Ludzie mówią, że miał Ojciec wszystko: prestiż, uznanie, sympatię parafian w Gdańsku, gdzie przez 18 lat był proboszczem. I że zostawił to Ojciec, żeby zająć się czymś zupełnie innym. Dlaczego?
– Może z zewnątrz tak to wyglądało, ale mojej perspektywy było inaczej. Powołanie do zaangażowania się w dzieło odnowy Zakonu Ducha Świętego, a precyzyjnie mówiąc – jego męskiej gałęzi – rozeznałem przed 28 laty jako kleryk gdańskiego seminarium duchownego. Było to na piątym roku, przed święceniami diakonatu. Już wtedy zdecydowałem i przez całe życie towarzyszyła mi pewność, że rozeznałem dobrze.
O Zakonie Ducha Świętego dowiedziałem się od nieżyjącego już ks. Kazimierza Krucza. Był proboszczem parafii, do której przeprowadziłem się wraz z rodzicami. Ks. Kazimierz marzył, żeby odrodzić wspólnotę męską tego zakonu i zaraził mnie tym pragnieniem. Byliśmy do tego bardzo zapaleni. Okazało się jednak, że nasze wyobrażenia dotyczące tempa zamieniania tego pragnienia w konkret trochę się rozminęły z rzeczywistością. Ale dziś nie oceniam tego negatywnie. Zrozumiałem, że tak po prostu miało być.
Dzieło to przez lata rosło przy sanktuarium Matki Bożej Brzemiennej w Gdańsku-Matemblewie. Razem z ks. Kazimierzem budowaliśmy ten ośrodek duszpasterstwa obrony życia od pierwszej cegły. Powiernikiem naszych pragnień był abp Tadeusz Gocłowski.
I przyszedł rok 2003 – wtedy otrzymaliśmy dekret erygujący Towarzystwo Ducha Świętego. Sześć lat później władza kościelna zatwierdziła regułę naszego życia i pozwoliła na przyjęcie pierwszych kandydatów. Dzięki zaufaniu abp. Sławoja Leszka Głódzia zaczął się kolejny etap, który wiązał się z rezygnacją z czegoś, co ktoś mógł uważać za prestiż. Ale dla mnie była to naturalna kolej rzeczy.
Ktoś mądrze podpowiedział mi kiedyś, że jeśli Bóg zwleka z decyzjami, co w przypadku osób duchownych zazwyczaj objawia się zwlekaniem z jakąś decyzją przez naszych przełożonych, to znak, że problem tkwi nie w nich, ale w nas. Nie jesteśmy dostatecznie przygotowani i wystarczająco uświęceni.
Trzeba dużo pokory, żeby to przyjąć. Ojciec czekał w końcu aż 17 lat.
– Tak, ale to miało sens. Pan Bóg mówił mi: Poczekaj, jeszcze trochę się przygotuj, żebyś mógł to udźwignąć.
A jak jest teraz?
– Teraz jesteśmy w Krakowie. Mamy tutaj własne seminarium duchowne Towarzystwa Ducha Świętego pw. Świętego Krzyża. W naszej wspólnocie jest pięciu braci seminarzystów, którzy złożyli przed dwoma laty pierwsze śluby zakonne, czterech nowicjuszy i trzech nowych postulantów. To znak i radość, że Pan Bóg nam błogosławi.
Jak długo trwa formacja?
– Osiem lat. Jest rok postulatu, rok nowicjatu, potem pierwsze śluby zakonne i sześcioletnie studia filozoficzno-teologiczne.
Męska gałąź Zakonu Ducha Świętego odradza się właśnie tutaj, w Krakowie?
– Tak, choć formalnie odnowienie zakonu może nastąpić do 100 lat od śmierci ostatniego zakonnika. Męska gałąź zakonu przetrwała na całym świecie do różnych czasów. Ostatni polski duchak zmarł w Krakowie w 1823 r., a w ogóle – w Rzymie w 1870 r.
Ponieważ minęło już więcej niż 100 lat, najpierw musieliśmy poprosić Kongregację ds. Zakonów w Stolicy Apostolskiej, by wyraziła zgodę na stworzenie wspólnoty zakonnej, która przejmie duchowość i charyzmat zakonu, który już kiedyś istniał. Było to w 1986 r. A jednocześnie musieliśmy zacząć tworzenie wspólnoty zakonnej od początku.
Wróćmy do tego piątego roku studiów. Jak Ojciec rozeznał, że ma się tym zająć?
– Pan Bóg zawsze daje konkretny znak, choć nie zawsze jest nim rozstępujące się morze. Czasem po prostu stawia na naszej drodze człowieka, który zaraża nas czymś, co go bardzo zafascynowało, dotknęło. Po tej pierwszej fascynacji, kiedy ten znak zaprząta nasze myśli i serce, przychodzi czas na rozeznanie, czy jest to wola Boża. Dla mnie tym człowiekiem-znakiem był właśnie ks. Kazimierz Krucz. Jego opowieści trafiły na podatny grunt.
Dwie moje siostry są karmelitankami bosymi w diecezji gdańskiej. Obeznane w ćwiczeniach ignacjańskich powiedziały mi wtedy, że właściwe odczytanie woli Bożej jest najważniejsze, bo gdy już podejmę decyzję i zaczną się pojawiać trudności, to owo rozeznanie da mi oparcie.
O swoim pomyśle powiedziałem spowiednikowi, potem ojcu duchownemu w seminarium, a po potwierdzeniu, że ma on znamiona woli Bożej, poszedłem do biskupa, który przyjął to do wiadomości.
Ma Ojciec pokój w sercu?
– Tak, i jest to dla mnie znak, że dobrze zrozumiałem, czego Pan Bóg ode mnie chce. To pokój, który można porównać do głębokiej ciszy, która nagle opanowuje wzburzone morze. Ale taki spokój przychodzi dopiero wtedy, kiedy powiemy Panu Bogu definitywne „tak”.
Co średniowieczny zakon ma do zaoferowania współczesnemu człowiekowi?
– Warto popatrzeć na założycieli zakonów jak na osoby, które odkryły w Ewangelii drogocenną perłę, która nie traci swojego piękna mimo upływu czasu. Założyciel Zakonu Ducha Świętego bł. Gwidon z Montpellier znalazł taką perłę. Co nią jest? Duch Święty. To On był regułą zakonu. Duchacy starali się więc pocieszać jak On, jednoczyć jak On, ożywiać to, co chore, słabe i biedne, tak jak On to robi. Czynili to w sposób dyskretny i nienarzucający się. Bo taki jest Duch – pokorny i nie epatuje swoją obecnością.
A czy to jest ważne dla dzisiejszego człowieka? Tak. Dziś też potrzebujemy pociechy, poczucia braterstwa, dowartościowania, umocnienia.
Mówi Ojciec w sposób prosty, zrozumiały, a Duch Święty kojarzy się z Wielkim Nieznajomym.
– Dlaczego Opatrzność Boża daje łaskę odnowy tego zakonu w właśnie dzisiaj? Warto o to zapytać. Czekałem wiele lat, ale to teraz pojawili się pierwsi kandydaci. W dodatku nie są to osoby z sąsiedniej ulicy, ale z różnych zakątków świata: Australii, Niemiec, Ukrainy, Chile, Polski. Może to wszystko dzieje się po to, żeby Duch Święty przestał być Wielkim Nieznajomym.
Ale chyba i tak jest lepiej niż kiedyś? Dzisiaj Duch Święty jest bardziej „na fali”. Tu jakaś wspólnota, która żyje Duchem, tam Msze św. wstawiennicze i modlitwa uwielbienia…
– Tak, ale ważne, żeby nie zatrzymać się na emocjach, tylko pójść głębiej, poznać Go.
Niektórzy jeżdżą na „spektakle” z Duchem Świętym, bo ludzie w kościołach mdleją albo krzyczą. To takie surfowanie po powierzchni.
– Może i tak, ale to jest normalne.
Nie trzeba się na to obrażać?
– Nie. Każdy z nas licząc na poważną relację z drugim człowiekiem, najpierw próbuje go sobą zaciekawić, zaintrygować. Kiedy chłopak zabiega o względy dziewczyny, nie zależy mu tylko na tym, żeby się do niego ładnie uśmiechała, ale na dojrzałym związku.
Z Duchem Świętym jest podobnie. Chce nas sobą zainteresować, żebyśmy Go lepiej poznali.
A czym jest Huta Ducha Świętego?
– To pomysł na zaproszenie młodych osób do poznawania i wielbienia Ducha Świętego. Raz w miesiącu, w drugie poniedziałki o godz. 19.00, w kościele św. Tomasza w Krakowie medytujemy nad kolejnymi wersami hymnu Veni Creator. Jest też adoracja, śpiew, uwielbienie, cisza a potem spotkanie przy wspólnym stole.
Huta kojarzy się z tym, że jest gorąco.
– Tak, bo Duch chce nas przetopić i upodobnić do samego Chrystusa.
Nie wiem, czy takie argumenty zachęcą młodzież. Przetapianie boli i oznacza wysiłek, ofiarę.
– To prawda. Ale Duch Święty przetapia też miłość i okazuje się, że może to być fascynujące przeżycie dla młodych. Kiedy jesteśmy zakochani i miłość przetapia nasze serce, inaczej patrzymy na świat, swoje obowiązki, troski. Cieszmy się więc nie tylko z ludzkiego zakochania, ale zakochajmy się w samej Miłości, w Duchu Świętym.
Jakie ma Ojciec marzenie?
– By dożyć pierwszych święceń i ślubów wieczystych moich współbraci. I żeby Pan Bóg miał do nas tyle zaufania, aby przysyłać nam kolejne powołania.
O. Wiesław Wiśniewski TDŚ – budowniczy i proboszcz sanktuarium Matki Bożej Brzemiennej w Gdańsku-Matemblewie, obecnie moderator Towarzystwa Ducha Świętego i rektor WSD tego Towarzystwa.