Hipotez co do przyczyn wymierania pszczół jest wiele, ale środków zaradczych brak. – Co roku w Polsce może ginąć w pasiekach nawet do kilkunastu procent rodzin pszczelich. W Stanach Zjednoczonych odsetek ten wynosi 27–30 proc. Kiedyś, gdy straty tych owadów wynosiły rocznie dwa procent, mówiono o klęsce. Wymieranie pszczół to zjawisko, które ma wiele przyczyn – mówi prof. Paweł Chorbiński, kierownik Katedry Epizootiologii z Kliniką Ptaków i Zwierząt Egzotycznych Wydziału Medycyny Weterynaryjnej Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu. – W środowisku wiejskim zaszły niekorzystne dla tych owadów zmiany. Kwiatowe ogrody często zastąpiły trawniki i iglaki, wycinane są przydrożne zadrzewienia, ostańce, okrzaczenia. Z powodu chemizacji w uprawach nie ma kwitnących chwastów, do tego niektóre preparaty chemiczne mogą powodować u pszczół pogorszenie pamięci, błądzenie i trudności z powrotem do ula. Pszczoły zaczęły trapić nowe nieznane wcześniej choroby, w tym infekcje wirusowe i grzybicze. Także zmiany klimatu działają negatywnie, bo mają niekorzystny wpływ na szatę roślinną. Na pewno nie pomagają owadom uprawy roślin modyfikowanych genetycznie, nawet jeśli w Polsce jest ich stosunkowo niewiele – mówi prof. Paweł Chorbiński.
Niedochodowa pasja
Mimo nagłośnienia problemu pszczelarze w Polsce nie otrzymują żadnej pomocy od państwa na wypadek dużych strat w pasiekach. W innych krajach też nie jest lepiej, ale np. w Hiszpanii minister rolnictwa wyasygnował pewne środki finansowe na wsparcie w takich sytuacjach. – Osób zawodowo zajmujących się pszczelarstwem jest w Polsce niewiele, bo około 250 z ogólnej liczby blisko 45 tys. hodowców. Pszczelarstwo w naszym kraju opiera się w głównej mierze na pasjonatach amatorach, którzy są w dość zaawansowanym wieku. Ponad połowa z nich przekroczyła sześćdziesiątkę. Były lata, że w niektórych pasiekach ginęło do 70–80 proc. pszczół. Wielu starszych pszczelarzy nie czuło się już na siłach, by pasiekę odrodzić i rezygnowało z hodowli – mówi prof. Paweł Chorbiński.
Potencjalnie możemy mieć w kraju 1,1 mln rodzin pszczelich. Nikt jednak nie zna dokładnej ich liczby. Wszystkie szacunki opierają się na danych głównego lekarza weterynarii, a ten czerpie informacje z rejestrów. Te z kolei są uaktualniane przez hodowców. Pszczelarze nie zawsze to robią. Gdy pasieka przechodzi do innego właściciela, ten ją rejestruje, a stary właściciel, zdarza się, że zapomina ją wyrejestrować. Niektóre pasieki figurują więc w spisie podwójnie. Pszczelarstwo jest trudnym i mało dochodowym zawodem. Większość pszczelarzy utrzymuje się z innych zawodów lub traktuje hodowlę pszczół jako hobby na emeryturze. Statystycznie jeden ul daje 20 kg miodu rocznie. W hurcie kilogram miodu kosztuje około 20 zł. Jak łatwo obliczyć, dochód z jednego ula to 400 zł. Ale część tej sumy zostanie przeznaczona na benzynę, którą trzeba zużyć, by dojechać do pasieki, a także na leki i wsad materiałowy. Gdy rok jest mokry i zimny, a miodu jest mniej, to zdarza się, że ule są deficytowe. W Stanach Zjednoczonych pszczelarze dostają pieniądze za pracę pszczół, czyli za zapylanie. W Europie nie ma tej tradycji. Pszczelarze nie podpisują umów z plantatorami na usługi zapylania.
Ule na Pałacu Kultury
W wielu miastach świata, np. Paryżu czy w Moskwie, ule stoją w miejskich parkach i na dachach budynków. W samym Berlinie pracuje dwa tysiące pszczelarzy. W Ministerstwie Rolnictwa w Warszawie na dziedzińcu też stoją ule, podobnie na Pałacu Kultury i Nauki. Pszczoły do miast wprowadzają różne organizacje, ale także indywidualni hodowcy. – Owady te dobrze się tu czują, bo nie ma pestycydów, są ukwiecone klomby i balkony, kwitnące drzewa i krzewy. Miasta wiosną są rajem dla pszczół. Zbierany nektar nie jest już zatruty metalami ciężkimi, bo większość samochodów jeździ na benzynie bezołowiowej. Do tego pszczoły wyczuwają zagrożenie w postaci pędzących samochodów i omijają ruchliwe ulice. Uli też nikt rozsądny przy nich nie stawia, a pszczoła nie oddala się od swojego domu zbyt daleko. Zresztą w miastach nie trzeba trzymać pszczół dla miodu. Można hodować pszczoły samotnice, które produkują pokarm wyłącznie dla siebie, a zapylają rośliny tak samo jak pszczoły miodne – mówi prof. Paweł Chorbiński.
Niestety, pszczoły mają tendencję do atakowania każdego, kto zbliży się do ula na 20 metrów. Nie należy cię dziwić, skoro od zawsze wszyscy chcieli im coś zabrać: miód, kit, pyłek pszczeli. W ciągu ostatnich 25 lat nastąpiło w Polsce prawie całkowite zastąpienie pszczoły miodnej środkowoeuropejskiej krainką, czyli podgatunkiem pochodzącym z Bałkanów. Powodem jest jego mniejsza agresywność. Pszczelarzom się teraz milej opracuje, mieszkańcy okolic, gdzie są pasieki mniej się skarżą, ale w parkach i tak mogą zagrażać ludziom, zwłaszcza zbliżającym się do uli ciekawskim dzieciom, dlatego nietrudno o ukąszenia. Ustawianie uli na dachach też nie rozwiązuje problemu, bo latem jest już tu dla nich w mieście za gorąco. Nawet jeśli jakieś kwiaty nadal kwitną, to ich nektar wysycha. Do tego pszczoły krainki gorzej znoszą zimy niż pszczoły środkowoeuropejskie. W zimne dni na dachach wieją silniejsze wiatry i jest chłodniej niż na ziemi. Do tego często są tam ujścia przewodów wentylacyjnych i to co z nich wylatuje nie służy owadom.
Milczenie pszczół
Albertowi Einsteinowi przypisuje się autorstwo stwierdzenia, że gdy wyginą pszczoły, po czterech latach wyginie człowiek. To nie jest prawda, ale faktem jest, że jedna trzecia jedzenia, które wkładamy do ust, zależy od pszczoły miodnej. Na szczęście jest jeszcze wiele innych owadów, które zapylają kwiaty. Należą do nich dziko żyjące pszczoły samotnice, muchy i muchówki. Gdyby nawet wyginęły pszczoły, i tak będziemy mieli co jeść, bo przecież zboża, ryż czy kukurydza są wiatropylne. – Problem będzie z owocami. W przypadku jabłoni, gruszy czy śliwy 90 proc. ich owoców to zasługa zapylaczy, głównie pszczół. Jeśli owady te wyginą, wspomnianych owoców będzie dużo mniej i będą bardzo drogie – mówi prof. Paweł Chorbiński. Optymiści twierdzą, że naukowcy jednak sobie z tym poradzą. Liczą na to, że znajdą szybko jakiś sposób, by zastąpić pszczoły, i tak jak w przypadku pomidorów wyhodują odmiany niewymagające zapylania, albo stworzą drzewa owocowe samopylne, tak jak stworzono takie niektóre odmiany ogórków czy winorośli. Nie będzie jednak łatwo. Warto obejrzeć film dokumentalny Milczenie pszczół, w którym pokazany jest pewien region Chin, gdzie w wyniku intensywnego stosowania chemii w rolnictwie wyginęły wszystkie owady zapylające. Teraz plantatorzy za pomocą delikatnych, pierzastych pędzelków, stojąc na drabinach, sami muszą zapylać swoje drzewa owocowe. Każdej wiosny setki robotników przenoszą pyłki z kwiatostanu na kwiatostan. Jeden ul pszczeli może zapylić w ciągu jednego dnia do 3 mln kwiatów. Człowiek tylko 30 drzew. Niestety, problem wydajności takiej pracy występuje nawet w Chinach, gdzie coraz mniej ludzi chce pracować na roli. Jasno więc widać, że jak na razie pszczół nic nie zastąpi. Przyroda to system naczyń połączonych i tylko dbając o inne gatunki, człowiek może skutecznie dbać o siebie.