziwa religijność zawsze idzie w parze z miłością, że nienawiść i przemoc nie mają nic wspólnego z Bogiem. Trzeba jednak wielkiej rozwagi we wzajemnym zestawianiu symboli religijnych, abyśmy przez nieuwagę nikogo nie wprowadzili w błąd, którego konsekwencją byłaby utrata tożsamości chrześcijańskiej.
 
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki