W czym tkwi sekret dobrego miodu?
– Przede wszystkim nie ma znaczenia, z jakiego kwiatu powstał. Najlepszy miód to taki, którego droga z ula do słoika była jak najkrótsza. Kluczowa jest też pszczelarska uczciwość. Miód będący zamkniętą w słoiku tablicą Mendelejewa nie będzie dobry. Natomiast najprostszy miód wielokwiatowy z pasieki starszego pszczelarza może być miodem wybitnym i prawdziwym owocem pracy pszczół oraz ich opiekuna.
Mamy pełnię wiosny – czyli dla pszczelarza sezon trwa już na dobre?
– Tak, choć w Wielkopolsce jest to sezon zupełnie dziwny, bo wraz z rzepakiem kwitła akacja. Rzepak zwyczajowo kwitnie pod koniec kwietnia do około 20 maja, a w tym roku skończył już ponad dwa tygodnie temu. Do tego jesteśmy już pod koniec kwitnienia akacji, która zaczęła rekordowo wcześnie! Miód będzie więc zupełnie wyjątkowy. Rzepakowo-akacjowy.
Dużo go będzie?
– Posiadam około 80 rodzin pszczelich. Połowa z nich wędruje, a druga połowa stoi przy domu. Jedna wędrująca rodzina pozyskuje około 40–50 kg miodu w sezonie. Rodzina stacjonarna około 20–25 kg.
Wędrująca, czyli jaka?
– Gdy kwitnie rzepak, rodziny pszczele umieszczam dosłownie na polu rzepaku. Gdy kwitną rośliny leśne, pszczoły pracują w lesie. A kiedy kwitnie akacja czy lipa, staram się, by moje pszczoły znalazły się w okolicy większej liczby tych drzew.
Ponoć pierwsze miodobranie pszczelarze zapamiętują na całe życie…
– Tak, ja swoje pamiętam doskonale. To było w 2014 r. tak naprawdę wspólne rodzinno-sąsiedzkie przedsięwzięcie. Miód był wyjątkowy, a jego smak pamiętam do dziś: aromatyczny, z wyraźną wiodącą nutą rzepaku i odświeżającym muśnięciem mniszka lekarskiego.
Kiedy pomyślał Pan: będę pszczelarzem?
– Pomysł założenia pasieki zrodził się, gdy wraz z rodziną wyprowadziliśmy się z Poznania do wsi Rozdrażew w powiecie krotoszyńskim. Inicjatorką założenia pasieki była moja żona. Idea bardzo mi się spodobała. Najzabawniejsze jest to, że dopiero później dowiedziałem się od taty, że w rodzinie była to tradycja. „Pszczelarzył” mój pradziadek i dziadek. On jednak był zmuszony sprzedać pasiekę. Myślę zatem, że mam to w genach.
Od czego Pan zaczął?
– Od kupna dwudziestu rodzin od starszego pszczelarza. Później rozpocząłem naukę w Technikum Pszczelarskim w Pszczelej Woli. W czerwcu mam egzaminy kończące szkołę.
Liczył Pan użądlenia?
– Szybko przestałem (śmiech). Moje pierwsze pszczoły miały agresję wpisaną w geny. Dosłownie żądliły, by unicestwić. Cieszyłem się, gdy podczas jednego wejścia na pasiekę było ich mniej niż dziesięć. Bywało jednak, że kończyłem liczenie na trzydziestu. Później gubiłem rachubę. Nie pomagała nawet ochrona w postaci rękawic czy kapelusza.
Dziś w pasiece wykonuje Pan swoją pracę właściwie bez dodatkowych zabezpieczeń.
– To dlatego, że pszczoły, które mam obecnie, w niczym nie przypominają tych sprzed kilku lat. Agresję zwalczyłem bezkompromisowo. Wszystkie matki rodzące agresywne potomstwo zostały po prostu wymienione na rasowe. Ich robotnice są łagodne. Dość szybko też nauczyłem się odpowiednio przy nich zachowywać. Nie mam problemu, gdy pszczoły skaczą mi do dłoni, chodzą po mnie, latają koło nosa czy nawet na nim siadają, nie przeszkadza mi, gdy użądli mnie jedna lub dwie. Nie odganiam ich, nie zabijam. Powiedzenie, że „agresja rodzi agresję” staje się bardziej niż prawdziwe przy otwartym ulu. Z czasem więc rękawice czy kapelusz stały się zbędne.
Jak wygląda skład pszczelej rodziny?
– Najważniejsza pszczoła w ulu to matka pszczela. W naturze żyje nawet do sześciu lat, ale w pasiekach wymieniana jest zazwyczaj co dwa sezony. Truteń, czyli osobnik męski, żyje około dwóch miesięcy. To stosunkowo długo, chyba że zdążył już kopulować z młodą matką pszczelą. Po tym akcie zawsze ginie. Swoją drogą, gdy nastaje jesień i pszczoły szykują się do zimy, trutnie są wypędzane z uli i kończą marnie. Z kolei pszczoła robotnica żyje w sezonie od czterech do sześciu tygodni. Po prostu praca ją wyniszcza. Ale tzw. pszczoła zimowa żyje dłużej: sześć do dziewięciu miesięcy. Mniej pracuje, a przy niższych temperaturach zawiązuje kłąb. Na zewnątrz jest -30 stopni, a w kłębie +20 – w nieocieplonym ulu… A gdy w lutym matka zacznie składać pierwsze jajka, temperatura wzrasta do około 34 stopni!
Sprawdza Pan ule zimą?
– Tak. Bardzo szybki wgląd pozwala mi wtedy ocenić np. zapas pokarmu, jaki ma rodzina, lub zareagować, gdy z jakiegoś powodu kolonia straciła matkę.
Czyli pszczelarstwo to zajęcie całoroczne?
– Zdecydowanie! Zimą buduje się nowe ule, skleja i zbija ramki pszczele, odświeża stare korpusy, przetapia wosk pochodzący ze starych plastrów. Wszystko po to, by od wiosny do jesieni móc poświęcić się wyłącznie pszczołom.
Wróćmy do życia pszczół. Jak wygląda ono u robotnicy?
– Krótko po narodzinach robotnica zaczyna czyścić komórki plastra i karmić kolejne larwy. Następnie może wchodzić w skład świty królowej. Po około tygodniu życia zaczyna przetwarzać nektar w miód i przerabiać pyłek kwiatowy na bardzo wartościową pierzgę pszczelą. Po mniej więcej dwóch tygodniach pszczoła może wypacać wosk lub brać udział w budowie nowych plastrów. Ostatni etap jej życia w ulu to praca strażniczki i obrona ula przed niechcianymi gośćmi. Następnie do końca życia pracuje już jako zbieraczka: nektaru, pyłku i substancji wchodzących w skład pszczelego kitu.
W ostatnich latach coraz częściej mówi się o wysokiej śmiertelności pszczół. Jakie są tego przyczyny?
– Jest ich wiele. Bez wątpienia przyczynia się do tego chemizacja rolnictwa, jednak z drugiej strony nie można demonizować, bo zabiegi mające na celu ochronę roślin to konieczność. Niestety, często wykonywane są w godzinach lotu pszczół, co prowadzi do ich zatrucia, a nawet śmierci całej pszczelej rodziny.
Masowe ginięcie pszczół to problem także złych praktyk pszczelarskich. Znam skąpych pszczelarzy, którzy po odebraniu miodu nie zostawiają pszczołom niemal nic do jedzenia, licząc na to, że przyniosą sobie ponownie w okresie bezpożytkowym. Inna przyczyna to varroa destructor – pasożyt z rzędu roztoczy. Osłabia on rodziny na tyle, że można go wręcz nazwać taranem otwierającym wszelkim patogenom dostęp do pszczelej kolonii. Walka z nim jest dla mnie priorytetem. Są oczywiście inne poważne choroby, lecz to spustoszenie, jakie sieje w pasiekach varroa, jest największe.
Fot. Robert Woźniak
Apetyt Polaków na miód rośnie, choć dominują pasieki małe, często amatorskie. Pszczelarstwem w naszym kraju zajmuje się dziś niemal 70 tysięcy osób – da się z tego żyć, czy to tylko pasja połączona z opcją dorobienia?
– Tak, paradoksalnie pszczoły giną, zaś liczba rodzin pszczelich z roku na rok rośnie. Głównie za sprawą hobbystów. Rozwija się np. nowy nurt pszczelarstwa miejskiego. Pszczelarstwo może być sposobem na życie i można utrzymać się ze sprzedaży miodu na dobrym poziomie, ale pod warunkiem posiadania bardzo dużej liczby rodzin pszczelich, znakomitej bazy pożytkowej oraz odbiorców hurtowych i detalicznych. Mamy mnóstwo pszczelarzy zawodowych prowadzących wyspecjalizowane gospodarstwa z infrastrukturą pozwalającą na wielotonowe pozyskiwanie miodu. Sprzedawać można także inne produkty pszczele: pyłek kwiatowy, pierzgę pszczelą, propolis, wosk, a nawet mleczko pszczele czy jad. Pozyskiwanie niektórych produktów tego typu wymaga jednak dodatkowych inwestycji i nie każdy decyduje się na taki krok. Można również hodować matki pszczele. To jest właśnie moja ścieżka i ogromna pasja w pasji.
Fot. Robert Woźniak